Potencjał i opór

Walka o reformy na Ukrainie przyniosła połowiczne rezultaty. Grupy interesów nie chcą zmian. Ale państwo jest stabilniejsze, niż może się wydawać. Dzięki obywatelom.

25.07.2017

Czyta się kilka minut

„Wolność jest naszą religią” – baner na kijowskim Majdanie / WOJCIECH KONOŃCZUK
„Wolność jest naszą religią” – baner na kijowskim Majdanie / WOJCIECH KONOŃCZUK

Nad kijowskim Majdanem, epicentrum ostatniej z ukraińskich rewolucji, dominuje kilkudziesięciometrowy baner. Napis w językach ukraińskim i angielskim krzyczy: „Wolność jest naszą religią!”. W tle widać spadające, skruszone żelazne kajdany.

Baner zakrywa fasadę Domu Związków Zawodowych, który w czasie Rewolucji Godności był siedzibą sztabu opozycji. Wielki gmach spłonął 19 lutego 2014 r., w czasie najostrzejszej fazy walk, zabierając życie kilku protestujących.

Po ucieczce prezydenta Wiktora Janukowycza i zwycięstwie rewolucji zaczęły się dyskusje, co zrobić z budynkiem. Na fali postmajdanowej euforii padały zapowiedzi, że zostanie wyremontowany najpóźniej do 2016 r., aby był gotów na ćwierćwiecze ukraińskiej niepodległości. Pojawił się pomysł, aby znalazł się w nim Narodowy Kompleks Muzealny Bohaterów Niebiańskiej Sotni – Muzeum Rewolucji Godności. Czas mijał, a dyskusje trwały. Wreszcie wypalone wnętrze zasłonięto patriotycznymi banerami.

Zaledwie kilka tygodni temu zapadła decyzja, że w budynku będzie muzeum. Kiedy jednak miałoby ruszyć – nie wiadomo. Co jakiś czas na parterze próbują wprowadzić się kawiarnie. To w końcu jedna z najbardziej pożądanych przestrzeni stolicy. Jednak za każdym razem aktywistom społecznym, stojącym na straży pamięci tego miejsca, udaje się je eksmitować.

System się przegrupował

Ponad trzyletnie dyskusje wokół przyszłości Domu Związków Zawodowych to dobry symbol, obrazujący szersze procesy na Ukrainie.

Obietnice szybkiej naprawy państwa, zmiany jakości polityki, budowy nowej gospodarki, walki z korupcją – wszystko to wciąż jest dalekie od realizacji. Aby obraz nie był zbyt pesymistyczny, trzeba przyznać, że nowe (dziś nie tak nowe...) władze mają pewne osiągnięcia. Owszem, często powtarzane hasła o „bezprecedensowych reformach”, o zmianach „bez analogii po roku 1991” są prawdziwe. Tyle że niemal zawsze pojawia się za nimi słowo: „ale”.

Wprowadzono finansowanie partii politycznych z budżetu, ale Ukraina jest daleka od stworzenia normalnego systemu partyjnego. Powołano instytucje anty- korupcyjne – Narodowe Biuro Antykorupcyjne (odpowiednik polskiego CBA) oraz antykorupcyjną prokuraturę; pod presją Zachodu trwają przymiarki do stworzenia osobnego pionu sądowego, który zająłby się tylko korupcją – ale elita rządząca robi wiele, żeby sparaliżować ich działalność (np. w nieskończoność odwlekając utworzenie takiego sądu). Dalej: udało się ustabilizować sytuację makroekonomiczną, ale nie stworzono warunków dla szybkiego rozwoju gospodarki. Zrezygnowano z zakupu gazu od Rosji, ale wzrosła zależność od rosyjskiej ropy. Rozpoczęto reformę sądownictwa, ale niezależność sądów nadal jest fikcją. Wprowadzono elementy reformy decentralizacyjnej, ale główna ustawa w tej sprawie od dwóch lat czeka na drugie czytanie. Przykłady można jeszcze długo mnożyć...

Część wprowadzonych zmian przypomina ów ładny kijowski baner, za którym w gruncie rzeczy niewiele się zmieniło. Sytuację dobrze podsumował Jarosław Hrycak, znany historyk i jednocześnie baczny obserwator ukraińskiej polityki: „Dwa rewolucyjne ciosy nie zabiły systemu, który się przegrupował i przechodzi do cichej ofensywy”.

Lokalne układy i niespodzianki

Niedostatki procesu reform szczególnie dobrze widać poza Kijowem.

Najważniejszym problemem jest to, że praktycznie nie zmienił się mechanizm polityki. Różnego rodzaju nieformalne układy, działające na szczeblu centralnym, mają więc swoje odpowiedniki na szczeblach regionalnych. Często wystarczy kilka spotkań w stolicy każdego obwodu [odpowiednik województwa – red.], aby zrekonstruować kształt danego układu lokalnego: kto jest najważniejszy, które firmy zarabiające na przetargach publicznych są powiązane z politykami, jak wygląda struktura własnościowa lokalnych mediów, kto w Kijowie temu patronuje. Każdy region ma też swoich mniejszych lub większych oligarchów. Nadal rządzą zatem wpływy nieformalne, a publiczna polityka wciąż pozostaje fikcją.

Istotna jest też kontrola nad mediami, szczególnie stacjami telewizyjnymi, które są szczególnie pożądanym instrumentem w okresie przedwyborczym. Choć jeden z doradców politycznych z 300-tysięcznego Czernihowa bez owijania w bawełnę powiedział mi, że taniej jest kupić – w sensie dosłownym – głos wyborcy, niż wydawać ciężkie pieniądze na kampanię. Cena jednej karty do głosowania to podobno 15 dolarów. Jak pokazały ostatnie wybory lokalne – chętnych nie brakowało.

A przykład idzie z góry, czyli z Kijowa. Bez zmiany jakości polityki na szczeblu centralnym nie ma co liczyć na jej poprawę na prowincji. Dotyczy to wszystkich aspektów – od konieczności wyeliminowania relacji politycznych przypominających feudalizm aż po niezależne (w teorii) sądy i walkę z korupcją.

Na razie więcej jest w tym imitacji niż realnych zmian. W Charkowie usłyszałem historię o konkursie na stanowiska w prokuraturze, który miał zweryfikować stare kadry i dokooptować nowe. Jeden z młodszych kandydatów uzyskał 100 proc. punktów, zaś prokurator z wieloletnim stażem i koneksjami zaledwie 30 proc. Łatwo się domyślić, kto został wybrany. Entuzjasta, który zbyt łatwo uwierzył, że przyszedł czas zmian, musiał szukać innego zajęcia.

Na szczęście podróż po ukraińskich regionach przynosi też zaskoczenia. W wielu miejscach widać efekty tzw. decentralizacji finansowej, która sprawiła, że na szczeblu lokalnym zostaje znacznie więcej podatków niż wcześniej. Pojawiły się zatem dodatkowe środki na szkoły czy drogi.

W Czernihowie kompleksowemu remontowi poddawany jest główny plac. Mieszkańcy mogą zobaczyć na kolorowych plakatach, jak imponująco będzie wyglądał. Bez wątpienia jest to sposób działania, który pozwala Ukraińcom wierzyć, że zmiany są kwestią czasu. A że w wielu miejscowościach przetargi na remonty i budowy wygrywają firmy związane z lokalnymi politykami? Na takie pytanie często słychać odpowiedź, że wszystkiego nie można zmienić od razu.

Walka o ziemię

Jednym z gorących tematów politycznych nad Dnieprem jest kwestia ziemi. Ukraina jest bowiem jednym z ostatnich państw w Europie, które nie wprowadziło prywatnej własności na grunty rolne. Do podziału pozostało więc największe bogactwo tego kraju, które w dodatku w ostatnich latach jest siłą napędową ukraińskiego handlu zagranicznego, generując już ponad 40 proc. dochodów eksportowych.

W parlamencie od dawna trwają prace nad odpowiednią ustawą o rynku ziemi, wokół zaś pełno jest różnych lobbystów. Obecnie trudno przewidzieć kształt zmian ani nawet to, czy w ogóle sprawa znajdzie w najbliższym czasie jakiekolwiek rozwiązanie.

Z jednej strony Kijów obiecał Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu wprowadzenie reformy rolnej, co jest warunkiem utrzymania programu pomocowego. Z drugiej zaś obecny status quo byłby do zaakceptowania dla ukraińskiego lobby agrarnego – jego przedstawiciele nie są właścicielami ziemi, ale jedynie jej dzierżawcami.

Większość ekspertów zgadza się, że obecny model jest antyrozwojowy i należy go jak najszybciej zmienić. Przedłużający się od wielu lat stan tymczasowości skutkuje postępującą degradacją ukraińskiej wsi. Tymczasem sposób rozwiązania tej sprawy bez wątpienia będzie miał istotny wpływ na przyszłość kraju.

Ani krach, ani protesty

Podróżując po północno-wschodniej części Ukrainy można znaleźć potwierdzenie tezy, że jedną z najważniejszych porażek władz po Majdanie jest stan gospodarki.

Wojną z Rosją i rosyjskimi sankcjami gospodarczymi nie można wytłumaczyć wszystkiego. Także tego, że w większości miejscowości widać bardzo ograniczoną aktywność ekonomiczną. Wielki potencjał przedsiębiorczości, tkwiący w społeczeństwie ukraińskim, nadal nie został wyzwolony.

Do tego potrzebne byłyby działania ze strony państwa, skierowane na liberalizację działalności gospodarczej, na poprawę klimatu inwestycyjnego, deregulację oraz – nigdy nie dość o tym przypominać – na znaczące ograniczenie korupcji. W między- narodowym rankingu Doing Business w ciągu ostatniego roku kraj awansował o zaledwie jedną pozycję – na miejsce 80. Z kolei w rankingu percepcji korupcji Transparency International Ukraina jest na 131. miejscu na 176 krajów. Wyniki są zatem bardzo rozczarowujące.

W rezultacie przewidywany w tym roku wzrost gospodarki o 2 proc. będzie skromny. Dystans rozwojowy między Ukrainą a państwami Europy Środkowej nie zmniejszy się, lecz wręcz się jeszcze powiększy. Według niedawnych badań opinii publicznej aż 73 proc. Ukraińców uważa, że w ciągu ostatniego roku sytuacja ekonomiczna się pogorszyła. Niemal identyczna liczba obywateli uznała, że sprawy w państwie idą w złą stronę.

Wydawać by się mogło, że to lampka alarmowa dla polityków. Nie należy jednak oczekiwać ani protestów społecznych, ani krachu gospodarczego. Społeczeństwo ukraińskie wielokrotnie pokazywało swoją wyjątkową zdolność adaptowania się do trudnej sytuacji ekonomicznej. A w warunkach wojny, która ciągnie się już ponad trzy lata, jest to tym bardziej uzasadnione.

Kierunek Polska

Swoistą finansową „poduszką” bezpieczeństwa, która pomaga wielu Ukraińcom, jest migracja zarobkowa do Polski. O jej masowym charakterze świadczy liczba ogłoszeń i billboardów, na których reklamują się firmy pośredniczące w wyjazdach do pracy w Polsce. O ile przed Rewolucją Godności migracja, o ograniczonej zresztą skali, dotyczyła głównie regionów zachodniej Ukrainy, to w ciągu ostatnich 2-3 lat po raz pierwszy objęła również regiony południowe i wschodnie.

Gdy ulicą Stepana Bandery wjeżdżam do Sum – podupadłej stolicy obwodu, 350 km na wschód od Kijowa – uwagę zwracają żółte autobusy miejskie. Na wielu reklamuje się miejscowa firma transportowa, oferująca rejsowe połączenia do kilku polskich miast. Wśród większości moich rozmówców niemal każdy zna kogoś, kto wyemigrował do Wrocławia, Gdańska czy Warszawy. O ile wcześniej mieszkańcy Sum wyjeżdżali do pracy do sąsiedniej Rosji, teraz geografia wyjazdów się zmieniła. I to pomimo że do Moskwy jest dwukrotnie bliżej niż do Warszawy.

Należy się spodziewać, że skala wyjazdów zarobkowych do Polski jeszcze wzrośnie. Szczególnie że w najbliższym czasie trudno oczekiwać na Ukrainie boomu gospodarczego. Średnia miesięczna pensja na prowincji to równowartość zaledwie 500-600 zł.

Co więcej: wiele wskazuje na to, że mimo wprowadzenia ruchu bezwizowego z Unią to Polska pozostanie nadal głównym kierunkiem migracji ukraińskich – ze względu na liberalne przepisy, bliskość kulturowo-językową oraz wytworzone już sieci migracyjne. A to stawia przed państwem polskim wiele wyzwań, których zdaje się być ono nieświadome.

Zerwanie z Rosją

Bezprecedensowej wręcz intensyfikacji związków z Polską towarzyszy widoczny spadek przeróżnych więzi, jakie łączyły dotąd Ukrainę z Rosją. Dotyczy to w zasadzie wszystkich sfer – mentalnej, społecznej, związków międzyludzkich, politycznych, biznesowych czy naukowych. Oczywistą przyczyną jest tu wojna, która uruchomiła lawinę.

Decyzja Kijowa o wyłączeniu transmisji telewizji rosyjskiej i – ostatnio – niektórych stron internetowych, w tym rosyjskich sieci społecznościowych, tylko ten proces przyspiesza. Pojawiła się także... strzeżona granica z Rosją, której wcześniej faktycznie nie było. Pamiętam, że gdy przekraczałem ją po raz pierwszy w 2000 r., nikt nie sprawdził nawet dokumentów ani o nic nie pytał.

To wielkie zerwanie, całkiem niedawno nie do pomyślenia, jest szczególnie dobrze widoczne w Charkowie – drugim pod względem wielkości mieście Ukrainy, tradycyjnie głównie rosyjskojęzycznym. Ten znaczący ośrodek naukowy (aż 200 tys. studentów!) i przemysłowy, dumnie nazywający się „pierwszą stolicą Ukrainy” (bo w latach 1917-34 rzeczywiście pełnił funkcje stołeczne Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej), zawsze miał poczucie wyższości wobec Kijowa. Mieszkańcy Charkowa lubią podkreślać, że to u nich po raz pierwszy rozszczepiono atom i to oni byli stolicą sowieckiego modernizmu. W tamtych czasach każdy, kto chciał zrobić karierę, jechał stąd nie do „prowincjonalnego” Kijowa, lecz do Moskwy.

Charków dołącza do Ukrainy

Wiosną 2014 r., gdy wybuchła wojna w Donbasie, pojawiło się także zagrożenie, że wszczepiany przez Rosję wirus separatyzmu może zainfekować Charków. Okazało się jednak, że system immunologiczny miasta zadział prawidłowo – co dla niektórych było zresztą niespodzianką.

Najbardziej zaskoczona była tu chyba Rosja. Jeszcze w 1991 r. zaledwie co drugi mieszkaniec Charkowa uznawał się za Ukraińca, a językiem rosyjskim na co dzień porozumiewali się tu niemal wszyscy. Nic dziwnego, że rachuby Kremla zakładały, iż po Majdanie miasto zbuntuje się przeciw „kijowskiej juncie” – jak nowe władze nazywała rosyjska propaganda.

Tak się nie stało, a Charków od tego czasu stopniowo integruje się z resztą Ukrainy – w sensie nie tylko politycznym, ale też coraz silniejszej tożsamości obywatelskiej. Dziś sytuacja jest tu pod wieloma względami lepsza niż trzy lata temu, gdy utrzymywała się duża niepewność co do lojalności miejscowej elity i nastrojów społecznych. Mieszkańcom Charkowa wiele spraw na Ukrainie może się nie podobać. Ale Charków to już – na zawsze – Ukraina.

Tę wojnę Rosja przegrała. Choć wszystko wskazuje na to, że rosyjska elita rządząca nadal tego nie rozumie, wierząc w kłamstwa powtarzane przez własnych propagandzistów telewizyjnych.

Zresztą wśród rosyjskich ekspertów rzadko pojawiają się rozsądne, pozbawione ideologii diagnozy obecnego stanu relacji rosyjsko-ukraińskich. Tym bardziej warto zauważyć niedawny głos Fiodora Łukjanowa, prominentnego analityka bliskiego Kremlowi. Pisał, że „słabe i źle zarządzane państwo ukraińskie jasno wie, czego chce – zarówno na poziomie realnych zadań, jak i publicznych haseł. Zaś silne i stanowcze państwo rosyjskie takiej jasności nie ma. Kolizja na wschodzie Ukrainy od samego początku nie miała ani strategii, ani wyznaczonych celów. Od tego czasu nic się nie zmieniło”.

Pomijając dziwaczny język – rosyjski ekspert nie chciał użyć słowa „wojna” albo „interwencja zbrojna”, zastępując je eufemistyczną „kolizją” – trudno się z tą diagnozą nie zgodzić.

Upór i umiar

Mimo wszystkich problemów, mimo nieefektywnych reform i braku woli politycznej, aby je wdrażać, mimo spadku poziomu życia, masowej migracji, zubożenia i frustracji społecznej – państwo ukraińskie jest trwalsze i stabilniejsze, niż może się wydawać.

Zawdzięcza to jednak nie skuteczności swoich polityków, lecz dobrze zorganizowanemu społeczeństwu, którego aktywność utrzymuje się na wysokim poziomie. To setki tysięcy aktywistów i inicjatyw społecznych wzięły na siebie ciężar wojny w Donbasie w 2014 r., (gdy armia ukraińska praktycznie nie istniała), a następnie ciężar integracji ponad 1,5 mln uchodźców wewnętrznych. Dziś państwo ukraińskie nadrabia niedostatki i nieefektywność dzięki ich uporowi i wierze, że lepsza Ukraina jest tylko kwestią czasu.

Jednocześnie środowisko ukraińskich działaczy społecznych jest coraz silniej spolaryzowane i podzielone: na tych, którzy są bezkompromisowo krytyczni wobec otaczającej ich rzeczywistości politycznej, oraz na tych, którzy (zdając sobie sprawę z ogromu problemów) wzywają do umiaru w krytyce i próbują doceniać pewne zmiany, które już zaszły.

Rzecz ciekawa: usłyszenie głosów krytycznych jest dziś jakby trudniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Być może wynika to ze świadomości, że po tak dużych ofiarach, jakie poniesiono na rzecz obrony tej nowej Ukrainy – na Majdanie, w Donbasie, a także na głębokich tyłach (dokąd wracają trumny i wojenni inwalidzi, a gdzie wojna trwa np. w umysłach zdemobilizowanych żołnierzy) – w rozmowie z obcokrajowcem należy zachować optymizm.

Optymistyczną nutę słyszę też w Charkowie, od znanej tam aktywistki: – Najważniejsze, że Ukraina idzie w stronę Zachodu. A że z problemami i wolniej, niż byśmy chcieli? To szczegóły!

Pewne jest, że z obranej drogi Ukraińcy już nie zawrócą. Te „szczegóły” są jednak równoznaczne z długimi i trudnymi latami – i wieloma jeszcze wysiłkami. ©

Autor jest analitykiem w Ośrodku Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie. Specjalizuje się głównie w problematyce politycznej i gospodarczej państw Europy Wschodniej oraz ich politykach historycznych. Od 2014 r. stale współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym". Autor… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 31/2017