Ukryta wspólnota. Recenzja filmu „Lingui”

Dziś inne kontynenty oddaliły się od nas jeszcze bardziej. Z pierwszych stron gazet zniknęły także prawa kobiet. Nie czas żałować mieszkanek biednego kraju w sercu Afryki, kiedy obok płoną miasta?

04.04.2022

Czyta się kilka minut

Rihane Khalil Alio jako Maria i Achouackh Abakar Souleymane jako Amina w filmie „Lingui” / MATERIAŁY PRASOWE
Rihane Khalil Alio jako Maria i Achouackh Abakar Souleymane jako Amina w filmie „Lingui” / MATERIAŁY PRASOWE

Film „Lingui” czadyjskiego reżysera Mahamata-Saleha Harouna wbrew pozorom wcale nie jest tak od nas odległy. Chociaż zdjęcia kręcone były w Republice Czadu, oglądamy koprodukcję europejską. Z prostej przyczyny – w Czadzie prawie nie istnieje przemysł filmowy. Haroun (rocznik 1961), mieszkający od lat we Francji i regularnie powracający z kamerą do ojczyzny, uchodzi za jednego z pionierów kinematografii odradzającej się po wojnach domowych.

Wcześniejsze wyreżyserowane przez niego tytuły, jak „Susza” (2006) czy „Krzyczący mężczyzna” (2010), zdobywały nagrody w Wenecji i Cannes. W „Lingui”, zrobionym z dużą pokorą wobec opisywanej rzeczywistości, reżyser ponownie stara się przekroczyć konwencje kina festiwalowego. Tworzy się je zazwyczaj pod gusta zachodniego widza, głodnego etnograficznych ciekawostek. Tu z ekranu słychać co prawda głównie francuski, ale to jeden z dwóch języków urzędowych Czadu, obok miejscowej odmiany arabskiego, i nie ma wątpliwości, że dociera do nas uczciwy głos „stamtąd”.

Fabuła sprawdziłaby się z grubsza w różnych, choć na szczęście nie wszystkich, szerokościach geograficznych. Kiedy Amina (Achouackh Abakar Sou­leymane) dowiaduje się, że jej piętnastoletnia córka Maria (Rihane Khalil Alio) zaszła w ciążę, świat wali się im obu na głowę. Samotna matka nie chce, żeby Maria poszła w jej ślady, pozbawiając się prawa do edukacji – dziewczynę wyrzucono ze szkoły za sianie zgorszenia – i żeby spotkał ją podobny ostracyzm ze strony muzułmańskiej społeczności. Na przedmieściach Ndżameny, stolicy kraju, rządzą imamowie (ponad połowa mieszkańców Czadu wyznaje islam), którzy potępiają pozamałżeńskie ciąże i jednocześnie ich przerywanie uznają za ciężki grzech. Do tego dochodzi obowiązujący przed 2017 r. całkowity zakaz aborcji, zliberalizowany potem do kilku wyjątków. Oczywiście, istnieje aborcyjne podziemie, aczkolwiek cena za wykonanie zabiegu zwala z nóg. Zwłaszcza kobietę zarabiającą na życie wyplataniem drucianych koszy.

Już w pierwszych minutach widzimy, jak Amina za pomocą maczety rozpruwa stare opony, by wyszarpać z nich metalowe pręty. Gwałtowność tego obrazu zapowiada determinację, z jaką kobieta, mimo strachu i religijnych przekonań, walczyć będzie za chwilę o dobro swego dziecka. Równocześnie Haroun językiem kamery podkreśla kobiecą samotność. ­Albowiem matka i córka nie od razu chwytają się za ręce w solidarnym geście. Maria nosi w sobie ponurą tajemnicę, którą poznamy dopiero bliżej finału, podczas gdy Amina widzi w córce lekkomyślną nastolatkę, która rujnuje swoją przyszłość i okrywa dom kolejną hańbą. Lecz w tej sytuacji są całkowicie na siebie skazane. Film mówi dobitnie, że ciałami kobiet zarządzają tutaj mężczyźni, tak zwani „bracia w wierze”, ale w sytuacjach naprawdę kryzysowych mogą one liczyć jedynie na pomoc innych kobiet. Słowo „siostrzeństwo” powtarza się nagminnie w komentarzach do „Lingui”.

Pojawia się też wątek obrzezania dziewczynek, praktykowanego na dużą skalę w tej części Afryki. Często rękami kobiet. Haroun pokazuje sposoby na przechytrzenie tego okrutnego zwyczaju, na sabotowanie okaleczeń, dając jeszcze jeden przykład kobiecej wspólnotowości. Bo to właśnie oznacza tytuł filmu – głębokie więzi. Wytwarzają się nawet pośród kobiet całkowicie sobie obcych, należących do różnych pokoleń i grup społecznych, mających jednak poczucie wspólnego losu. Haroun nie epatuje przy tym terrorem religijnym ani państwowym. Operuje tonem stłumionym, jakby przepuszczał tę opowieść przez tiulową moskitierę, odsłaniając tylko zarysy problemu. Najważniejsze wydarza się między Aminą, Marią, Fantą, położną.

Wiele sugeruje scena, w której zdesperowana matka wędruje pośród slumsów i glinianych domów w poszukiwaniu ratunku dla córki. Mija wysypisko śmieci – w takich właśnie miejscach znajduje się martwe noworodki. Artykuł o takim makabrycznym znalezisku zainspirował Harouna do napisania scenariusza „Lingui”. Sam z wykształcenia jest również dziennikarzem, a stąd już blisko do kina dokumentalnego, które reżyser także z powodzeniem uprawia. I trzeba przyznać, że czasem lepiej u niego pracuje ręka dokumentalisty niż opowiadacza inscenizowanych historii.

Narracja w najnowszym filmie bywa chwilami czytankowo uproszczona, naturszczycy zaś nie zawsze potrafią udźwignąć ciężar swoich ról. Bywa wszelako, że owa nieporadność i prostota przydają autentyzmu. Dołóżmy do tego uchwycony „na gorąco” lokalny klimat, czyli gwarne bazary i zakurzone ulice afrykańskiego miasta czy te wszystkie intensywnie kolorowe, dzielone z hołubionymi zwierzakami domostwa, gdzie toczą się po cichu wielkie dramaty. Filmuje to Haroun unikając pornografizacji biedy czy, dla odmiany, nadmiernej jej estetyzacji, co bywa częstą przypadłością spojrzenia z zewnątrz na Afrykę.

W lutym 2017 r. reżyser objął tekę ministra kultury w czadyjskim rządzie, ale po dwunastu miesiącach zwątpił w skuteczność narzędzi politycznych, które mogłyby odmienić jego kraj. Powrócił zatem do kina, by dalej pełnić funkcję kronikarza lub orędownika zmian. W „Lingui” nie ma mowy o feminizmie, bo takie słowo pewnie nie zdążyło zaistnieć w tamtejszych słownikach. Są za to akty spontaniczne i całkowicie oddolne. Z filmu można wnioskować, że w jednym z najsłabiej rozwiniętych krajów świata, rządzonym nadal przez wojskową juntę, targanym etnicznymi konfliktami, państwowe hasło „Jedność, praca, postęp” realizuje się najczęściej w formie kobiecej samopomocy. A za ukryte motto mogłoby służyć to z niedawnych protestów w Polsce: „Kiedy państwo mnie nie chroni, mojej siostry będę bronić”.

Bo film Harouna, dzieło wrażliwego i empatycznego mężczyzny, mimo wszystko pozostawia nas z jakąś nadzieją. Warto obejrzeć napisy końcowe, by wsłuchać się w dochodzący zza kadru dziewczęcy śmiech. Może nie całkiem beztroski, lecz trochę oczyszczający atmosferę. Duszną i – aż chciałoby się użyć tego „suchara” – ­zaczadzoną. ©

LINGUI (Lingui, les liens sacrés) – reż. ­Mahamat-Saleh Haroun. Prod. Niemcy/Francja/Belgia 2021. Dystryb. Gutek Film. W kinach od 8 kwietnia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 15/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Ukryta wspólnota