Ujarzmić smoka

"Chiny to śpiący gigant, a gdy się zbudzi, to zadziwi świat" - miał powiedzieć Napoleon Bonaparte. Gigant już się zbudził. Olimpiada będzie tego najlepszym dowodem.
z Pekinu

03.08.2023

Czyta się kilka minut

Jeszcze rok temu wokół stacji metra w Pekinie gromadzili się żebracy. W pamięci utkwił mi beznogi inwalida, który w centrum miasta wczołgiwał się do wagonu z puszką na datki. Dziś ich nie ma. Plac przed dworcem centralnym, przez który trudno było przejść i nie wdepnąć w plwociny, jest czysty. Z Wangfujing - głównego deptaka w mieście - poznikały dziewczyny szukające łatwego zarobku.

W przededniu igrzysk oświetlona neonami Wangfujing, z gwarnym, swobodnym tłumem, z rzędami straganów i otwartymi do późna sklepami, nastrojem niczym nie ustępuje innym azjatyckim metropoliom. Podobnie jest w Hongkongu, Tajpej, Singapurze.

Olimpijski makijaż kładziono jednak w żelaznych rękawiczkach: całe kwartały dzielnic Pekinu były równane z ziemią, by zrobić miejsce na obiekty sportowe; przesiedlono setki tysięcy osób; zatrudnionym na budowach robotnikom z prowincji kazano przed igrzyskami opuścić miasto; żebraków przegnano; zaostrzono cenzurę; dysydenci są pod kluczem.

Welcome to Beijing! Bei Jing Huan Ying Ni! - wita na lotnisku każda z pięciu oficjalnych maskotek olimpiady.

Po serii upokorzeń

Lecąc do Pekinu, myślałem o eseju Iana Burumy sprzed 20 lat o olimpiadzie w Seulu. Obraz koreańskiego społeczeństwa, który maluje autor, łudząco przypomina dzisiejsze Chiny, gdzie jak w wielkim chińskim garnku miesza się nacjonalizm, kompleksy, duma, szowinizm, historyczne urazy, obsesja zwyciężania i optymizm.

Wtedy Buruma odwiedził gigantyczny kompleks pod Seulem poświęcony niepodległości Korei - i wyszedł przytłoczony energią i nacjonalizmem, które biją z kiczowatych, quasi-socrealistycznych obrazów, rzeźb i instalacji. Niepokoił się o młodą koreańską demokrację, ale i o tę część świata, której przyjdzie stawić czoło Korei i innym Azjatom: "Jak kraje, którym brakuje tej żądzy, które wzdrygają się na wspomnienie o narodowym wigorze, dla których wygodne życie jest oczywistością, będą w stanie konkurować z ludźmi, którzy tak pożądają sukcesu, uznania, władzy i złotych medali?".

Pekin nie ma jeszcze kompleksu na miarę Seulu. Najbliższe tego statusu jest Muzeum Armii, koło parku Yuyuantan. To gmach w stylu radzieckiej architektury z lat 50., bezbarwny, gdzie na parterze postawiono postument Mao Tse-tunga, a na kolejnych piętrach znajdują się eksponaty dokumentujące historię wojskową kraju od starożytności.

Opis komunizmu nie wychodzi tu poza hagiografię; ciekawsze są czasy cesarstwa i republiki: dają wykładnię obowiązującej polityki historycznej. Tajwan jest więc "integralną częścią Chin od czasów starożytnych", a wobec historycznych klęsk przyjęto zasadę, że masy walczyły dzielnie, zawiodły zaś elity feudalne bądź burżuazyjne. Zawsze jednak na uznanie liczyć może monarcha, który zjednoczył albo utrzymał jedność zagrożonego rozpadem kraju. Chwali się więc trzech cesarzy z dynastii Qing (XVII w.), także za dławienie rebelii w Tybecie, co pomogło "skonsolidować wielonarodowe chińskie państwo w jednolitych granicach".

Najbardziej bolesny okres dotyczy wojen opiumowych z Brytyjczykami w połowie XIX w. Porażka uczyniła wtedy z Chin półkolonię i dała początek serii upokorzeń ze strony "barbarzyńców", pociągając upadek cesarstwa, powstanie republiki, wojnę domową i narodziny komunistycznych Chin. Chaos w kraju ustał dopiero po śmierci Mao w 1976 r.

Z takiej perspektywy ostatnie trzy dekady należą do szczęśliwszych w najnowszej historii Chin. A ludzie, mimo politycznej opresji, potrafią docenić spokój i rosnący dobrobyt.

Wołanie o "ducha narodowego"

Taki język politycznej ekspresji, który wypełnia dziś pustkę po komunistycznej ideologii, nie jest jednak w Chinach czymś nowym - narodził się na przełomie XIX i XX w. wraz z chińskim nacjonalizmem, o którym tyle się ostatnio mówi.

Chiny przypominały wtedy laboratorium idei, w którym - aby ratować ojczyznę - toczono bez końca debaty: jak zachodnią nowoczesność aplikować do chińskiej tradycji. Największą sławę wśród reformatorów zdobył Liang Qichao. Wszechstronnie wykształcony, twierdził, że ratunkiem dla Chin jest nacjonalizm. Pod wpływem lektur Spencera uznał, iż światem rządzi darwinizm: kraje i rasy konkurują o przeżycie, zostaje najsilniejszy. Chińczycy, by przeżyć, potrzebują więc jedności: "Państwo formuje się przez skupienie narodu - pisał. - Naród wobec swych członków to jak ciało wobec trzewi, mięśni, arterii i krwinek. Obywatele narodu muszą mieć unikalny charakter: moralność, prawa, zwyczaje, literaturę, sztukę. Wszystkie one przesiąknięte są unikalnym duchem. Takie jest źródło nacjonalizmu".

Liang chciał zmieniać Chiny, zachowując monarchię. Zerwanie z nią postulował Sun Yat-sen, ojciec chińskiej republiki, dziś czczony na równi w komunistycznych Chinach i na Tajwanie. Z Liangiem łączyła go wiara w nacjonalizm. To Sun jest autorem słynnego zdania, że "Chińczycy są jak sterta luźnego piasku" i żeby stawić czoło Zachodowi, potrzeba im spoiwa, a tym jest narodowy duch.

Debata o tym, jak modernizować Chiny, ciągnęła się przez wiek XX. Spierano się, ile wziąć z Zachodu, a co zostawić z chińskiej tradycji. Niektórzy chcieli całkiem niszczyć chińską kulturę, "to stare dziwadło Konfucjusza". Zgadzano się w jednym: Chiny są chore i upokorzone, ale nadejdzie czas, gdy wrócą na należne sobie, czyli główne miejsce w świecie. "Za kilka dekad, albo i sto lat - pisał Wang Tao, twórca chińskiej żurnalistyki - Chiny przyswoją sobie całą zachodnią technikę i osiągną w niej mistrzostwo".

"Projekt 119"

"Srebro nie znaczy nic, równie dobrze możecie być ostatni" - usłyszał Igor Grinko, rosyjski trener chińskich wioślarzy, podpisując kontrakt. Grinko mówi o Chińczykach: - Tu nie ma żadnych tajemnic, oni działają jak NRD-owcy w latach 70. i 80.

W Atenach Chińczycy wywalczyli 32 złote medale, co dało im drugie po USA miejsce w klasyfikacji medalowej. W Pekinie, choć się do tego nie przyznają, każde inne miejsce niż pierwsze uznają za porażkę. - Społeczeństwo będzie bardzo zawiedzione, że zabrakło nam narodowego ducha - mówi anonimowo urzędnik z ministerstwa sportu.

Duch duchem, ale do realizacji celu zabrano się z konsekwencją i bez sentymentu: wyszukano mniej popularne dyscypliny, w których do zdobycia jest najwięcej medali (np. wioślarstwo, kajaki, pływanie) i, sumując pierwsze lokaty, utworzono "Projekt 119". Potem pozostało otworzyć państwową kasę, zatrudnić znanych trenerów i wziąć się do pracy.

Srebro nie znaczy nic, równie dobrze możecie być ostatni" - usłyszał Igor Grinko, rosyjski trener chińskich wioślarzy, podpisując kontrakt.

Wyczynowców chowa się w Chinach od dziecka w specjalistycznych placówkach, z dala od rodziny, którą odwiedzają raz na kilka lat. Sukces w sporcie, prócz uznania, daje przywileje (np. studia bez egzaminów wstępnych), a od niedawna także apanaże. Większość mniej utalentowanych, po latach treningów, zostaje na bruku - bez wykształcenia i pieniędzy.

Sport olimpijski od początku splata się z polityką, zwłaszcza w krajach autorytarnych, gdzie sukcesy w sporcie traktuje się jak instrument poparcia dla reżimu. "To nasza duchowa broń nuklearna" - mówił Mao po wygranych mistrzostwach w ping-pongu.

Dla Chińczyków olimpiada oznacza coś jeszcze: jest starciem ras. Gwiazdą numer jeden chińskiego sportu jest Liu Xiang, rekordzista świata w biegu na 110 metrów przez płotki i złoty medalista z Aten. Chińczycy mają wielu mistrzów, ale popularność Liu, poza urokiem osobistym, wynika z charakteru dyscypliny, którą uprawia. Tłumaczy to gazeta "Peoples Daily": "Chińczycy mają wrodzone braki i różnice genetyczne, które uniemożliwiają im wygrywanie z czarnymi i białymi". Stąd półboski status Liu, który bije białych i czarnych siłą ducha, co nadaje sprawie kontekst polityczno-historyczny. "Uważam, że my Chińczycy jesteśmy w stanie wywołać żółte tornado na świecie" - mówił Liu po zwycięstwie w Atenach.

Taki język uchodzi w Europie za co najmniej niepoprawny. W Chinach jest częścią mainstreamu.

Jak z nimi konkurować?

Sportowi faworyci czują więc presję: ci, którzy przegrają, zawstydzą całe Chiny przed światem. Nie da się wykluczyć aktów samoagresji. A Liu Xiang gra o stawkę najwyższą, na swych barkach, prócz sportowych nadziei ponad miliarda rodaków, dźwiga ciężar historii od czasu wojen opiumowych. Występuje w kilku rolach naraz, a jedną z nich jest rola terapeuty, który koi chińskie traumy i prostuje kompleksy.

Partyjne Biuro Rozwoju Duchowej Cywilizacji zaleca trzy formy:

kciuki do góry, oklaski i wymach pięścią z okrzykiem: "Niech żyje olimpiada, niech żyją Chiny!". Osobne instrukcje dostały hostessy: ich uśmiech odkrywać ma dokładnie osiem zębów.

Występ na olimpiadzie zwieńczy lata przygotowań do igrzysk. Ich całkowity koszt, łącznie z drogami i nową linią metra, wynieść ma 67 mld dolarów. Obiekty sportowe, a zwłaszcza stadion w kształcie gniazda, prezentują się imponująco. Przy okazji igrzysk wybudowano również największy na świecie terminal lotniczy oraz kilka futurystycznych budynków, m.in. operę i siedzibę państwowej telewizji. Projekty powierzono najsłynniejszym architektom świata, co naraziło ich na zarzuty wysługiwania się reżimowi. Nowojorczyk Steven Holl, który ma kilka projektów w Pekinie, widzi to w innym, niemal spenglerowskim kontekście, wieszcząc zmierzch cywilizacji Zachodu: "My straciliśmy gdzieś nasz nerw, za bardzo oglądamy się wstecz. W Chinach oni wszystko chcą mieć nowe. To ich moment w dziejach".

W kierowaniu społeczeństwem Chińczycy zdają się jednak na tradycję. Znane już z Korei i Japonii kampanie społeczne objęły naukę manier, angielskiego, a nawet wskazówki, jak dopingować. Partyjne Biuro Rozwoju Duchowej Cywilizacji zaleca trzy formy: kciuki do góry, oklaski i wymach pięścią z okrzykiem: "Niech żyje olimpiada, niech żyją Chiny!". Osobne instrukcje dostały hostessy: ich uśmiech odkrywać ma dokładnie osiem zębów.

Można tylko westchnąć: jak z takimi ludźmi konkurować?

Chiński model

Wzrost Chin budzi podziw i niepokój zwłaszcza na Zachodzie, który przywykł do pozycji hegemona: Chiny są wielkie, autorytarne i, o czym mówi się rzadziej, reprezentują inną kulturę, zatem ich wzrost postrzegać można także w kategoriach cywilizacyjnej rywalizacji.

W kulturze Zachodu oba nurty (chińskiej fobii i fascynacji) mają trwałe miejsce, choć jeden i drugi był często tylko projekcją fantazji o egzotycznym kraju, a nie opisem stanu faktycznego. Leibniz i Voltaire podziwiali Chiny za rządy uczonych; cesarz Wilhelm II przestrzegał chrześcijan przed "żółtym zagrożeniem". Dziś mówi się głównie o wydatkach Chińczyków na armię, o ich nienasyconym popycie na surowce, truciu środowiska, o tanich towarach, które zagrażają zachodnim rynkom. Zarzuty, choć w części uzasadnione, dotyczą jednak zmian ilościowych, które są logiczną konsekwencją wzrostu najludniejszego kraju świata. Samo to, poza pobudzeniem fantazji, powinno być zjawiskiem neutralnym - pod warunkiem, że Chiny przestrzegać będą obowiązujących w świecie reguł.

Pytanie, czy tak będzie? Czy też raczej, wykorzystując rosnącą pozycję, będą się z tych reguł wyłamywać?

W dyplomacji Chińczycy mają opinię skrajnych pragmatyków: dla zysku ubiją interes z każdym, nie ingerują w wewnętrzne sprawy innych państw, nie pytają o prawa człowieka. Tak dzieje się np. w Afryce, gdzie niejeden kraj jest na najlepszej drodze, by uzależnić się od chińskich pożyczek i kapitału. Umacnia to władzę lokalnych despotów, którzy w zamian dają Chińczykom wolną rękę w eksploatacji surowców. Kontakty z Chinami mają jednak i dobre strony - pozwalają całym regionom wyrwać się z gospodarczego marazmu. A współpraca chińsko-afrykańska ma dodatkowy posmak antyzachodniej koalicji.

Inaczej jest w Australii. Kraj ten, choć zawsze otwarty na obcy kapitał, wstrzymał w tym roku kilka chińskich inwestycji w przemyśle wydobywczym, i to mimo że przeżywa on rozkwit dzięki popytowi z Chin. Australijczycy zasłaniają się procedurą, ale wiadomo, że chodzi o kontrolę nad własnymi surowcami i uniknięcie antychińskiej histerii. Niepokój budzi również nieprzejrzysta struktura chińskich przedsiębiorstw: do końca nie wiadomo, czy kierują się zyskiem, czy działają na polecenie pekińskich władz. Nawet wśród prywatnych korporacji powiązania polityki i biznesu są w Chinach silne.

Takie wątpliwości nie znikną dopóki utrzyma się chiński model rozwoju: hybryda państwowego kapitalizmu z brakiem demokracji. Czy stanowi on alternatywę dla demokracji i wolnego rynku, to zależy nie tylko od rozwoju sytuacji w Chinach i ich wsparcia dla takiej formuły na świecie, ale również od stanu demokracji i gospodarki w krajach wolnego świata - zwłaszcza w USA, które mają nadszarpniętą reputację. Jakkolwiek wykrzywiony to obraz, w niejednym miejscu na świecie to Chiny emanują dziś stabilnością, przemyślanym rozwojem i pragmatyzmem, a Stany kojarzą się ze słabym dolarem, wojną i frazesami o prawach człowieka, za którymi kryją się Abu Ghraib i Guantanamo.

Ożywianie Konfucjusza

Szczegóły ceremonii otwarcia igrzysk trzymano w tajemnicy. Z poufnych doniesień wynikało, że na ekranie pojawić się mają cytaty z Konfucjusza, ze słynnym zdaniem otwierającym dialogi konfucjańskie: "Czy nie jest wspaniale, gdy przyjaciele przybywają w odwiedziny z daleka?". Symbolicznie historia zatoczy koło: po dziesiątkach lat niszczenia konfucjanizmu, uchodzącego za synonim zacofania, komuniści odwołają się do rdzenia tradycji.

Czy to chęć ożywienia konfucjanizmu jako systemu społeczno-politycznego? Jeśli nawet, to w jego wąskiej interpretacji, na użytek władzy.

W obiegowej opinii władza konfucjańska opiera się na konformizmie i posłuszeństwie wymuszonym karami. Tymczasem konfucjańska ortodoksja na pierwszym miejscu stawia godność jednostki ludzkiej, władca zaś rządzić ma nie przymusem, a siłą moralnego autorytetu. Konfucjanizm jako całościowa idea polityczna nigdy nie został w Chinach przyjęty, co najwyżej jego elementy, połączone z bardziej autorytarnymi for­mami rządzenia.

Obecny prezydent Chin Hu Jintao powtarza przy każdej okazji o tworzeniu "harmonijnego społeczeństwa". Ma to rzekomo służyć walce z rozwarstwieniem. Warto jednak pamiętać, że tym samym hasłem, dla uzasadnienia swej władzy, posługiwali się wcześniej azjatyccy despoci. Harmonia bowiem oznaczać może również konformizm i zakaz krytyki władz w imię nadrzędnej idei.

Władza opiera dziś swój mandat na wzroście gospodarczym i nacjonalizmie, z którym obchodzi się jednak ostrożnie, wiedząc, że emocje społeczne mogą się obrócić przeciw niej. Ironią losu XIX-wieczne postulaty o organicznej unifikacji narodu realizują się na początku XXI w. przy zastosowaniu nowoczesnych technologii. Refleks tego fenomenu ujawnić się może w czasie igrzysk. Oby skończyło się na sportowym dopingu.

Kłopot z tą formą nacjonalizmu polega na tym, że to, co kiedyś wydawało się nowoczesne i potrzebne, dziś z perspektywy Zachodu wygląda anachronicznie i budzi niepokój. W zderzeniu z problemami, autorytarna władza ma bowiem pokusę, aby - dla odwrócenia uwagi - sięgać po narodowe emocje i kierować je przeciw obcym. Ale optymiści twierdzą, że sprawy w Chinach idą w dobrym kierunku, że trzeba czasu, aż obyta za granicą i rosnąca klasa średnia ewolucyjnie wymusi polityczne swobody. Że zaufać trzeba pragmatyzmowi Chińczyków, bo kraj z pięcioma tysiącami lat historii musi wiedzieć, co robi.

Czekając na tąpnięcie

Być może tak jest. Warto jednak odnotować, że pragmatyzm nieraz już Chińczyków opuszczał, choćby w czasie rewolucji kulturalnej. A klasa średnia jest w Chinach zachowawcza, przynajmniej do czasu, gdy gospodarka rośnie 10 proc. rocznie. To trochę jak w Rosji; jak mówi pisarz Wiktor Jerofiejew: "Oprócz jawnego łamania demokracji i praw człowieka (...) w Rosji nie wszystko jest złe. Trzeba zrozumieć prawa i ścieżki tego życia (...) Młodzież nie myśli o Putinie, bo żyje czymś innym. Może robi niewłaściwie, ale to ich wybór. Rosjanie odpoczywają od polityki, która trzymała ich w garści przez dziesiątki lat".

Zamożniejsi Chińczycy nie prą do zmian również dlatego, że boją się tej większości społeczeństwa, która wciąż jest biedna i niewykształcona. Tąpnięcie obecnego układu, jeśli w ogóle, nadejść może właśnie stamtąd: z prowincji, gdzie co roku wybuchają tysiące zamieszek i protestów, gdzie pracuje się w dickensowskich warunkach za złotówkę na godzinę i gdzie na co dzień znosić trzeba korupcję i panoszenie się lokalnych sitw.

Tąpnięcie nie musi jednak oznaczać zmian na lepsze. Ukrócenia swobód wymagać będzie zapewne chiński pragmatyzm. Jednak nawet w Chinach władza też robi błędy. A wtedy, "gdy nie ma się jej kto sprzeciwić, może doprowadzić kraj do ruiny".

To także z Konfucjusza.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Specjalizuje się w tematyce Azji Południowo-Wschodniej, mieszka po części w Japonii, a po części w Polsce. Stale współpracuje z „Tygodnikiem”. W 2014 r. wydał książkę „Słońce jeszcze nie wzeszło. Tsunami. Fukushima”. Kolejna jego książka „Hongkong. Powiedz,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2008