Najgorszy mundial świata

Piłkarskie mistrzostwa w Katarze są skandalem na tylu poziomach, że nie wiadomo, od którego zacząć. Chyba że od konstatacji, iż są jedynie lustrem, w którym odbija się współczesny świat.

14.11.2022

Czyta się kilka minut

Architektoniczna wizualizacja stadionu na mistrzostwa świata; po zakończeniu imprezy obiekt ma zostać rozebrany. / EAST NEWS
Architektoniczna wizualizacja stadionu na mistrzostwa świata; po zakończeniu imprezy obiekt ma zostać rozebrany. / EAST NEWS

Najprościej wyrazili problem ­zwykli kibice, choć mogłoby się wydawać, że to oni są głównymi winowajcami: „Piętnaście tysięcy trupów za pięć tysięcy siedemset sześćdziesiąt minut futbolu. Hańba!” – głosiły transparenty rozwieszone na trybunach dwa tygodnie przed rozpoczęciem mundialu przez tradycyjnie najbardziej świadomych i zaangażowanych społecznie fanów Bundesligi. [Korekta: liczba 15 tys. ofiar jest zawyżona. Problem wyjaśniamy tutaj]

„Kafala” znaczy śmierć

Tak: żeby zorganizować pośrodku pustyni największą futbolową imprezę świata, trzeba było nie tylko wywrócić do góry nogami niezmienny od dekad kalendarz sportowy, w którym mundiale zawsze rozgrywało się latem, po zakończeniu rywalizacji w krajowych ligach. Owszem, latem piłkarze (żywi ludzie przecież, a nie maszyny, nawet jeśli świetnie serwisowane i bardzo kosztowne) mieliby najpierw czas na odpoczynek, a potem spokojne przygotowanie do najważniejszego może występu w całej karierze sportowej, w Katarze zaś pierwszy mecz rozegrają tydzień po przerwaniu zmagań ligowych lub pucharowych, które np. w Anglii będą musieli wznowić już dzień po zakończeniu turnieju. No ale przecież latem pośrodku pustyni jest zbyt gorąco.

Przede wszystkim jednak, żeby zorganizować mundial w Katarze, trzeba było wybudować pośrodku tej pustyni stadiony (a także drogi, hotele dla kibiców itd.), co kosztowało życie tysięcy ludzi. [​​​​​​​Korekta: w oryginalnej wersji artykułu podaliśmy niesprawdzoną informację o 15 tys. ofiar przygotowań do mundialu. Problem z tą liczbą wyjaśniamy tutaj]. Skuszeni fałszywymi obietnicami, uciekali od biedy i bezrobocia z Bangladeszu, Nepalu czy Indii, po czym wpadali w kleszcze niewolniczego systemu, zwanego kafala. Tracili paszporty i prawo do urlopu. Pracowali w warunkach urągających standardom bezpieczeństwa i higieny pracy, w straszliwym upale. Ginęli w wypadkach, z odwodnienia, udarów, chorób zakaźnych. Organizacje praw człowieka alarmowały o ich tragedii w zasadzie od początku. Dopiero w ostatnich latach udało się doprowadzić do względnej poprawy sytuacji.

Dodajmy, że większość obiektów, które budowali, jest Katarowi niepotrzebna, a w związku z tym zostanie po zakończeniu mistrzostw rozebrana. I że choć organizatorzy imprezy deklarowali dążenie do zeroemisyjności, oparcie na odnawialnych źródłach energii itd., to ich opowieści o „ekologicznym mundialu” należy, jak większość związanej z tą imprezą propagandy, włożyć między bajki.

W katarskim raju

À propos propagandy: na organizację mundialu trzeba było wydać ponad 200 mld dolarów, a w kwocie tej i tak nie mieszczą się łapówki, przeznaczone przez władze Kataru na skorumpowanie działaczy FIFA w trakcie podejmowania decyzji o przyznaniu im mistrzostw, a także sumy wydawane później na goszczenie celebrytów futbolu typu David Beckham, by wyrażali pochlebne opinie na temat katarskiego „raju”. Rzecz nie ogranicza się tylko do celebrytów: również udającym się na mundial kibicom oferuje się wynagrodzenie za wygłaszanie w mediach społecznościowych pochlebnych opinii na temat gospodarza.

Last but not least: żeby zorganizować mundial, trzeba było zignorować kwestię praw osób homo­seksualnych. Choć ­władze światowego­ futbolu od lat wyciągają równość na sztandary, powierzyły mistrzostwa krajowi, w którym nieheteronormatywność jest nielegalna i grozi kilkuletnim więzieniem. Współzałożyciel wspierającej reprezentację ­Anglii grupy kibiców LGBT+ „Three Lions Pride” mówił mediom, że powinien móc pojechać z drużyną wszędzie, gdzie chce, bez obaw o bezpieczeństwo. Od brytyjskiego szefa dyplomacji Jamesa Cleverly’ego usłyszał, że powinien wykazać „odrobinę elastyczności i kompromisu”, a także „okazać szacunek Katarczykom, którzy starają się, aby ludzie mogli być sobą i cieszyć się futbolem”.

Lewandowski jako broń

Dlaczego w takim razie mistrzostwa odbywają się w Katarze? Dlatego, że Katar ma nie tylko pieniądze, ale także dobre powody, by utrwalić świadomość swojego istnienia wśród światowej opinii publicznej.

O jego historii, naznaczonej konfliktami z potężnym sąsiadem – Arabią Saudyjską, która w ostatnich paru latach usiłowała złamać Katarczyków gospodarczą izolacją – pisze na kolejnych stronach Wojciech Jagielski. Organizacja mundialu to dla emira Tamima działanie z dziedziny dyplomacji i bezpieczeństwa.

Poprzez goszczenie wydarzeń sportowych o charakterze globalnym (wcześniej: mistrzostw świata w piłce ręcznej, lekkoatletyce, tenisie stołowym, podnoszeniu ciężarów, boksie, kolarstwie; wkrótce odbędą się tu mistrzostwa w judo i pływaniu), a także naturalizację sportowców z zagranicy, maleńkie państwo chce zbudować swoją rozpoznawalność i pozytywny wizerunek.

Katarczycy sponsorują też sport w innych krajach. Ich pieniądze pozwalają budować potęgę klubu Paris Saint-Germain (gdzie gra największa francuska gwiazda Kylian Mbappé, a także równie znani piłkarze, Brazylijczyk Neymar i Argentyńczyk Messi). Wcześniej inwestowali w reklamy pojawiające się na koszulkach słynnej Barcelony. „Społeczeństwa na całym świecie muszą oswajać się z pojęciem dyplomacji sportowej. Ta ­kwestia powinna być również przedmiotem rozważań w Polsce, aby wykorzystać potencjał polityczny, drzemiący w organizowaniu imprez sportowych, sponsoringu sportowym oraz osiąganiu sukcesów przez reprezentantów kraju” – piszą w tym kontekście autorzy raportu „Katar. Geopolityka i mistrzostwa świata”, przygotowanego przez Instytut Nowej Europy.

Przekładając na nasze: są kraje i firmy, dla których gwiazdy kalibru Roberta Lewandowskiego to użyteczne narzędzie. Jeśli nie wręcz – broń.

Przyjaciele piorą

„Etihad” czy „Emirates” to z kibicowskiej perspektywy nazwy wielkich stadionów albo marki reklamowane na koszulkach czołowych europejskich drużyn, co odrywa je tym samym od pytań o stan praw człowieka w państwie, z którego te firmy lotnicze pochodzą.

Bo Katarczycy nie są przecież jedyni. Szejkowie ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich od lat są właścicielami Manchesteru City, gdzie pod wodzą trenera Pepa Guardioli realizuje się najciekawszy pewnie futbolowy projekt świata. Niedawno szejkowie z Arabii Saudyjskiej kupili Newcastle United. O tym, jak inwestycja Romana Abramowicza w inny angielski klub, Chelsea, przyniosła temu związanemu z Władimirem Putinem oligarsze drogę na brytyjskie salony, wiadomo od lat. Catherine Belton, dziennikarka śledcza i autorka książki „Ludzie Putina. Jak KGB odzyskało Rosję i zwróciło się przeciwko Zachodowi”, pokazuje, że klub miał być przynętą, pozwalającą Rosji wejść do Izby Lordów. Efekt? W Londynie „wpływ Rosji na brytyjskie życie publiczne znacznie przekracza to, czego można by się spodziewać po samym tylko rynku nieruchomości. Ludzie Putina skutecznie spenetrowali nasz ­establishment” – mówiła w rozmowie z „Tygodnikiem” Belton, gdy Putin wydał rozkaz ataku na Ukrainę.


Wojciech Jagielski: Mundial pierwszy raz odbędzie się w kraju arabskim i muzułmańskim. A niewiele brakowało, by rozegrano go w oblężonej przez wrogich sąsiadów twierdzy.


 

Trudno nie zauważyć, że w ostatnich latach po ową „dyplomację sportową” – czy może lepiej: po sportwashing, metodę, za pomocą której państwa czy korporacje próbują „wyprać” swój wizerunek – częściej sięgały satrapie i dyktatury niż kraje dojrzałych demokracji. Letnie i zimowe igrzyska olimpijskie odbywały się w tym stuleciu w Chinach, mimo prześladowań przez władze tego kraju Tybetańczyków i Ujgurów. W 2018 r. mundial zorganizowano w Rosji, gdzie szef FIFA Gianni Infantino, wręczając Putinowi Order Przyjaźni, plótł coś o tym, że dzięki owemu byłemu kagiebiście Rosja jest i zostanie na zawsze „przyjacielem całego świata”.

Jak ta „przyjaźń” wygląda w praktyce, przekonują się nie tylko mieszkańcy Ukrainy. Nawet w dziedzinie rywalizacji sportowej, w celu zapewnienia Rosjanom przewagi podczas zimowych igrzysk w Soczi (2014 r.), w kraju uruchomiono program faszerowania olimpijczyków niedozwolonymi środkami dopingowymi.

Co kogo brzydzi

Pewnie trudno się dziwić, że skonfrontowani z taką wiedzą reagujemy oburzeniem i obrzydzeniem. I że w ślad za naszymi emocjami często idą wezwania do bojkotu imprezy – czy to przez sportowców, czy przez kibiców, którzy niemałą część najbliższego miesiąca mają przecież spędzić na jej oglądaniu. W końcu czy to nie przez ich zainteresowanie sportem dochodzi do wszystkich tych tragedii?

„Podstawowe pytanie brzmi: »Czy piłkarskie mistrzostwa świata są naprawdę warte cierpień jakiejkolwiek jednostki?« Nie sposób przed nim uciec, gdy człowiek spaceruje po Dosze albo którymś z tutejszych stadionów” – pisze Miguel Delaney, który jako dziennikarz „Independenta” był w Katarze już podczas czerwcowego losowania grup, w których toczyć się będzie rywalizacja.

Niektórzy zwracają jednak uwagę na hipokryzję owych wezwań do bojkotu mundiali czy igrzysk. Na fakt, że wypisujemy je na ekranach produkowanych w Chinach smartfonów i nosząc ubrania opatrzone metką „made in China”. „Kto protestował, gdy w grudniu 2021 prezydent Andrzej Duda poleciał do Dohy na Polsko-Katarski Okrągły Stół Gospodarczy, by podziękować za skroplony gaz dostarczony do Terminalu im. Lecha Kaczyńskiego w Świnoujściu?” – pyta jadący do Kataru jako korespondent „Gazety Wyborczej” Rafał Stec. Dlaczego nasze wzmożenia moralne koncentrują się wokół imprez sportowych, a na co dzień wygrywa przywiązanie nie tylko do bezpieczeństwa, ale także do wygody, jeśli nie wręcz luksusu?

Nie moja wina

Możemy oczywiście wskazywać, że z Katarem robi interesy cały świat, a jego pieniądze są wszędzie – więcej pisze o tym Wojciech Jagielski. W europejskich mediach sporo było informacji o tym, jak np. do inwestycji w deficytowy wówczas Paris Saint-Germain namawiał Katarczyków kibicujący temu klubowi prezydent Nicolas Sarkozy. Dziś nad Sekwaną należą do nich również liczne hotele, domy mody czy kolekcje sztuki, a Francja z kolei znalazła się w licznym gronie krajów, które sprzedają im broń.

Zarzut, który władzom światowej piłki postawił niegryzący się w język selekcjoner reprezentacji Holandii Louis van Gaal („FIFA mówi, że mamy grać w Katarze, żeby wesprzeć »rozwój tamtejszego futbolu«, ale to przecież kompletna bzdura. Nie chodzi o żaden rozwój, chodzi o pieniądze i interesy…”), można więc postawić przywódcom większości państw, które potrzebują gazu ziemnego. Ironia losu polega tylko na tym, że – jak zauważył na łamach „Guardiana” Barney Ronay – o ile potęgi kolonialne w XIX w. wykorzystywały piłkę nożną jako przynętę, narzędzie i sposób na zorganizowanie miejscowej ludności, to teraz proces ów zachodzi w odwrotną stronę.

Wygląda więc na to, że choć – jak zauważył przed laty ukraiński pisarz i fan Szachtara Donieck Serhij Żadan – „kibic niekoniecznie powinien być aktywistą społecznym czy analitykiem politycznym”, to „o polityce i tak przychodzi jednak mówić, nawet kiedy chodzi o piłkę nożną”. Z poprzednich akapitów wynika niezbicie, że sport nie jest apolityczny. Ze względu na siłę towarzyszących mu emocji, niezwykłość proponowanego przezeń spektaklu, globalną widownię, a wreszcie na fakt, że zakończenie owego spektaklu za każdym razem pozostaje nieznane, w jego trakcie zaś dochodzi wciąż do niespodziewanych zwrotów akcji – wielu światowych przywódców próbuje i próbowało ocieplać swój wizerunek dzięki sukcesom lokalnych wyczynowców.

Pytanie tylko, czy sport – nawet ten nieznośnie skomercjalizowany – wciąż nie jest większy niż polityka. Czy nie broni się przed jej manipulacjami, jak Jesse Owens – czterokrotny zdobywca złotego medalu na igrzyskach w nazistowskim Berlinie – przed rasistowskimi rojeniami Hitlera.

Może to zresztą z marzenia o czystym sporcie biorą się także wezwania do bojkotu?

Nie moja wina

Są inne pytania. Kiedy sam sporządzałem przedmundialowy rachunek sumienia na łamach magazynu „Kopalnia”, przypomniało mi się zdanie Tomasza Stawiszyńskiego, że „jedną z najbardziej podstępnych strategii systemu późnego kapitalizmu – systemu opartego na konserwowaniu hierarchii i działającego na korzyść tych, którzy już są bogaci i potężni – jest wmawianie poczucia odpowiedzialności za wszystko jednostkom, które realnie mają jej niewiele”.

Podczas wywiadu dla „Tygodnika” rozmawialiśmy m.in. o katastrofie klimatycznej: „Oczywiście nie mówię, że mamy nie segregować śmieci, wskazuję tylko na nieadekwatność tego kategorycznego imperatywu, który rodzi poczucie winy przy zakupie jakiegokolwiek dobra zapakowanego w plastikową torebkę”, tłumaczył nasz felietonista. I dodawał: „Powiedzenie, że jest się bezradnym i pozbawionym sprawczości – że się nie uratuje planety i że się nie przyjmuje odpowiedzialności za jej los – brzmi jak prowokacja. Ale ja naprawdę nie jestem w stanie wziąć na siebie tej odpowiedzialności – podobnie jak nie jestem w stanie wziąć na siebie odpowiedzialności za los ludzi na granicy. Oraz za całą resztę zła i okrucieństwa w świecie”.

Zarzuciłem mu wtedy sianie defetyzmu, ale gwałtownie się ze mną nie zgodził. „Myślę nawet, że samo powiedzenie głośno, że ratowanie planety jest bardziej zadaniem kilkudziesięciu najbardziej trujących państw i globalnych koncernów niż moim czy twoim, będzie dla kogoś źródłem ulgi” – powiedział, a ja wyszedłem z tamtej rozmowy z przekonaniem, że dla tych stu korporacji pompujących 80 procent gazów cieplarnianych w atmosferę jest naprawdę korzystne, żebyśmy to my czuli się ­odpowiedzialni za kryzys klimatyczny. I żebyśmy raczej stowarzyszali się w mediach społecznościowych przeciwko nieekologicznym postawom sąsiadów, którzy palą śmieciami, niż w końcu zagłosowali na polityków trafnie diagnozujących problem i mogących wprowadzić systemowe zmiany.

Przyznam, że od tamtej rozmowy jakoś łatwiej mi poradzić sobie z kwestią osobistej odpowiedzialności za cierpienie i śmierć robotników budujących stadiony pośrodku pustyni. A na pytanie, czy faktycznie najbliższy mundial znów może wygrać Brazylia, odpowiadam, że wygrał go Katar.

Lustereczko, powiedz przecie

Napisałem, że mundial jest jedynie lustrem, w którym odbija się współczesny świat. Można przy jego pomocy pokazywać geopolityczne interesy, w których dobijaniu przez państwa i korporacje prawa człowieka schodzą na daleki plan. Można pokazywać chciwość – choćby tę, z jaką uwłaszczona na piłce nożnej grupa działaczy FIFA kupczy z kolejnymi dyktatorami, a dla której kibice są co najwyżej mięsem armatnim. Nie miejmy jednak złudzeń: także na sprzeciwie wobec mundialu można zarobić, co pokazała promocja pewnej marki piwnej, używającej haseł typu „Najpierw Rosja, potem Katar, czekamy na Koreę Północną” i określającej się mianem „dumnego antysponsora” imprezy. Antysystemową kampanię przygotował jeden z największych gigantów w branży reklamowej…

Można również, mówiąc o mistrzostwach w Katarze, analizować naturę mediów społecznościowych, w których królują łatwe wzmożenia, bojkoty i lincze. Podlegają im zresztą także piłkarze, naprawdę Bogu ducha winni temu, że przez całe swoje życie marzyli o wzięciu udziału w imprezie, w której sukces zapewniał sportową nieśmiertelność (nie tylko kibice pamiętają nazwiska Pelego, Maradony, Beckenbauera), a o której ulokowaniu w Katarze zdecydowano ponad ich głowami, kilkanaście lat temu, skądinąd w gronie przedstawicieli związków sportowych pochodzących z krajów w większości wolnych i demokratycznych.

Można wreszcie dostrzec naturę własnych uprzedzeń, związanych nie tylko ze światem sportu. W jednym z najciekawszych tekstów mundialowej „­Kopalni”, pisanym zresztą z feministycznej perspektywy, Ewa Pawlik zauważa, że Katar sprzed kilku lat to nie to samo państwo co dzisiaj, a my patrzymy na niego kolonialnym okiem. Walka o równouprawnienie trwa tam od lat, ponad 80 proc. obywatelek przed 40. rokiem życia ma wyższe wykształcenie, a 36 proc. pracuje we własnych firmach. Nie usprawiedliwiając żadnego naruszenia praw człowieka, nie godząc się z nierównościami, wypada zauważyć i to, że tempo zmian w tym nomadycznym jeszcze pół wieku temu społeczeństwie jest błyskawiczne.

Co dzisiaj mogę

Ciesząc się mundialem, mogę pamiętać o złożoności świata. O ludzkiej krzywdzie. O tym, że ludźmi są też ci, którzy biegają po boisku. I o tym, co do mnie należy.

Co ciekawe, organizacje walczące o prawa człowieka nie wzywają dziś do bojkotu. One wiedzą, że przedstawiciele świata futbolu – przede wszystkim wielkie gwiazdy, ale także osoby piszące o tym sporcie – mogą wykorzystać swoją pozycję, by domagać się śledztwa w sprawie śmierci robotników budujących stadiony i rekompensat dla ich rodzin.

Niektóre drużyny już zaangażowały się w kampanię na ten temat. Reprezentanci Niemiec pozowali do przedmeczowej fotografii w koszulkach, na których litery ułożyły się w napis „­Human Rights”. Norwegowie, z ich wielką gwiazdą Erlingiem Haalandem, rozgrzewali się w koszulkach z napisem „Fair play for migrant workers”. „Pracownicy, którzy ulegli wypadkom, i rodziny tych, którzy zginęli podczas przygotowań do mundialu, powinni zostać wzięci pod opiekę” – grzmiała podczas ostatniego kongresu FIFA Lise Klaveness, szefowa norweskiej federacji piłkarskiej.

Tak, tak, w Norwegii na czele tej instytucji stoi kobieta, 40-letnia prawniczka, specjalistka od prawa pracy, a w przeszłości wieloletnia reprezentantka kraju. Takie osoby i takie zmiany również można dostrzec w lustrze piłkarskich mistrzostw świata w Katarze.

Byle chcieć popatrzeć uważniej. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2022