Komunikat o błędzie

Could not retrieve the oEmbed resource.

Bob Marley wraca do Zimbabwe

Marley, guru muzyki reggae i rastafarian, będzie miał pomnik w Harare, gdzie przed laty zagrał jeden z najważniejszych koncertów.

03.03.2018

Czyta się kilka minut

Bob Marley na koncercie w Brighton, 1980 r.  / Fot. GARY MERRIN / LFI / East News
Bob Marley na koncercie w Brighton, 1980 r. / Fot. GARY MERRIN / LFI / East News

Pomnik chce wystawić rząd Zimbabwe w dowód wdzięczności za występ, którym Marley uświetnił uroczystość ogłoszenia niepodległości kraju (był to jeden z jego ostatnich koncertów). Ma stanąć przed stadionem Rufaro, na którym w kwietniu 1980 r. Jamajczyk zagrał dla kilkudziesięciotysięcznej widowni, zgromadzonej na trybunach, by świętować przemianę Rodezji w Zimbabwe. Dzień niepodległości był zwieńczeniem wojny domowej, jaką przeciwko białym władzom prowadziła od połowy lat 60. czarna partyzantka.

Africa Unite

Marley sympatyzował ze wszystkimi ruchami wyzwoleńczymi Afryki, a temu z Zimbabwe poświęcił nawet jeden ze swoich utworów. Pieśń „Zimbabwe”, z wydanej w 1979 r. płyty „Survival”, stała się niemal triumfalnym hymnem zwycięskich partyzantów, którzy najpierw zmusili biały rząd do negocjacji i ustępstw (m.in. powołania rządu tymczasowego, z czarnoskórym biskupem Ablem Muzorewą jako premierem), a w końcu do zgody na pierwsze wolne wybory, w których głos czarnych miał się liczyć tak samo jak białych. W tych wyborach udział wzięli już partyzanci i w ich wyniku przejęli władzę w kraju.

Ale to nie nowi przywódcy państwa z Robertem Mugabem na czele wpadli na pomysł, by niepodległościowe uroczystości uświetnić koncertem Marleya: zaprosili go jedynie do Harare, wraz z żoną Ritą, jako honorowych gości. Dopiero dwóm zimbabweńskim przedsiębiorcom Jobowi Kadengu i Gordonowi Muchanyuce przyszło do głowy, że skoro Marley zjedzie do Harare, to może zgodzi się też zaśpiewać. Choćby tę jedną pieśń, „Zimbabwe”.


Czytaj także: "Strona Świata" - analizy i reportaże Wojciecha Jagielskiego w specjalnym serwisie "Tygodnika"


Menadżer Marleya Chris Blackwell nie chciał nawet o tym słyszeć. Jamajczyk był u szczytu sławy, a wydana właśnie płyta „Survival” cieszyła ogromnym powodzeniem, a muzyk z zespołem koncertował w Europie. Pomysł występu w Afryce nie podobał się Blackwellowi tym bardziej, że emisariusze zimbabweńskich władz przyznawali z rozbrajającą szczerością, iż nie stać ich ani na gażę dla muzyka, ani na opłatę za transport sprzętu nagłaśniającego. Mimo protestów menadżera, Marley bez wahania nie tylko postanowił przyjąć zaproszenie, ale zapowiedział, że przyjedzie z całym zespołem i wystąpi za darmo.

Już w środowe popołudnie 16 kwietnia, kiedy Marley z zespołem przyleciał z Londynu do Harare (wówczas jeszcze noszącego nazwę Salisbury), w zimbabweńskiej stolicy omal nie doszło do zamieszek. Na lotnisku muzyka witał sam Joshua Nkomo, jeden z przywódców zimbabweńskiej partyzantki, który po ogłoszeniu niepodległości miał zostać ministrem policji w nowym rządzie. Przed lotniskiem zebrał się nieprzeliczony tłum. Pilnująca porządku policja nigdy wcześniej nie miała do czynienia z takim mrowiem.

Technicy z zespołu Marleya zabrali się zaraz budowanie na stadionie sceny i instalowaniu na niej 21 ton sprzętu nagłaśniającego i oświetleniowego, przywiezionego z Londynu na koszt muzyka. Marley zaś spędził pierwszy wieczór na rozmowach z byłymi partyzantami w niewielkim hoteliku „Skyline” na przedmieściu stolicy – wszystkie pokoje w lepszych hotelach zajęli już dziennikarze, którzy przybyli na koncert i niepodległościowe uroczystości. Nazajutrz Marley z zespołem wybrali się w 150-kilometrową podróż do hodowców konopi indyjskich z Mutoko, uznawanych przez wielbicieli marihuany za rarytas.

Ambush In The Night

Wieczorem na stadion Rufaro na czarnym przedmieściu Mbare przybyli zagraniczni goście – afrykańscy prezydenci i premierzy, premier Indii Indira Gandhi, szef brytyjskiej dyplomacji Lord Carrington (Rodezja, której samozwańczej niepodległości z 1965 r. nie uznawano, pozostawała formalnie brytyjską kolonią) i 30-letni następca tronu, książę Walii Karol, który wkrótce miał zakochać się w Dianie. Czwartek 17 kwietnia miał być ostatnim dniem Rodezji, która o północy przemieniała się w Zimbabwe.

Rodzimi i zagraniczni dygnitarze wygłosili już przemówienia, Robert Mugabe złożył przysięgę jako nowy premier, a wielobarwna flaga zimbabweńska zastąpiła na maszcie „Union Jacka”, gdy na scenę wyszedł Bob Marley i jego zespół The Wailers. Już okrzyk konferansjera: „Panie i Panowie! Bob Marley!” sprawił, że na stadionie i wokół niego zapanowało poruszenie. A gdy z głośników zabrzmiały pierwsze dźwięki muzyki, poprzedzone zawołaniem Marleya „Viva Zimbabwe!”, na stadionie zapanowało pandemonium.

Koncert Boba Marleya w Zimbabwe

Ludzie, którzy dotąd zajmowali miejsca na trybunach, ruszyli na murawę, jak najbliżej sceny. Ci zaś, którzy nie zostali wpuszczeni na stadion i koczowali wokół niego, żeby chociaż wysłuchać koncertu, zaczęli szturmować stadionowe bramy. Na niepodległościową fetę wpuszczono 40 tysięcy ludzi z zaproszeniami, ale wokół stadionu zebrało się ich dwa, a nawet trzy więcej. Koncert trwał, gdy stadionowe zapory zostały sforsowane przez oddział niedawnych partyzantów w mundurach, których na koncert nie zaproszono. Policja wpadła w panikę i zaczęła strzelać w napierający tłum granatami z gazem łzawiącym. Muzycy przerwali występ i jeden po drugim, zasłaniając się przed chmurą gazu, uciekali ze sceny. Pozostał na niej tylko Marley, który akurat śpiewał odwrócony plecami do widowni. Wyglądało jakby w ogóle nie zdawał sobie sprawy, co się dzieje na stadionie.

Wiedział dobrze i przyznał potem, że brutalność policji dopiero co powstałego państwa pogłębiła jego rozczarowanie Afryką, która nie przypominała wymarzonego Syjonu. Gdzie niepodległość nie zawsze oznaczała wolność, a przywódcy ruchów wyzwoleńczych, niedawni bohaterowie, często przepoczwarzali się w nowych tyranów i ciemiężców.

Tamten koncert na stadionie Rufaro był jednym z najkrótszych występów Marleya: trwał tylko nieco ponad pół godziny. Kiedy wiatr rozwiał chmurę gazu łzawiącego i Wailersi wznowili występ, na stadionie zapanował spokój. Bob Marley ogłosił, że nazajutrz wystąpi znowu, i znowu za darmo. Na ten drugi koncert przyszło ponad sto tysięcy ludzi.

So Much Trouble In The World

 Dla zaangażowanego w politykę Marleya koncerty w Harare były najważniejsze obok dwóch koncertów z jamajskiego Kingston. W grudniu 1976 r. muzyk wystąpił na koncercie „Smile Jamaica” mimo rany postrzałowej, będącej skutkiem zamachu na jego życie, zorganizowanego przez członków jednego z gangów, sprzymierzonych z rywalizującymi ze sobą o władzę Partią Narodową i Partią Pracy.

W geście protestu przeciwko wojnie domowej rozpętywanej na Jamajce przez polityków i gangsterów, Marley wraz zespołem wyjechał z Kingston do Londynu. Na powrót dał się namówić dopiero wiosną 1978 r., gdy w Londynie odwiedzili go szefowie trzech najsilniejszych jamajskich gangów i poprzysięgli, że zakopią wojenny topór. Marley zgodził się wrócić i wystąpić na darmowym koncercie „One Love”, który miał przyczynić się do zgody i jedności. To podczas tego koncertu Marley wywołał na scenę rywalizujących polityków, Michaela Manleya i Edwarda Seagę, i zmusił ich, by publicznie podali sobie ręce na zgodę.

Trzynaście miesięcy po występie w Harare, 11 maja 1981 r., chory na nowotwór Marley umarł, mając zaledwie 36 lat. Początkiem choroby okazała się kontuzja, odniesiona podczas meczu piłki nożnej, której piosenkarz był pasjonatem: wiosną 1977 r. podczas europejskiej trasy koncertowej Marley wziął udział charytatywnym w meczu, w którym zagrali też m.in. piłkarze z reprezentacji Francji. Podczas gry zranił duży palec u nogi, stracił paznokieć. Kiedy zaniepokojony długo niegojącą się raną odwiedził w Londynie lekarzy, ci stwierdzili nowotworowe zmiany i zalecili pilną amputację. Marley, jako zagorzały rastafarianin, odmówił: jego wiara zabraniała naruszania zasady jedności ciała. W 1980 r., niedługo po występie w Harare, nowotwór zaatakował wątrobę, płuca i mózg.

Babylon System

Zimbabweński artysta Martin Chemhere, pomysłodawca wystawienia Marleyowi pomnika przed stadionem Rufaro, twierdzi, że zdobył już zgodę rodziny muzyka. Stawia ona tylko jeden warunek - posąg ma stanąć w miejscu dostępnym dla wszystkich.

Ale na pomnik w Harare zasłużył też sobie inny muzyk, Johnny Clegg, z sąsiedniej Południowej Afryki. Nie tylko mieszkał w Zimbabwe w dzieciństwie, ale mając kłopoty z występami w RPA za czasów apartheidu, chętnie przyjeżdżał koncertować w Zimbabwe. Kłopoty w Południowej Afryce wiązały się z białym kolorem skóry Clegga, który upodobał sobie kulturę Zulusów i uparł się wraz z nimi grać w zespole. Zyskał sobie przezwisk „Białego Zulusa”, ale ściągnął sobie nam głowę represje ze strony władz (Clegg miał 15 lat kiedy po raz pierwszy został aresztowany za złamanie apartheidowskich przepisów). W wieku 65 lat Clegg postanowił właśnie zakończyć muzyczną karierę, a z pożegnalnym koncertem wystąpić na początku maja właśnie w Harare.

Śródtytuły do tego tekstu to tytuły piosenek Boba Marleya z albumu „Survival”

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 20/2018