Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kiedy jesienią 2017 r. wojsko dokonywało zamachu stanu i odbierało władzę Mugabemu, mieszkańcy Zimbabwe wiwatowali i tańczyli z radości na ulicach. Wierzyli, że odsunięcie od rządów sędziwego przywódcy (jedynego, jakiego mieli od niepodległości w 1980 r.) będzie początkiem odrodzenia tego niegdyś kwitnącego, zamożnego i dobrze urządzonego kraju. Jedynowładztwo Mugabego, które z biegiem czasu przerodziło się w dyktaturę, doprowadziło Zimbabwe do upadku. Gwoździem do trumny gospodarki stały się wywłaszczenia białych farmerów, które uśmierciły rolnictwo – jeden z filarów gospodarki. Odbierając ziemię, Mugabe chciał ukarać jej właścicieli za wsparcie, jakiego pod koniec lat 90. zaczęli udzielać miejscowej opozycji. Gromiąc politycznych przeciwników prezydent władzę uratował, ale rujnując gospodarkę i państwo przyspieszył także koniec własnej kariery.
Schorowanego i zniedołężniałego Mugabego próbowała zastąpić jego żona Grace, o 40 lat młodsza była prezydencka sekretarka, która odkryła w sobie polityczne ambicje. Partyjni towarzysze Mugabego ani myśleli pójść pod jej rozkazy. W listopadzie 2017 r. dowódcy zimbabweńskiego wojska dokonali puczu: odebrali Mugabem rządy i powierzyli je wiceprezydentowi Emmersonowi Mnangagwie.
Przez całe dziesięciolecia był on „prawą ręką” Mugabego i jego cieniem, powiernikiem wszystkich sekretów i człowiekiem „od brudnej roboty”, szefem wojska, jawnej i tajnej policji, nadzorcą prokuratorów i sędziów. Mieszkańcy Zimbabwe wierzyli jednak, że młodszy od Mugabego o 20 lat Mnangagwa będzie rządził inaczej. Dlatego pod koniec lipca zeszłego roku, kiedy przyszło im wybierać nowego prezydenta, zagłosowali na Mnangagwę.
Jest gorzej niż było
Dziś, mając wolne z okazji urodzin Mugabego, żalą się zagranicznym dziennikarzom, że pod nowymi rządami wcale nie żyje im się lepiej, a nawet, że sprawy mają się gorzej niż dawniej. Tuż przed prezydenckimi urodzinami władze ogłosiły, że państwowe zapasy mąki się kończą, a rząd nie ma pieniędzy, żeby ją sprowadzić z zagranicy. W sklepach brakuje żywności, w aptekach i szpitalach nie ma lekarstw, na stacjach benzynowych – paliwa, a w bankach amerykańskich dolarów, które Mugabe przyjął za oficjalną walutę, gdy 10 lat temu Zimbabwe zbankrutowało po raz pierwszy. Widząc, że skarbiec świeci pustkami, Mugabe jechał w świat i pożyczał pieniądze od starych przyjaciół – Chin, Rosji, Malezji, Południowej Afryki. Mnangagwa takimi koneksjami z dawnych czasów pochwalić się nie może, a nowych przyjaźni nie zdążył zawrzeć. Starzy wierzyciele nie tylko nie chcą więcej pożyczać, ale domagają się zwrotu długów.
Czytaj także: Wojciech Jagielski: Zimbabwe - tyran odszedł, tyrania została
„Jest gorzej niż było – narzekała w rozmowie z dziennikarzem francuskiej agencji informacyjnej AFP jedna z mieszkanek zimbabweńskiej stolicy, Harare. – Zaczynamy tęsknić za tym, jak było za Mugabego. Może i miał wszystko gdzieś, ale przynajmniej udawał”.
Siła wojskowych
Pod rządami Mnangagwy w Zimbabwie żyje się więc biedniej niż za panowania Mugabego, a co gorsza, wojskowy zamach sprzed półtora roku sprawił, że żołnierze i policjanci poczuli się panami życia i śmierci, częściej niż dawniej sięgają po przemoc i stali się brutalniejsi. Już w sierpniu zeszłego roku, kiedy Mnangagwę ogłoszono zwycięzcą prezydenckiej elekcji doszło do rozruchów, kiedy policja i wojsko ruszyło na zwolenników kandydata opozycji Nelsona Chamisę, twierdzącego, że wybory zostały sfałszowane (przegrał z Mnangagwą 44:51). Zginęło wtedy kilkanaście osób, a kilkadziesiąt zostało rannych.
W styczniu, kiedy związkowcy wyszli na ulice Harare, żeby zaprotestować przeciwko podwyżkom cen paliwa, żołnierze i policjanci byli jeszcze brutalniejsi. Zginęło prawie 20 osób, kilkaset zostało rannych. Korzystając z chaosu, żołnierze rabowali sklepy, włamywali się do prywatnych domów, gwałcili kobiety. „Mugabe może i narobił błędów, ale nie był tak brutalny jak ci, co po nim przyszli – narzekał w rozmowie z korespondentem AFP inny mieszkaniec Harare. – Myśleliśmy wszyscy, że pod nowymi rządami będzie nam się żyło lepiej. Nawet Mugabego traktują niesprawiedliwie. Nie szanują go i zwalają na niego winę za wszystko, co złe”.
Dzień Młodzieży
Za panowania Mugabego, jego urodziny, obchodzone od 1986 r. jako Dzień Młodzieży, świętowano w Zimbabwe hucznie i przez cały tydzień. Wystawne przyjęcia odbywały się na koszt państwa, a urodzinowe torty zdawały się ważyć tyle, ile lat akurat kończył prezydent. Już zeszłoroczny jubileusz, pierwszy po odsunięciu od władzy był skromny i przypominał prywatną uroczystość niż państwowe święto. Mugabemu pozwolono pozostać w prezydenckiej rezydencji, ale niewielu przyjmował w niej gości. Boczył się zresztą długo na Mnangagwę i wypominał mu zdradę. W dwóch wywiadach, jakie mógł udzielić, zapowiadał nawet, że w prezydenckich wyborach zamierza głosować na Chamisę, kandydata opozycji. Władze odgrażały się, że w takiej sytuacji odwołają w ogóle Dzień Młodzieży.
Czytaj także: Wojciech Jagielski: Bob Marley wraca do Zimbabwe
Po wyborach, w trosce o bezpieczeństwo i majątki rodziny, Mugabe pogodził się z Mnangagwą, ale nowy prezydent nie wybierał się do niego na urodziny. Z odwiedzinami nie zapowiedział się zresztą żaden z dygnitarzy. Wygląda zresztą na to, że i zdrowie Mugabego nie pozwala mu na przyjmowanie gości. Jesienią, gdy wrócił z kolejnej wizyty u lekarzy w Singapurze, Mnangagwa powiedział, że stary prezydent stracił władzę w nogach i porusza się na wózku inwalidzkim.
Czekając na pucz
Zamiast na urodziny do Mugabego zimbabweńscy dygnitarze pojechali do Bulawayo na wielką naradę, także z przedstawicielami opozycji, żeby wymyśleć sposób, jak uratować kraj przed kolejnym bankructwem. Mnangagwa musi się coraz bardziej głowić, jak zachować władzę, którą usiłują mu odbierać partyjni towarzysze. Już w zeszłym roku, niedługo po wyborach, usiłowali przeprowadzić pałacowy zamach stanu, wszystko wskazuje zaś, że styczniowe rozruchy z powodu podwyżek cen były kolejną próbą.
Już jesienią 2017 r., kiedy wojsko obaliło Mugabego i wyniosło do władzy Mnangagwę, w Harare mówiło się, że tak naprawdę rządy sprawują generałowie, a nowy przywódca jest jedynie ich figurantem. Puczyści objęli ministerialne teki, a ich szef, dowódca rządowego wojska Constantino Chiwenga został wiceprezydentem i nie ukrywa, że w przyszłości widzi siebie w roli głowy państwa. Z biegiem czasu konflikt między wojskowymi a towarzyszami z partii rządzącej oraz podległymi im policją i służbami bezpieczeństwa tylko się nasilał.
Prezydent się broni
Styczniowe rozruchy zastały Mnangagwę w szwajcarskim Davos, dokąd pojechał na Światowe Forum Gospodarcze, żeby zabiegać o pieniądze na ratowanie zimbabweńskiej gospodarki. W kraju zastępował go Chiwenga. Na wieść o zamieszkach i brutalności wojska, prezydent przerwał pobyt w Europie i wrócił natychmiast do Harare i zapowiedział, że znajdzie i surowo ukarze winnych zarówno ulicznych zamieszek, jak brutalnej ich pacyfikacji.
W lutym z Zimbabwe wyjechał Chiwenga. Do Południowej Afryki, a ostatnio do Indii, na leczenie. Pod jego nieobecność Mnangagwa zdymisjonował czterech ważnych generałów (obiecał im ambasadorskie nominacje), uczestników zamachu stanu przeciwko Mugabemu.
Wzdychając za Mugabem w dzień jego urodzin, mieszkańcy Zimbabwe przypominają sobie, że niedługo przed tym jak został obalony, też mówiło się, że stary prezydent nie ufa wojskowym i że w armii polecą generalskie głowy.
POLECAMY: STRONA ŚWIATA - specjalny serwis "TP" z reportażami i analizami Wojciecha Jagielskiego