Ukraińskie być albo nie być

Sprzątanie gigantycznej stajni Augiasza idzie władzom w Kijowie niemrawo. A za brak reform Ukraina zapłaci wysoką cenę.

15.03.2015

Czyta się kilka minut

W kijowskiej kawiarni, jesień 2014 r. / Fot. Emilio Morenatti / AP / EAST NEWS
W kijowskiej kawiarni, jesień 2014 r. / Fot. Emilio Morenatti / AP / EAST NEWS

W Kijowie kryzys gospodarczy widać dosłownie na twarzach ludzi na ulicach. Miasto zwykle bardzo aktywne, dzisiaj jakby poszarzało i przybladło, znikł gdzieś dawny entuzjazm.

Dla obcokrajowca ukraińska stolica stała się tanim miejscem ze względu na dewaluację hrywny, która tylko w ciągu ostatnich dwóch miesięcy straciła prawie połowę swojej wartości. Dla Ukraińców ceny większości towarów poszybowały więc w górę, choć ich nominalne pensje się nie zmieniły.

Ku naprawie kraju

Załamanie kursu hrywny jest najbardziej widocznym przejawem postępującego kryzysu gospodarczego. Ukraiński produkt krajowy brutto w ostatnim kwartale 2014 r. obniżył się o 15 proc., zaś produkcja przemysłowa co miesiąc spada o kilkanaście procent.

Przyczyny tak złego stanu rzeczy nie są trudne do wyjaśnienia: konflikt na wschodzie, wyłączenie z obiegu gospodarczego Donbasu, czyli najbardziej uprzemysłowionego regionu, ucieczka kapitału i brak wiary rynków finansowych, że na Ukrainie może szybko dojść do ustabilizowania sytuacji.

Jednak najważniejszą przyczyną są dwie dekady zaniedbań, braku odpowiedzialności za państwo i odsuwania problemów przez skorumpowanych rządzących w przekonaniu, że „jakoś to będzie”. Jesienią 2013 r. Majdan wybuchł nie tylko dlatego, że prezydent-kleptokrata Wiktor Janukowycz odmówił podpisania umowy stowarzyszeniowej z UE. To była przyczyna bezpośrednia. Ale – gdyby szukać przyczyn głębszych – zadecydowało również przekonanie najbardziej aktywnej części społeczeństwa, że Ukraina potrzebuje dogłębnych reform we wszystkich kluczowych sferach. Że zżerane przez korupcję i rozpasaną elitę państwo wymaga niezwłocznej naprawy, bo inaczej samo jego istnienie może zostać zakwestionowane.

Po zwycięstwie rewolucji przedstawiciele nowych władz wielokrotnie deklarowali, że priorytetem są reformy, dla których nie może być alternatywy. Hasło „reformy albo śmierć” było odmieniane przez wszystkie przypadki przez przedstawicieli głównych partii politycznych. Jednak minął rok – a oczekiwanych szybkich zmian wciąż nie widać.

Bezpośrednio po Majdanie pretekstem był Krym, potem inspirowana przez Rosję rewolta w Donbasie, wreszcie wybory prezydenckie w końcu maja 2014 r. Po nich priorytetem prezydenta Poroszenki było przeprowadzenie przyspieszonych wyborów parlamentarnych, które miały przypieczętować nowy układ polityczny w kraju i stworzyć proreformatorską koalicję. Latem doszło do agresji armii rosyjskiej, która pochłonęła uwagę społeczeństwa. W efekcie dyskusje o reformach znowu odeszły na plan dalszy.

Mylące porównanie

Dziś w Unii Europejskiej często przywołuje się przykład udanej transformacji państw Europy Środkowej, rozpoczętej 25 lat temu, jako wzoru do naśladowania dla Ukrainy. Zgodnie z tym myśleniem Kijów miałby szerokimi garściami czerpać z doświadczeń swoich zachodnich sąsiadów, powtarzając ich drogę i ucząc się na polskich, słowackich czy węgierskich błędach.

Nic bardziej mylnego.

Taka wizja kompletnie ignoruje fakt, że po upadku komunizmu w 1991 r. Ukraina nie stała w miejscu, ale doszło tam do wykształcenia się specyficznego modelu polityczno-gospodarczego. Dla Polski i innych państw regionu transformacja systemowa na początku lat 90. XX wieku oznaczała przejście od zbankrutowanego systemu komunistycznego i gospodarki centralnie sterowanej do demokracji i wolnego rynku. W trakcie tej zmiany stary system miał niewielu obrońców. Największymi wrogami reform były nie stare partyjne kadry, lecz błędy i spory wewnątrz obozu demokratycznego.

Wreszcie, warto pamiętać, że sukces Europy Środkowej był wówczas możliwy, bo nie było „czynnika rosyjskiego” – całego spektrum destrukcyjnych działań, które Rosja prowadzi dziś przeciw Ukrainie, bynajmniej nie tylko na płaszczyźnie militarnej.

W przypadku Ukrainy wiadomo, co jest celem transformacji: zainstalowanie w kraju systemu europejskiego, z funkcjonującą gospodarką rynkową, niezależnym sądownictwem i pluralistycznym systemem politycznym, który rządzi się jasnymi regułami. Jednak punktem wyjścia jest konieczność porzucenia modelu postsowieckiego w wariancie ukraińskim.

Transformacja bez analogii

Ów model posiada cechy demokracji oraz gospodarki kapitalistycznej, ale jednocześnie jego nieodłącznymi elementami są niezwykle silne wpływy grup nieformalnych (oligarchicznych), które bronią się wszelkimi sposobami przed pozbawieniem ich dotychczasowych wpływów. Dopełnieniem jest wszechogarniającą korupcja – uznawana za „normę”, bez której niemożliwe jest funkcjonowanie.

Zatem transformacja, którą musi przejść Ukraina, nie miała dotychczas analogii. Na obszarze postsowieckim jedynym zbliżonym przykładem może być mała Gruzja, której po „rewolucji róż” w 2003 r. udało się odnieść wiele sukcesów w naprawianiu państwa.

Jakkolwiek skomplikowana i bolesna nie byłaby modernizacja Ukrainy – jest jasne, że państwo to nie ma wyboru. Wykształcony w ciągu ostatniego ćwierćwiecza model polityczno-gospodarczy się wyczerpał i co najwyżej może być tylko jeszcze bardziej niewydolny.

Tyle że jest to niewydolność, która grozi dziś nie tylko coraz poważniejszym kryzysem, ze wszystkimi tego skutkami politycznymi i społecznymi, ale wręcz załamaniem państwowości.

Dwa kroki w przód, krok w tył

Na pytanie, co powinna reformować Ukraina, odpowiedź jest krótka: niemal wszystko.

Zmiany wymagają kluczowe wymiary funkcjonowania państwa i gospodarki. Dalece niepełna lista wyglądałaby następująco: sądownictwo, konstytucja, scentralizowany system władzy, ordynacja wyborcza, sektor energetyczny, system emerytalny, system podatkowy, zmonopolizowana gospodarka, zasady funkcjonowania małych i średnich przedsiębiorstw, uniwersytety, kolej, armia, milicja, MSW, służby specjalne, górnictwo, biurokracja itd.

Tymczasem warunki zewnętrzne i wewnętrzne dla reformowania kraju są wyjątkowo niesprzyjające. Rosyjska agresja nakłada się na kryzys gospodarczy, który w najbliższych miesiącach może się co najwyżej pogłębić.

Ale największym problemem jest brak konsekwencji po stronie rządzących. Mimo szumnych i po wielokroć powtarzanych deklaracji o potrzebie modernizowania państwa, dotychczasowy efekt jest więcej niż skromny. W zeszłym roku Radzie Najwyższej udało się przyjąć pakiet ustaw antykorupcyjnych oraz ustawę o wiele mówiącej nazwie „o oczyszczeniu władzy”, zwaną potocznie lustracją. Przyjęto również ustawę o prokuraturze, co ma być pierwszym krokiem w kierunku zreformowania sądownictwa – zmiany o kluczowym znaczeniu. Bez niezawisłej trzeciej władzy niemożliwa jest naprawa innych sfer.

Cóż jednak z tego, skoro wiele z zapisów przyjętych już ustaw to niedoróbki prawne, które będą wymagać nowelizacji. Tradycyjnie poziom legislacji ukraińskiej pozostawia wiele do życzenia. Z kolei część z także przyjętych, sensownych rozwiązań jeszcze nie weszło w życie. Przykładem Narodowe Biuro Antykorupcyjne, które wciąż istnieje na papierze i toczą się spory o wybór jego szefa. Ponadto niektóre dobre rozwiązania będą wymagać przyjęcia aktów wykonawczych, z czym może być kłopot. Praktyka ostatnich miesięcy pokazuje bowiem, że nawet dobre ustawy są potem „rozwadniane”. W rezultacie powstaje wrażenie, że Ukraina robi dwa kroki w dobrym kierunku, aby potem zrobić krok do tyłu.

Matka wszystkich reform

Najważniejsze z dotychczas przeprowadzonych reform wymusił Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Warunkiem przyznania pakietu pomocowego – w wysokości 17,5 mld dolarów na cztery lata – było przyjęcie przez Radę Najwyższą szeregu reformatorskich aktów prawnych, w tym zmian do kodeksu podatkowego oraz ustawy o rynku gazu.

Tymczasem to właśnie reforma systemu gazowego jest jedną z najważniejszych zmian, które musi wprowadzić Ukraina, aby myśleć o naprawie finansów publicznych. Państwowy monopolista Naftohaz od lat generuje większy deficyt niż cały deficyt budżetowy państwa razem wzięty (w 2014 r. było to odpowiednio 103 mld hrywien deficytu Naftohazu – wobec 68 mld hrywien deficytu państwa).

Straty Naftohazu to około 8 proc. ukraińskiego PKB. A wszystko dlatego, że Ukraińcy płacą za gaz cenę kilkukrotnie niższą, niż wynosi jego wartość. Schemat dotowania zakupu surowca działa od lat 90. XX wieku i wymaga natychmiastowej rewizji. Ukraiński sektor gazowy pozostaje jednym z najmniej efektywnych na świecie, a energochłonność gospodarki Ukrainy jest prawie trzykrotnie wyższa niż średnia unijna. Naftohaz był również rozsadnikiem korupcji na gigantyczną skalę.

Zreformowanie monopolisty i całego sektora gazowego powinno więc być zadaniem priorytetowym. A skoro tak, to musi dziwić, dlaczego Kijów zabrał się za to dopiero rok po Majdanie. Najbardziej oczywistym powodem jest to, że reforma gazowa będzie wiązać się z kilkukrotnym zwiększeniem rachunków za gaz dla mieszkańców. Tyle tylko, że na takie reformy nigdy nie ma dobrego czasu. Zamiast zacząć wprowadzać drastyczne podwyżki już np. latem 2014 r., rząd będzie zmuszony robić to w najbliższych miesiącach, kiedy sytuacja finansowa większości gospodarstw domowych zrobiła się dramatyczna.

To kolejny z wielu przykładów, które pokazują, jak bardzo rządzący obawiają się wprowadzania radykalnych reform.

„Waregowie” na pomoc

Jednym ze sposobów nowych władz na reformowanie kraju jest sięgnięcie po pomoc obcokrajowców. W powołanym w grudniu 2014 r. rządzie zajęli oni trzy stanowiska: Litwin Aivaras Abromavičius został ministrem gospodarki i handlu, Amerykanka Natalia Jareśko objęła resort finansów, a Gruzin Aleksandr Kwitaszwili – zdrowia. Naprędce naturalizowani urzędnicy szybko zaczęli być nazywani „Waregami” – co miało nawiązywać do Skandynawów, którzy tysiąc lat temu współtworzyli Ruś Kijowską.

Decyzja o zaangażowaniu „Waregów” ma zarówno zwolenników, jak też przeciwników. Ci pierwsi podnoszą, że Ukraina potrzebuje ludzi pozostających poza korupcjogennym systemem ukraińskim. Przeciwnicy z kolei widzą w tym głównie polityczny marketing, mający pokazać społeczeństwu, że władze mają wolę zmieniania państwa. Pewne jest jedno: każdy z nowych ministrów dostał pracę na miarę Herkulesa.

Na razie jednak działania i rządu, i parlamentu w ciągu ostatnich trzech miesięcy, czyli od stworzeniu nowej koalicji rządowej, nie napawają optymizmem. Coraz bardziej widać, że nie będzie szybkich i radykalnych reform, które miałyby potencjał do zmiany dysfunkcjonalnego systemu. Ugrzęzła gdzieś ustawa decentralizacyjna, reklamowana jako jedna z kluczowych. Zmiany w sądownictwie postępują zbyt wolno. Wdrożenie ekonomicznej części umowy stowarzyszeniowej z Unią, która jest ambitnym programem modernizacyjnym, zostało odłożone do początku 2016 r. Choć są sygnały, że w wielu wymiarach życia politycznego i gospodarczego korupcja zmalała, to jednak trwa w najlepsze. Administracja państwowa jest w dużym stopniu niewydolna, niekompetentna i źle opłacana.

Jednym słowem – okazuje się, że stary system wciąż ma silnych obrońców.

Najlepsza część starego systemu

Oczywiście, naiwnością byłoby sądzić, że uda się zmienić Ukrainę w ciągu roku po rewolucji. Zasadne było jednak oczekiwanie, że nowe władze na poważnie wezmą się za wprowadzanie reform mających potencjał, by zmienić system.

Tymczasem, mimo tylu nadziei, coraz bardziej widać, że w parlamencie nie ma „masy krytycznej” niezbędnej do wymuszenia takich reform. Również zmian w elicie jest wciąż mało. Jak to określił jeden z moich kijowskich znajomych: „Władzę przejęła najlepsza część starego systemu”.

Parlament sterowany jest z kancelarii prezydenta. Wiele najgorszych praktyk parlamentarnych z ostatnich kadencji – polegających na tym, że np. deputowani dostają projekt ustawy na godzinę przed głosowaniem – z sukcesem zostało zaadaptowanych przez postmajdanowe władze.

Wszystko wskazuje również, że prezydent Petro Poroszenko i premier Arsenij Jaceniuk, dwaj najważniejsi politycy na Ukrainie, chcą uniknąć niektórych kosztownych społecznie zmian. W tle zaś trwa rywalizacja między nimi, której elementem jest ich zapatrzenie w topniejące rankingi poparcia...

A Rosja czeka... 

Tymczasem kryzys gospodarczy trwa w najlepsze, a pakiet ratunkowy z MFW to zaledwie kroplówka na podtrzymanie życia pacjenta. Niezadowolenie społeczne rośnie – i pewnie już teraz doszłoby do protestów, gdyby nie wojna na wschodzie. Ta sama wojna, która z kolei generuje dużą część wydatków budżetowych.

Wprawdzie w tej chwili – by użyć języka wojskowych – Rosja „wzięła strategiczną pauzę” w Donbasie. Ale tylko dlatego, że oczekuje na wewnętrzną klęskę Ukrainy. I robi wszystko, aby ją przyspieszyć...

Jak widać, ponad rok po Majdanie dobrych wieści z Ukrainy jest niestety niewiele. Jeśli szukać gdzieś jasnych stron, to w niezmiennej determinacji najbardziej aktywnej części społeczeństwa, aby patrzeć władzy na ręce. Presja społeczna i pamięć o Majdanie są nadal skutecznym i trwałym ostrzeżeniem dla rządzących. Ci jednak muszą wreszcie wziąć się do pracy.

Bo wybór jest prosty. Albo Ukrainie uda się wyjść z postsowieckiego błota, albo pogrąży się w nim całkowicie. Na długo tracąc szansę na stworzenie nowoczesnego państwa. ©

Autor jest kierownikiem działu Ukrainy, Białorusi i Mołdawii w Ośrodku Studiów Wschodnich im. M. Karpia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie. Specjalizuje się głównie w problematyce politycznej i gospodarczej państw Europy Wschodniej oraz ich politykach historycznych. Od 2014 r. stale współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym". Autor… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2015