Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
„Trzynasty Kwartet” Beethovena to pierwszy w świecie utwór aleatoryczny. Zależnie od swego widzimisię wykonawcy mogą go kończyć „Wielką Fugą” (wydaną osobno jako op. 133) lub dopisanym na prośbę wydawcy konwencjonalnym finałem. W tym drugim przypadku dzieło nabiera cech pogodnego divertimenta z poważnym wstępem; w pierwszym zamienia się w monumentalną i mroczną budowlę, w której środku pełgają jakieś nieśmiałe płomyczki filuterności.
Hagenowie wybrali właśnie ten pierwszy wariant, może mniej wdzięczny, lecz za to bliższy intencji kompozytora, poprzedzając zaś „Kwartet” zestawem Mozartowskim (transkrypcjami pięciu fug Bacha i jego własnym „Adagiem” i „Fugą c-moll”), zawarli na swojej nowej płycie muzyczną dysertację o dziejach kontrapunktu rozpisanego na cztery instrumenty smyczkowe.
Fugi Bacha (wybrane przez Wolfganga z „Wohltemperiertes Klavier”) grane są w sposób dowcipnie naśladujący manierę specjalistów od „muzyki dawnej” - austriaccy kameraliści dalecy są jednak od uprawiania dźwiękowej archeologii, panuje tu czysta radość wytwarzania brzmień soczystych i sensownych, tak by ideał pedagogiczny Jana Sebastiana szedł w parze ze szczeniacką niefrasobliwością Amadeusza. Jego „Adagio” i „Fuga” to utwór nieprzewidzianie solenny, głęboki wręcz, i trzeba podziwiać małpią zręczność tego chłopaka, który jak chciał, to potrafił być bardziej Bachowski niż sam Bach, choć przecież fuga nie należała do form przez niego faworyzowanych.
I wreszcie „Trzynasty Kwartet”, tu ewidentnie zdominowany przez fugę, która bierze na siebie ciężar emocji i ekspresji, tak iż tych wstępnych części nie zauważamy wręcz, czekamy na nią i nie rozczarowujemy się - jest taka, jak powinna być, agresywna i mądra (trochę jak promowana przez feministki postać wiedźmy), chropawa, gęsta, uszu nie można oderwać, bo też kto lepiej zrozumie i naświetli Beethovena niż rodzeństwo Hagen? Nikt oczywiście, nikt z żywych.
ADAM WIEDEMANN