Ubywanie

Nieliczni ludzie na ulicy przypominają statystów w teatralnej scenografii. Faceci siedzący przed knajpą upodobnili się do murów. Jakaś niemoc i odrętwiałe wyczekiwanie, śmierć w starych dekoracjach.

12.10.2010

Czyta się kilka minut

Wczesny świt. Niebo zaciągnięte pasmami białych chmur. Zarys miasta wcinającego się między dwa morza: Mare Grande i Mare Piccolo. Dymiące kominy fabryczne i rzędy dźwigów wyglądających z oddali jak monstrualne żyrafy. A już chwilę później przenosimy się w inny świat, choć miejsce to samo. Ludzie idący ulicami Taranto. To procesja uświetniająca, jak co roku od wielu stuleci, Settimana Santa w tym mieście. Idą. A właściwie kołyszą się. Wąskie ulice. Już noc, latarnie dają słabe światło. W tle jakiś melancholijny marsz grany przez orkiestrę dętą. Zwolnione klatki podkreślające wahadłowy ruch wiernych. Bose stopy, białe habity ze spiczastymi kapturami i otworami na oczy. To stroje miejscowych konfraterni. Mur kościoła San Domenico. Zbliżenie na oczy, ktoś robi znak krzyża, w oku szkląca się łza. Najazd na trąby, ostry dźwięk czyneli. Mężczyźni niosący figurę Addolorata, Matki Boskiej Bolesnej, szklane osłony na świece jak mydlane bańki, znowu idące nogi. Ani jednego słowa. Tylko ruch, gesty i muzyka w tle. I na koniec jeszcze raz panorama zatoki, długie ujęcie dymiącego komina, dźwięk przypominający odgłos syren okrętowych. Wszystko trwa nie więcej niż dziesięć minut.

"La passione del miracolo", dokument Edoarda Winspeare, to poruszający filmowy zapis religijnego święta. Ale nie jest to prosta etnograficzna rejestracja. W tej etiudzie mamy skompresowany, sprowadzony do esencji obraz wielkotygodniowej procesji. Są w niej prawdziwe detale i prawdziwe emocje. Jego siła tkwi w niespiesznym rytmie filmowania, jakby naśladującym kroki procesji. Ale jest tu coś więcej. Film rozpoczyna i kończy obraz portu w Taranto i dość obrzydliwego widoku miejskiego industrialu z zakładem metalurgicznym na czele. A pośrodku tej przemysłowej nowoczesności jakaś przedziwna archaiczna enklawa. Jedno żyje i drugie żyje, ale każde osobno, każde swoim życiem. Stąd chyba obecne w filmie napięcie i znak zapytania nad tym, jak to jest możliwe.

Oglądałem ten film kilkanaście razy i obiecałem sobie, że kiedyś pojadę do Taranto.

Krążymy od godziny po starym mieście, nie przypominamy turystów, wyglądamy raczej jak goście z innego wymiaru rzeczywistości, jak spadochroniarze rzuceni na obcy ląd. Możliwości ruchu jest niewiele, parę ulic na krzyż, idziemy raz w lewo, raz w prawo, do przodu i do tyłu, wchodzimy w ślepe uliczki, na czyjeś podwórka, dwóch młodych na motorze proponuje, że za parę euro pokaże sypiące się palazzo, ale co to za atrakcja, tu wszystko się sypie, z wszystkiego tynk odpada, wszystko butwieje i gnije, wszystko się postarzało, poniszczyło, poodpadało i pokruszyło. Nieliczni ludzie na ulicy przypominają statystów w teatralnej scenografii. Faceci siedzący przed knajpą upodobnili się do murów. Jakaś niemoc i odrętwiałe wyczekiwanie, śmierć w starych dekoracjach. Znajduję w końcu ulicę Paisiello, od kompozytora jedzie moczem i wilgocią.

Jakiś mały placyk po prawej od via Duomo. Nieduży sklepik. Dwuskrzydłowe drzwi z grubego drewna w kolorze spranej czerwieni. Wyraźnie odcinają się od wapiennego muru. Mimo południowej pory drzwi są otwarte. Przyczepiono do nich drucikami różne obiekty, rozpoznaję maszynkę do mięsa i durszlak, inne wymagałyby drobnych przypisów, by domyślić się ich przeznaczenia. Przy wejściu okrągłe lusterko w plastikowej oprawie, blaszana balia, biała kamienna kolumna, na której donica z odpadającą od niej zielenią. Nad framugą tabliczka z odręcznie zrobionym napisem: OGGETTI USATI. Rzeczy używane. Wszystko gra. W tym mieście, w jego starej enklawie, każdy napotkany element, każdy mur, każda ściana, wyłom, gzyms, podpora, wszystko tu jest właśnie takie: zużyte, po przejściach, na skraju wyczerpania.

W niedużym wnętrzu poupychane zostały rzeczy, które jeszcze nie całkiem umarły i rokują na przyszłość. Które będzie można sprzedać. Świat nadmiaru i sugestywnych surrealnych powiązań: figurki porcelanowe, znaczki, etykiety, gazety, szklanki, kieliszki, wazoniki, talerzyki, podstawki, żyrandole, spinacze, kołki, tralki, skoble, pocztówki, ryciny, stare fotografie, obrazy olejne, weduty, ampułki, fiolki, żyrandole, klosze, szkiełka, kamienie, muszle, miseczki, gumki, śrubki, mutry, lichtarze, szachy, figurki z brązu, talerze blaszane i drewniane, łańcuszki, naszyjniki, abażury, kapelusze, w szafie za szklanymi drzwiami porcelana, stare książki. Z boku szafy, zawieszona na gwoździu, zwisa biała firanka. Drewno obok szkła, żelazo przy papierze, kamień i plastik.

Sympatyczny właściciel zaprasza do środka. Żyje głównie z naprawy rowerów. Jakby nie bardzo wierzył, że coś z tych przechodzonych sprzętów i rzeczy da się w ogóle kiedykolwiek sprzedać. Tak, proszę pana, ludzie tu umierają, domy stoją puste, nikt nie chce tu mieszkać. W tym, co mówi, nie ma żadnej skargi, nie użala się nad sobą i światem, trzeźwo rejestruje stan faktyczny. Było, minęło, na nic lamenty, świat zrzuca starą, zużytą skórę tak było, jest i będzie. Nowe Taranto rośnie obok, sterta pudełek tego samego rozmiaru poumieszczanych wokół uliczek przecinających się pod kątem prostym. W tę stronę zmierzamy, przyszłość rysuje się za rogiem. Wystarczy się wychylić.

Naszą uwagę zwraca kilka fotografii. Targujemy się raczej dla zasady niż z chęci zaoszczędzenia paru złotych. E. i P. kupują dwie fotografie dla siebie, ja jedną. Odbitki są w zadziwiająco dobrym stanie, dwie naklejone na twardą dyktę, jedna luzem, format 30 na 50. Pochodzą, jak zaświadcza nieduży napis na dole, z fototeki Dott. Waltera Cosimo Leale. Kiedy teraz na nie patrzę, jawią mi się jako niemi posłańcy zaginionego świata.

Taranto z początku lat czterdziestych. W sepiowej poświacie. Scenki z życia codziennego. Zdjęta z dołu fasada kościoła, dwa czarne cienie dzieci w prawym dolnym rogu, w lewym dwoje innych maluchów, rozmazany prawy profil dziewczynki, jest krótko obcięta, w ręce niesie kubek, i jakaś mniejsza, w białym czepku i białej koszulce, odwrócona do nas plecami, idzie gdzieś w głąb ulicy; portal jest w części oświetlony, bo słońce ginie w wąskich przesmykach, dobrze widoczna jest za to płaskorzeźba nad drzwiami i fragment napisu na frontonie: HAEC EST FRATERNITAS, reszta domyślna, ginie w białym prostokącie, z którego światło wymazało litery.

Na innym - żywy kadr z włoskiego neorealismo. Facet na rowerze. Rower stoi na chodniku, unieruchomiony chwilowo przez metalowy stelaż, na którym zamontowany jest talerz szlifierski. Na kierownicy przybrudzone szmaty, na bagażniku nad przednim kołem drewniane pudełko na narzędzia. Mężczyzna, może trzydziestoletni, ubrany jest w jasny drelich, spodnie mają szerokie nogawki, półbuty są drugiej świeżości, ubłocone, wyraźnie zdarta zelówka, siedzi na siodełku, nogi na pedałach, łańcuch idący do góry pełni teraz rolę przekładni, która wprawia tarczę w ruch, w ręku trzyma nóż, jego ostrze dotyka szlifierki, jest nieobecny, w kąciku ust papieros, oczy zajęte robotą, z boku, z prawej strony przygląda się temu chłopak w kaszkiecie, ubrany w strój roboczy, cały zbryzgany białymi cętkami farby (pomocnik malarza?).

Na trzecim - jeszcze inna scena z ulicy. Miejski zaułek, dwie trzecie fotografii zajmują ściany domów, okna, balkony, gzymsy, niektóre partie są wyraźnie prześwietlone, całość w ogóle jest dość niewyraźna, jakby zdjęcie było lekko poruszone. Na pierwszym planie, po lewej, mężczyzna siedzi na krześle, wyplata (naprawia?) coś, co wygląda jak podłużny wiklinowy kosz w kształcie cylindra, pewnie to więcierz, jesteśmy nad morzem, więc domysł nie jest chyba od rzeczy. Z prawej, wzdłuż muru siedzą sąsiedzi, w różnym wieku, jest nonna w ciemnym stroju, jest i chłopczyk ubrany w coś jasnego, patrzą raczej na fotografa niż na człowieka przy pracy, w tle młody chłopak z jeszcze jednym więcierzem w rękach.

To obrazki z zatopionej Atlantydy. Ale nie jest to relacja ze świata nierzeczywistego, przeciwnie, świat zapisany na papierze światłoczułym istnieje w nim mocno. Jest w tych fotografiach, zrobionych zapewne przez miejscowego kronikarza, jakaś niema witalność, energia życiowa nie przyprószona przez czas. Czas teraźniejszy nie przedawniony. Nic tu jeszcze nie zapowiada końca, ludzie żyją swoim życiem, mury stoją, świat trwa i nie wygląda, żeby mógł się zestarzeć.

Idziemy dalej. Wszystko tu jest stare i w stronę jeszcze głębszej starości schodzące. Jakby już nic nie chciało wzlecieć, jakby nie było tu już żadnego pragnienia, by podnieść się z kolan. W bielejącym świetle, domy przy głównej ulicy wyglądają jak wyschnięte kości. Motory przejeżdżają jak widma. Zdaje się, że kable i druty idące po elewacjach trzymają jeszcze ten gruz w całości. Nawet czarne i czerwone chorągiewki przyczepione do linek przechodzących w poprzek ulicy - pewnie pozostałość po niedawnym święcie - nie ożywiają tej wydrążonej skorupy. Przeciwnie, jeszcze mocniej podkreślają ten stan agonalny.

Wszystko, co tu widziałem, jest w stanie stopniowego rozpadu, ubywania, wszystko zmierza do zaniku, powolnej anihilacji, upadku, wszystko kruszy się i łuszczy. Jakaś dezercja z życia, jakby miasto zatoczyło koło i wracało do swoich początków, z prochu powstało i w proch się obraca. Widziałem śmierć w Taranto.

Tekst pochodzi z książki "Gdzieś dalej, gdzie indziej", która ukaże się na początku listopada w wydawnictwie Czarne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Antropolog kultury, redaktor kwartalnika "Konteksty", eseista, recenzent muzyczny. Profesor, wykładowca w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej UJ. Opublikował: Metamorfozy ciała. Świadectwa i interpretacje (red.), 1999;… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2010