Marny koniec Mugabego

Wojsko odsunęło od władzy najstarszego prezydenta na świecie. Pucz w Zimbabwe pokrzyżował szyki Grace Mugabe, która chciała przejąć tron po starszym o prawie pół wieku mężu.

20.11.2017

Czyta się kilka minut

W rządowym budynku w Harare, stolicy Zimbabwe, 16 listopada 2017 r. / BEN CURTIS / AP / EAST NEWS
W rządowym budynku w Harare, stolicy Zimbabwe, 16 listopada 2017 r. / BEN CURTIS / AP / EAST NEWS

Komunikat był lakoniczny, choć przecież pełen treści: „To nie jest zamach stanu, lecz pokojowe przejęcie władzy. Minionej nocy wojsko wkroczyło do akcji, ponieważ łamana była konstytucja. Prezydent jest bezpieczny, pod strażą, w swoim domu, podobnie jak jego żona, która korzystając z sędziwego wieku męża, próbowała przejąć panowanie nad krajem. Ani Zimbabwe, ani rządząca krajem partia ZANU-PF nie są ich prywatną własnością. Dziś zaczyna się nowa era, a towarzysz Emmerson Mnangagwa pomoże uczynić nasz kraj lepszym”.

Tak brzmiało oświadczenie wydane w środowy poranek 15 listopada przez rządzącą w Zimbabwe od 1980 r. partię ZANU-PF, której przywódcą pozostawał 93-letni dziś Robert Mugabe. Jeśli nawet wojskowi nie odbiorą mu prezydentury, nie pozwolą, by władzę w Zimbabwe przejęła po nim jego żona.

Mechanika puczu

Kiedy w środku nocy lub o poranku rządowa telewizja przestaje nadawać zwykłe programy, a zamiast nich występują wojskowi w polowych mundurach, oznacza to tylko jedno – doszło do zbrojnego przewrotu. Potwierdzeniem tego są zawsze słowa przemawiających z ekranu oficerów, że wojsko nie przejmuje władzy, a jedynie przywraca spokój i konstytucyjny porządek, że wróci do koszar, jak tylko sytuacja się unormuje, a do tej pory ludzie powinni zachować spokój i rozwagę.

Z podobnym oświadczeniem w zimbabweńskiej telewizji, zajętej przez wojsko, wystąpił rzecznik armii, generał major Sibusiso Moyo.

W nocy żołnierze nie tylko zajęli telewizję, ale też wystawili posterunki na ulicach Harare, stolicy Zimbabwe, i przed najważniejszymi urzędami. W dzielnicy Borrowdale, gdzie mieszka Mugabe z rodziną, słychać było strzały.

W ogłaszanych w telewizji nocnych komunikatach i orędziach zamachowcy ogłaszają zwykle powołanie rad rewolucyjnych albo ocalenia narodowego, które jako tymczasowe rządy przejmują władzę w państwie. Tutaj poza nazwiskiem prezydenta w komunikatach wojskowych z Zimbabwe i rządzącej partii ZANU-PF pojawia się tylko nazwisko wiceprezydenta Emmersona Mnangagwy, którego dymisja, kilka dni wcześniej, wywołała najpoważniejszy kryzys polityczny w niepodległym od 1980 r. kraju.

Zimbabweńska „Gra o tron”

Mnangagwa nazywany jest w Zimbabwe szarą eminencją. Zajmuje się polityką od zawsze. Od zawsze też uważany był za prawą rękę Mugabego, jego człowieka od brudnej roboty. Służył Mugabemu już w partyzantce, w latach 70. XX w., gdy ruch wyzwoleńczy czarnoskórych walczył w dawnej Rodezji z białym rasistowskim rządem. Potem, gdy partyzantka przejęła władzę w kraju i przemianowała go na Zimbabwe, Mnangagwa szefował prezydenckiej tajnej policji, szwadronom śmierci, weteranom wojny wyzwoleńczej.

Od zawsze uchodził za niekoronowanego króla w wojsku i policji, o których interesy troszczył się najbardziej. Tak było w latach 90., gdy w zamian za diamentowe koncesje dla generałów przekonał Mugabego, by posłać zimbabweńskie wojsko do Konga-Kinszasy, aby bronić rządów tamtejszych prezydentów Laurenta-Désirégo (ojca) i Josepha (syna) Kabilów. Był po kolei ministrem: bezpieczeństwa, sprawiedliwości, finansów, przewodniczącym parlamentu, ministrem obrony, znów sprawiedliwości. Tłumił bezwzględnie i bez najmniejszych skrupułów rebelie i bunty, tropił frakcyjne spiski w rządzącej partii i w rządzie, zapewniał Mugabemu długie i spokojne rządy. Stał się też powiernikiem i strażnikiem wszystkich najskrytszych tajemnic Mugabego i jego reżimu.

Zawsze trzymał się w cieniu i cierpliwie skrywał polityczne ambicje, które u innych niezmiennie drażniły Mugabego. Nawet stanowisko wiceprezydenta przyjmował w 2014 r. z wystudiowaną niechęcią. Jego poprzedniczka Joice Mujuru została zdymisjonowana za niecierpliwość i rozpętywanie frakcyjnej wojny o schedę po Mugabem.

Właśnie dymisja Mujuru i poprzedzająca ją walka o wpływy z prezydencką żoną Grace dała początek zimbabweńskiej wersji „Gry o tron”, w której ostatecznie w roli głównej wystąpił Mnangagwa.

Po pokonaniu Mujuru niewprawiona w politycznych intrygach Grace – nielubiana przez rodaków z powodu pychy i rozrzutności – poczuła się na tyle pewnie, że sama zaczęła myśleć o władzy. Uznała, że nie jest bez szans – jako żona starzejącego się i coraz bardziej zniedołężniałego prezydenta, mogła wpływać na jego decyzje, decydować, z kim się spotka, a z kim nie, czego się dowie, a o czym wiedzieć nie będzie. Nie brakowało też głosów, że to sam Mugabe popchnął ją do polityki, uważając, że tylko utrzymując się u władzy, jego rodzina zachowa immunitet, wpływy i majątek.

Jeśli pomysłodawcą politycznej kariery swojej żony był rzeczywiście Mugabe, to musiał wiedzieć, że wcześniej czy później doprowadzi do jej konfliktu z wszechwładnym Mnangagwą, wiernymi mu weteranami „chimurengi”, partyzanckiej wojny wyzwoleńczej, z wojskiem, policją, służbami bezpieczeństwa.

Przygotowując się do konfrontacji Grace zadbała, by zawczasu zebrać własną armię. Otoczyła się w partii rówieśnikami (prezydentowa liczy sobie 52 lata) oraz nieco młodszymi towarzyszami i stworzyła z nich nieformalną frakcję „czterdziestoparolatków”, G-40, domagających się, by starsi przywódcy przeszli na emeryturę i oddali im władzę w państwie.

Frakcja krokodyli

Wojna wybuchła po pierwszej salwie. Zaatakowani i zagrożeni weterani zwarli szyki, oskarżając młodych o brak szacunku dla partyzanckiej legendy, rewolucji, o pazerność, bezideowość. Przywódcy kombatanckich organizacji wystąpili przeciwko samemu Mugabemu – zarzucili dawnemu przywódcy zdradę. Widząc, że prezydent wspiera żonę, albo podejrzewając, że został przez nią ubezwłasnowolniony, weterani zwrócili się do Mnangagwy, ich towarzysza i opiekuna. Jego kombatancką frakcję w partii nazywano „krokodylami” – od logo ulubionych przez nich sportowych koszulek firmy Lacoste, uchodzącej w biednym Zimbabwe za symbol dostatku.

Mnangagwa, swoim zwyczajem, milczał, nie chcąc wplątania we frakcyjną wojnę. Ciesząc się wpływami w państwie i partii, wolał czekać, aż po śmierci Mugabego partyjne kierownictwo zbierze się, by wybrać nowego przywódcę. Grace nie mogła liczyć na poparcie partyjnych towarzyszy. Nie mogła więc czekać. Już latem zaczęła publicznie domagać się od męża, by jeszcze za życia namaścił ją na następczynię. Zapędziła ostrożnego Mnangagwę do narożnika, zarzucając mu publicznie intrygi i spiski, a nawet zdradę.

Na początku listopada Mugabe odebrał Mnangagwie wiceprezydenturę i wyrzucił go z partii. Nie czekając, aż zostanie aresztowany i postawiony przed sądem, 75-letni Mnangagwa uciekł do RPA, ale zapowiedział, że nie składa broni. W poniedziałek, kiedy z zimbabweńskich władz zaczęli być usuwani ludzie z frakcji „krokodyli”, dowódca armii gen. Constantine Chiwenga ostrzegł, że wojsko nie będzie biernie przyglądać się, jak weterani partyzanckiej wojny, którym Zimbabwe zawdzięcza wolność, są upokarzani i odsuwani. „Czterdziestolatkowie” w rządzącej partii, upojeni zwycięstwem nad „krokodylami”, odpowiedzieli generałowi oskarżeniami o zdradę państwa.

We wtorek w nocy na ulice Harare wyjechały czołgi, a w środowy ranek, dzięki wojskowemu przewrotowi, władzę w kraju przejęły „krokodyle”. Mnangagwa wrócił do Zimbabwe. Odczytano to za jednoznaczny sygnał, iż Republika Południowej Afryki, regionalne mocarstwo i żandarm, bez której pomocy zimbabweńska gospodarka dawno wyzionęłaby ducha, ma dość Mugabego i jego fatalnych rządów. Dość ma go chyba także jego własna partia ZANU-PF, która jeszcze wczoraj oskarżała wojskowych o zdradę, a dziś błogosławi ich jako zbawców, którzy uchronili Zimbabwe przed rządami dynastii.

Gwarant niezmienności

Jeśli wojsko i „krokodyle” zdecydują się pozostawić Mugabego na stanowisku, zażądają przywrócenia Mnangagwy na stanowisko wiceprezydenta, by mógł zastąpić starego władcę po jego śmierci. Podczas grudniowego zjazdu partii dopilnują też, by wiceprezydenckie stanowisko nie przypadło Grace.

Wygląda na to, że Mugabe popełnił największy błąd w swojej trwającej ponad 60 lat politycznej karierze. Zlekceważył człowieka, którego potęgę dotąd doceniał. Pomyłka może potwierdzać pogłoski o zniedołężnieniu i kiepskim stanie niegdysiejszego arcymistrza politycznych zapasów.

Po początkowej euforii z powodu końca rządów Mugabego mieszkańcy Zimbabwe przekonają się, że rządy Mnangagwy nie będą wcale oznaczać rewolucji. Trudno się zresztą spodziewać jej po kimś, kto kształtuje politykę od tak wielu lat. Zmiana na stanowisku przywódcy ułatwi nowym władzom Zimbabwe rozmowy z Zachodem o pomocy gospodarczej, nowych pożyczkach, inwestycjach.

Choć Mnangagwa będzie zapewniał, że pod jego rządami kraj czeka nowe otwarcie, jest on w istocie gwarancją niezmienności. Z łatwością zyska poparcie partii, bo zapewni jej dalsze rządy, ocali przed frakcyjnymi wojnami, rozłamem. Poprą go też rodacy Szonowie, stanowiący trzy czwarte ludności kraju (Mnangagwa wywodzi się z południowych Szonów, Karangów; Mugabe – z Zezurów, środkowych Szonów). Kiedy uciekł do RPA, opozycja natychmiast zaproponowała mu współpracę i sojusz przed planowanymi na przyszły rok wyborami prezydenckimi. Mając za sobą wojsko i własną partię, Mnangagwa obejdzie się bez przymierza z opozycją.

Grace w potrzasku

Przegrana walka o polityczną schedę po mężu-prezydencie utrudni za to życie ­Grace Mugabe. Najbezpieczniej dla niej byłoby, gdy teraz ona wyjechała do RPA, gdzie ma dom i gdzie żyją jej dwaj synowie.

Bieda w tym, że latem Grace spaliła sobie mosty prowadzące przez południową granicę. W lipcu, kiedy po kolejnym obyczajowym skandalu wywołanym przez jej synów pojechała do Johannesburga, by zrobić im awanturę, zaatakowała jedną z ich przyjaciółek, południowoafrykańską modelkę. Została oskarżona o pobicie, a sąd nakazał ją aresztować. Wyjechała do Zimbabwe dzięki mężowskiemu wstawiennictwu u prezydenta RPA Jacoba Zumy. W RPA ścigana jest jednak listem gończym. ©℗

 

Czytaj także: reportaże i analizy Wojciecha Jagielskiego w specjalnym serwisie "Strona świata".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2017