Ładowanie...
Tyran, kasjer, sankcje, klub
Tyran, kasjer, sankcje, klub
W czasie wojny pewne rzeczy po prostu lepiej widać. Nie tylko odwagę i dzielność, zdolność do poświęceń i ofiar, wartość wspólnoty i przyjaźni, czy także, niestety, nikczemność, skłonność do przemocy, żądzę panowania nad innymi, słabość albo po prostu strach. „To właśnie in extremis manifestuje się realność bez zaciemnień i zakrzywień poznawczych, bez racjonalizacji i stłumień charakterystycznych dla psycho(pato)logii życia codziennego” – pisał w ostatnim numerze „Tygodnika Powszechnego” Tomasz Stawiszyński. W świecie piłki nożnej taką realnością bez zaciemnień, czymś, do czego kibice bezrefleksyjnie przywykli i z czym nauczyli się żyć, była rola klubów sportowych w tak zwanym sportswashingu, zjawisku polegającym na działaniach rozmaitych jednostek, korporacji czy państw, a zmierzających do poprawy swojego (najczęściej nieciekawego) wizerunku za pomocą organizacji sportowej imprezy albo kupienia bądź sponsorowania sportowej drużyny.
Tak się składa, że pionierem tego procederu – a zarazem człowiekiem, o którym słusznie mówi się w związku z tym, że odmienił oblicze światowego futbolu – był Roman Abramowicz. Rosyjski miliarder, który swojego niebotycznego majątku zaczął dorabiać się za czasów prezydentury Borysa Jelcyna i który pomnożył jeszcze swoje dochody w epoce rządów Władimira Putina, przed dziewiętnastoma laty został właścicielem Chelsea. Ten dość przeciętny wówczas (przynajmniej z dzisiejszej perspektywy) klub dzięki pieniądzom oligarchy w ciągu dwóch dekad stał się jedną z futbolowych potęg: zatrudniał największe trenerskie gwiazdy, z José Mourinho, Carlo Ancelottim, Antonio Contem i Thomasem Tuchelem na czele, i najdroższych piłkarzy świata, z Andrijem Szewczenką, Fernando Torresem, Romelu Lukaku i Kepą Arrizabalagą na czele. W erze Abramowicza Chelsea do jedynego w dziejach tytułu mistrza Anglii dołożyła pięć kolejnych, a także dwukrotnie wygrała najważniejsze klubowe rozgrywki w Europie: Ligę Mistrzów. Nie dalej jak miesiąc temu londyńczycy wygrali również Klubowe Mistrzostwa Świata.
Co w tym nie powinno umknąć kibicom, słusznie zachwyconym grającymi bardzo często fantastyczny futbol piłkarzami z zachodniego Londynu (oprócz tych najdroższych byli przecież nieporównanie mniej efektowni, a przecież definiujący na nowo zajmowaną przez siebie na boisku pozycję defensywnego pomocnika Claude Makelele czy N’golo Kante): im lepiej prezentowała się na boisku Chelsea, z tym większym poważaniem myślano o jej właścicielu. Pal licho prostych fanów, którzy w ciągu tych dwóch dekad potrafili wyśpiewywać Abramowiczowi „Kalinkę”, a teraz, wdzięczni za sponsoring największych sukcesów w dziejach klubu, zakłócają powszechny na angielskich stadionach zryw solidarności z Ukrainą skandowaniem jego nazwiska. Rzecz w tym, że po kupnie londyńskiej drużyny rosyjski oligarcha zyskał nie tylko miejsce w sercach kibiców Chelsea, ale także wstęp na tutejsze salony; jak ujęła to Catherine Belton, brytyjska dziennikarka śledcza i autorka książki „Ludzie Putina. Jak KGB odzyskało Rosję i zwróciło się przeciwko Zachodowi”, ten klub miał być przynętą, pozwalającą Rosji wejść do Izby Lordów. W Londynie – czy też, jak mówi się ironicznie, „Londongradzie” – „wpływ Rosji na brytyjskie życie publiczne znacznie przekracza to, czego można by się spodziewać po samym tylko rynku nieruchomości. Ludzie Putina skutecznie spenetrowali nasz establishment”, mówiła Belton w niedawnym wywiadzie dla „Tygodnika”. Abramowicz utorował drogę zarówno wielu swoim rodakom, jak też magnatom z innych krajów, niekoniecznie słynących z szacunku do demokracji i praw człowieka: inwestującym w Paris Saint-Germain szejkom z Kataru, kupującym Manchester City szejkom ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich (poprzedził ich tajlandzki miliarder i polityk Thakin Shinawatra) albo zaledwie kilka miesięcy temu przejmującym Newcastle United szejkom z Arabii Saudyjskiej.
Ogłoszona dziś, powiązana z nałożeniem sankcji na całą grupę rosyjskich oligarchów ocena brytyjskiego rządu jest oczywista i niekontrowersyjna: Roman Abramowicz to wspólnik i sojusznik dyktatora, który dzięki wsparciu rosyjskich władz zyskał liczne korzyści majątkowe. Nałożenie sankcji na kogoś takiego jest równie oczywiste, jak nieskuteczność tak zwanego „fit and proper person test”, wprowadzonego przez władze angielskiej piłki w 2004 roku i mającego uniemożliwić przejmowanie tutejszych klubów przez oszustów czy bankrutów, ale już nie ludzi z krajów łamiących prawa człowieka.
Kiedy napisałem, że w czasie wojny pewne rzeczy po prostu lepiej widać, miałem na myśli właśnie to. Niepokój kibiców o dalsze funkcjonowanie klubu jest zrozumiały, bo sankcje nie tylko utrudniają Abramowiczowi sprzedaż drużyny (Rosjanin zwietrzył pismo nosem albo skorzystał z przestróg swojego prywatnego wywiadu i już w pierwszych dniach wojny ogłosił taki zamiar; w ostatnich dniach trwały gorączkowe negocjacje z kilkoma zainteresowanymi), ale też komplikują jej bieżące funkcjonowanie; Chelsea traci sponsorów, nie może kupować zawodników i przedłużać umów z dotychczasowymi itd. Zapewne równie zrozumiałe będzie też twierdzenie, że w czasach pokoju trudno winić fanów za radość z sukcesów klubu, tak jak trudno winić piłkarzy czy trenerów, że chcą zaspokajać swoje sportowe i finansowe ambicje pod skrzydłami jego właściciela (choć niektórzy, doprawdy, nie wystawili sobie najlepszego świadectwa – fani Arsenalu do dziś czują niesmak na wspomnienie okoliczności, w jakich z ich klubu do Chelsea galopował Ashley Cole). Ale przecież problem istniał tak naprawdę od bardzo dawna i putinowski atak na Ukrainę jedynie go uwyraźnił. Świat sportu nie potrafi się bronić przed zakusami takich postaci jak Roman Abramowicz. Typ, którego wielu z nas nie uznawało dotąd za obmierzłego jedynie dlatego, że klub, który kupił, często grał pięknie, a jeszcze częściej wygrywał.
Ten materiał jest bezpłatny, bo Fundacja Tygodnika Powszechnego troszczy się o promowanie czytelnictwa i niezależnych mediów. Wspierając ją, pomagasz zapewnić "Tygodnikowi" suwerenność, warunek rzetelnego i niezależnego dziennikarstwa. Przekaż swój datek:
Autor artykułu

Napisz do nas
Chcesz podzielić się przemyśleniami, do których zainspirował Cię artykuł, zainteresować nas ważną sprawą lub opowiedzieć swoją historię? Napisz do redakcji na adres redakcja@tygodnikpowszechny.pl . Wiele listów publikujemy na łamach papierowego wydania oraz w serwisie internetowym, a dzięki niejednemu sygnałowi od Czytelników powstały ważne tematy dziennikarskie.
Obserwuj nasze profile społecznościowe i angażuj się w dyskusje: na Facebooku, Twitterze, Instagramie, YouTube. Zapraszamy!
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]