Tylko nie prorok!

Milenialsi czekali właśnie na niego: nauczyciela, który nimi wstrząśnie. Pokaże, że prawdziwe bohaterstwo polega na zmaganiu się z demonami, które rozrywają nasze dusze.

19.02.2018

Czyta się kilka minut

Jordan Peterson, Toronto, grudzień 2016 r. / CARLOS OSORIO / GETTY IMAGES
Jordan Peterson, Toronto, grudzień 2016 r. / CARLOS OSORIO / GETTY IMAGES

Książka „12 Rules for Life. An Antidote to Chaos” („12 reguł na życie. Odtrutka na ­chaos”) to w zasadzie poradnik typu „jak żyć”. Z tym że odpowiedzi, których udziela autor, różnią się znacząco od klasyków gatunku. Zamiast porad typu: „idź za marzeniem”, „bądź otwarty na innych” oraz „wsłuchaj się w swoje wewnętrzne dziecko”, czytelnik dostaje niezwykle ambitne, przekrojowe dzieło filozoficzno-psychologiczne z potężnym wsadem myślenia religijnego i odniesieniami do dziesiątków wydarzeń, nurtów i dzieł ludzkiej kultury: od Biblii i Bhagawadgity do Nietzschego, Dostojewskiego, Darwina, Orwella, Freuda, Junga, Derridy, Foucaulta, od historii Gilgamesza i Ozyrysa do Harry’ego Pottera, Simpsonów i „Fight Clubu”.

Autorem książki jest Jordan Peterson, psycholog kliniczny i wykładowca uniwersytetu w Toronto. Legendarna feministka Camille Paglia nazywa go „najważniejszym kanadyjskim intelektualistą od czasów Marshalla McLuhana”, wybitny socjolog i myśliciel Jonathan Haidt uważa za „jednego z nielicznych profesorów, którzy nie czują strachu”.

Inni wyklinają Petersona jako skandalistę rodem z alt-prawicy, a koledzy naukowcy z kanadyjskiej uczelni Wilfrid Laurier University porównali go do Hitlera.

Jak żyć

Poszukiwanie szczęścia w życiu nie ma sensu, ponieważ efektem takiego dążenia jest frustracja, rozczarowanie, gniew. Bo świat nie jest rezerwuarem szczęścia, tylko cierpienia. Ta prawda zapisana jest we wszystkich religiach świata. Buddyści mówią o tym otwarcie, chrześcijanie ilustrują przy pomocy symbolu krzyża, dla Żydów cierpienie ich narodu stoi w centrum historii. Emocjonalna i fizyczna kruchość jest podstawowym doświadczeniem człowieka.

Sens ma życie, którego celem jest uświadomienie sobie tego faktu i próba odszukania ­znaczeń we wszystkim, co nas spotyka. Do tego potrzebna jest odwaga, zaakceptowanie własnych niedostatków i wzięcie za nie odpowiedzialności (poprzez próbę zmiany albo dostosowanie się do własnych ograniczeń). Próby systemowego leczenia ludzi z rozpaczy i nieszczęścia przy pomocy inżynierii społecznej są wrogie człowiekowi i obracają się przeciwko niemu, bo podstawowe kategorie społeczne, takie jak hierarchie czy odmienne zachowania osobników męskich i żeńskich, wyrastają poza opozycję biologia–kultura. Zjawisko dominacji istnieje w przyrodzie (np. u homarów) od prawie pół miliarda lat. Zanim zaczęła się kultura, zanim zaczął się człowiek, zanim powstały drzewa – istoty, z którymi dzielimy geny, walczyły między sobą o pozycję.

Owszem, możesz uznać, że jako członek jakiejś grupy społecznej (kobieta, czarny, Indianin, katolik, ateista, niepełnosprawny) jesteś dyskryminowany, i będzie to prawdą, bo wszyscy jesteśmy dyskryminowani. Ale możesz też stawić czoło złu, które cię otacza, i rozpaczy, która, im dłużej żyjesz, staje się coraz częstszym twoim udziałem. Możesz im ulec, ale możesz też – nieważne, czy jesteś kobietą, czy mężczyzną, i jak wiele nieszczęść w życiu cię spotkało – budzić się co dzień rano, brać do ręki miecz i walczyć ze smokami, ścinać im głowy, podejmować ryzyko, wbijać zęby w mięso życia.

Inaczej grozi ci popadnięcie w jedną z dwóch chorób duchowych, których fundamentem jest podstawowa emocja współczesnego człowieka – resentyment. Pierwsza to wiara, że każda moralność jest względna, a jedyną radą, jaką można dać człowiekowi – np. jedyną treścią nauczania – jest tolerancja, czyli akceptowanie każdej postawy życiowej i traktowanie każdego wyboru jako równie uprawnionego. Owocem takiej postawy jest nihilizm i rozpacz. Jeśli jesteś członkiem pokolenia milenialsów, ­to strach przed przyszłością jest prawdopodobnie najczęstszą emocją, której doświadczasz.

Druga postawa, również powszechna, jest zaprzeczeniem pierwszej, choć obie mogą istnieć obok siebie: poszukiwanie pewności w ideologiach, czyli w prostych jednoznacznych teoriach, które wyjaśniają komplikacje świata przy pomocy jasnych, czytelnych komunikatów. Ideolog to człowiek, który wie, co trzeba zrobić, żeby świat był „lepszym miejscem do życia”, choć niekoniecznie umie posłać własne łóżko. A może umie, tylko mu się nie chce, bo zmienianie świata jest ważniejsze. Otóż nie jest.

I tak dalej, i tak dalej…

Mapy znaczeń

Jeszcze półtora roku temu Peterson był, owszem, popularnym, ale w bardzo wąskim gronie naukowcem, wykładowcą i youtuberem znanym z dwugodzinnych wykładów na temat psychologicznych i antropologicznych znaczeń ukrytych w historiach biblijnych.

Przed 1999 r. Peterson wydał liczące niemal sześćset stron dzieło „Maps of ­Meaning” („Mapy znaczeń”), w którym bada źródła zła prowadzące do totalitaryzmów i ludobójstw, takich jak komunistyczne łagry i hitlerowskie obozy koncentracyjne, oraz wprowadza opozycję porządku (w którym ludzie działają według powszechnie zrozumiałych i akceptowanych norm społecznych) i chaosu (czyli sfery nieznanej i nieprzewidywalnej). Porządek nie jest idealnym rozwiązaniem – czasem przybiera formy opresji, co jest złe, ale chaos może nas wchłonąć i zniszczyć. To jeszcze gorzej. Ideałem mądrości i udanego życia jest znalezienie wąskiego przesmyku między porządkiem a chaosem i trzymanie się tej drogi.

Książka „Maps of Meaning”, nad którą Peterson pracował, jak twierdzi, codziennie przez 13 lat, sprzedała się w liczbie niespełna pięciuset egzemplarzy i uzyskała jedną recenzję na kolumnie religijnej „Montreal Gazette”. „12 Rules for Life…”, która jest – co przyznaje sam autor – przełożeniem „Maps of Meaning” na przystępną formę, w pierwszych tygodniach znalazła się na topie sprzedaży w amerykańskim i kanadyjskim Amazonie. Trzysta tysięcy ludzi śledzi profil Petersona na Twitterze, a 50 milionów obejrzało jego śmiesznie długie jak na współczesne standardy filmy i wykłady na YouTubie.

Świat usłyszał o Jordanie Petersonie w drugiej połowie 2016 r., kiedy na You­Tubie ukazał się film ze spotkania wykładowcy z uczniami (głównie mężczyznami w wieku od 20 do 30 lat – z tej grupy wywodzą się jego najwięksi fani) na dziedzińcu uniwersytetu w Toronto. Do rozmowy włącza się grupa studentów, którzy przypuszczają atak na Petersona za to, że nie chce się podporządkować przepisom nakazującym stosowanie wobec osób trans­płciowych zaimków osobowych, które one same uznają za właściwe.

W ubiegłym roku weszło w życie nowe kanadyjskie prawo równościowe określane kryptonimem B-16, zawierające m.in. przepisy o zaimkach. Peterson do tej pory odmawia stosowania określeń takich jak „zer” czy „xe” twierdząc, że nie ma dowodów naukowych na istnienie innych płci poza mężczyzną i kobietą (choć przyjmuje do wiadomości, że istnieją osoby, które we własnym poczuciu nie mieszczą się w tych kategoriach), ale przede wszystkim protestując przeciwko narzucaniu mu sposobu używania języka według zasad postmodernistycznej nowomowy.

Sposób używania języka i narracji to kluczowe kategorie w myśleniu Petersona. Uważa on, że przed pojawieniem się oświeceniowego „światopoglądu naukowego” podstawą przekazywania prawdy o człowieku były opowiadane i spisywane historie. Byt rozumiany był jako scena ludzkiego doświadczenia, w którym zapisane są stosunek do innych ludzi, rzeczy, zjawisk przyrody, ale także emocje, sny, nadzieje, rozczarowania. Podstawowe wzory zachowań ludzkich zawarte są w dwóch rodzajach dokumentów: naszym DNA, które jest wytworem ewolucji, ale także w najstarszych tekstach Biblii czy innych świętych księgach i mitach religijnych. W „12 regułach…” Peterson pokazuje np., jak historia stworzenia, wygnania z Raju czy mordu Kaina wpisuje się w ludzkie rozumienie ofiary, cierpienia, obietnicy, resentymentu.

To jest myślenie głęboko religijne, bo zakłada istnienie w świętych tekstach czegoś w rodzaju matrycy (kulturowego DNA?), której odczytanie pozwala nam zrozumieć ludzką naturę. Siebie widzi Peterson właśnie w roli odkrywcy znaczeń zawartych w mitach stworzonych przez człowieka od początku historii.

Nic dziwnego, że jako sięgający do tradycji religijnej i filozoficznej narrator opowiadający o naturze ludzkiej przy pomocy literackich i religijnych wytworów człowieka, Peterson uważa postmodernistyczne próby dekonstrukcji języka i wielkich dzieł literackich za akty barbarzyństwa. Jego zdaniem cała struktura akademicka w Stanach Zjednoczonych (w latach 90. wykładał na Harvardzie) i Kanadzie jest skorumpowana i nastawiona na produkowanie aktywistów społecznych (SJW – Social Justice Warriors), a nie ludzi wykształconych, świadomych siebie czy choćby zdolnych do samodzielnego myślenia.

Poglądy na temat współczesnych ideo­logii, zwłaszcza radykalnego feminizmu i sposobu określania osób transpłciowych, posłużyły wrogom Petersona do zakwalifikowania go jako przedstawiciela alt-prawicy, co on sam uważa za absurd. Określa się mianem „klasycznego brytyjskiego liberała”, choć jego poglądy społeczne (jest za pomocą społeczną dla biednych i dekryminalizacją używania narkotyków, zdecydowanie krytykuje poglądy alt-prawicy na temat mniejszości etnicznych czy rasowych) plasują go nieco bliżej tradycyjnej lewicy. Nie lewica jest jego wrogiem, ale ideologia „postmodernistyczno-neomarksistowska”.

Jak sam przyznaje, nie rozumie, w jaki sposób marksizm, który jednak zakłada istnienie jasno określonych struktur i hierarchii, może współgrać z postmodernistycznym nihilizmem. Jedno dla niego jest pewne: efektem takiego przymierza może być totalitarna utopia, w której człowiek traci swój wymiar indywidualny i sam siebie zaczyna traktować jako przedmiot polityki tożsamościowej. Peterson twierdzi, że na amerykańskich i kanadyjskich uczelniach ten proces w zasadzie jest zakończony, a jemu samemu pozostała rola reakcjonisty, bo „reakcjonizm jest dziś nowym radykalizmem”.

Myślę inaczej

Nie boi się iść pod prąd nawet najbardziej popularnym poglądom, jeśli uzna, że są one wytworem postmodernistycznej, wrogiej jednostce ideologii. Filmem, który przebił popularnością jego starcie ze studentami na dziedzińcu uniwersytetu, okazał się niedawny wywiad ze znaną brytyjską dziennikarką telewizyjną Cathy Newman (ponad 5 mln obejrzeń w ciągu kilku dni).

Źródłem popularności rozmowy jest z pewnością fakt, że dla dziennikarki była to dotkliwa i gorzka lekcja (nic tak nie „grzeje” użytkowników sieci jak upokorzenie medialnej gwiazdy): przez pół godziny próbowała bezskutecznie wmówić Petersonowi poglądy, których nie wyznaje, po czym na koniec pokonana poddała się – zainteresowanym polecam wywiad, bo opowiadanie go jest jak tłumaczenie dowcipu (goo.gl/zC8SxH).

W tym dramatycznie źle przeprowadzonym wywiadzie Peterson potrafił się obronić i uzasadnić swój sprzeciw wobec jednego z najbardziej popularnych postulatów współczesnego Zachodu – gwarantowanego prawem zrównania płac kobiet i mężczyzn za tę samą pracę. Argumentacja Petersona jest warta prześledzenia, bo odkrywa ona powody jego sprzeciwu wobec tzw. polityki tożsamościowej.

Peterson nie uważa – jak twierdzą jego krytycy – że różnice płac między kobietami i mężczyznami nie istnieją – oczywiście, że istnieją, na niekorzyść kobiet. Nie godzi się natomiast, że różnica płci to czynnik jedyny albo decydujący. Uważa, że jest ona tylko jednym z kilkunastu czynników, które wpływają na poziom wynagrodzenia – obok płci są to kompetencje, zaangażowanie pracownika, jego/jej wydajność, cechy osobowościowe, które wywołują sympatię bądź antypatię szefów, i wiele innych. Nie tylko kobiety są opłacane niżej za tę samą pracę.

Większość mężczyzn zarabia mniej niż niewielka grupa innych mężczyzn, którzy robią dokładnie to samo. Podobnie jak większość pisarzy i dziennikarzy zarabia mniej niż garstka innych. Większość wykonywanej współcześnie muzyki napisana została przez Bacha, Beethovena, Mozarta i Czajkowskiego, świat nie ma pojęcia o być może wspaniałych kompozytorach i kompozytorkach, których dzieła z różnych powodów nie są grane przez współczesne orkiestry.

I tak jest dobrze – twierdzi Peterson – tzn. nawet jeśli nam się to nie podoba, to jest to lepsze niż ustawowe zrównywanie płac mężczyzn i kobiet. Dopóki przepisy ustalone przez państwo gwarantują równość szans, nie należy – zdaniem Petersona – ingerować w prawo firm do zatrudniania osób najbardziej kompetentnych i opłacania ich najwyżej. Hierarchia kompetencyjna zakładająca równość szans, a nie równość końcowych rezultatów, jest jedynym sensownym rozwiązaniem społecznym. Owszem, może się zdarzyć, że wiedziony nienawiścią do kobiet pracodawca nie zatrudni lepszej pracowniczki opłacając gorszego pracownika. Ale to są jednak nieliczne przypadki. Czy pacjent czekający na przeszczep serca będzie wolał najlepszego specjalistę w swojej dziedzinie (bez względu na płeć, rasę, wyznanie, charakter i być może paskudną postawę moralną), czy raczej rozważy możliwość wyłonienia chirurga (chirurżki?) drogą eksperymentu z dziedziny inżynierii społecznej?

Oczywiście takie eksperymenty non stop się odbywają i, jak zauważa Peterson, za każdym razem przynoszą podobne rezultaty. Powtarzanie tych samych czynności w oczekiwaniu odmiennych rezultatów to, jak wiadomo, jedna z definicji szaleństwa, a jednak właśnie na tym polega konsekwentne stosowanie polityki równościowej. W Szwecji, w której polityka równościowa osiągnęła poziom najwyższy z notowanych w historii, w dalszym ciągu kilkanaście razy więcej kobiet niż mężczyzn zostaje pielęgniarkami, a kilkanaście razy więcej mężczyzn niż kobiet pracuje w roli inżyniera. Postawione w sytuacji pełnego, nieskrępowanego wyboru kobiety preferują zawody kojarzone z ich tradycyjnymi rolami. Podobnie jak mężczyźni. Co nie znaczy, że nie da się wszystkiego zrównać – da się, wystarczy przyjąć założenie, że system nie działa, bo jest go za mało, co zresztą było swego czasu wyjaśnieniem przejściowych kłopotów realnego socjalizmu. Można, tak jak w Islandii, zmuszać pracodawców do płacenia dokładnie tyle samo kobietom i mężczyznom, podobnie jak można zmuszać kobiety, by zostały inżynierami, a młodych mężczyzn wysyłać obowiązkowo do szkół pielęgniarskich. Jeśli się na to zdecydujemy – argumentuje Peterson – zmierzamy prostą drogą w stronę totalitaryzmu.

Przy tym poglądy Petersona są skomplikowane, „12 reguł…” to zestaw długich, napełnionych gęstą treścią esejów, napisanych miejscami w bardzo emocjonalny sposób, w których przemyślenia natury filozoficznej, religijnej, politycznej doskonale współgrają z osobistymi wspomnieniami i refleksjami.

Dla równowagi same reguły brzmią jak wzięte z podręcznika coachingu, co prawdopodobnie jest zabiegiem marketingowym, na który zapewne złapią się amatorzy łatwiejszej lektury: „Stój wyprostowany ze ściągniętymi ramionami”, „Traktuj siebie jak osobę, której chciałbyś pomóc”, „Przyjaźnij się z ludźmi, którzy chcą twojego dobra”, „Porównuj się ze sobą, którym byłeś wczoraj, a nie z inną osobą”, „Nie pozwól swoim dzieciom zachowywać się tak, żebyś je potem znielubił”, „Szukaj tego, co ma sens, nie tego, co wygodne”, „Przyjmij założenie, że osoba, z którą rozmawiasz, może wiedzieć coś, czego ty nie wiesz”, „Mów prawdę, a przynajmniej nie kłam”, „Bądź precyzyjny, kiedy mówisz”, „Posprzątaj w mieszkaniu, zanim zaczniesz krytykować świat”, „Nie dręcz dzieciaków, które jeżdżą na desce” i „Pogłaszcz kota, gdy go spotkasz na ulicy”.

A co to znaczy wierzyć?

Jordan Peterson pochodzi z małej miejscowości Fairview w stanie Alberta, gdzie przez pięć miesięcy w roku temperatura minus 40 stopni Celsjusza jest normą, podobnie jak rodzinne patologie, alkoholizm i nadzieja na wyjazd w jakimkolwiek kierunku.

„Zanim skończyłeś 12 lat, wiadomo było, kto wyjedzie, kto zostanie” – pisze autor. Zapewne dodatkowym źródłem jego bezkompromisowej filozofii życiowej jest po części osobiste doświadczenie pogłębione tragedią rodzinną – jego córka w dzieciństwie zachorowała na rzadki rodzaj artretyzmu i walka z chorobą wypełniała życie rodziny Petersonów przez kilkanaście lat.

Być może jest dziś tak popularny, zwłaszcza wśród młodych mężczyzn, bo się nie poddał. Nie uległ nihilistycznej rozpaczy, nie przyjął postawy ofiary, mimo że tak byłoby prościej. Pokolenie milenialsów czekało właśnie na kogoś takiego: na nauczyciela, który nimi wstrząśnie, przywróci do życia świat, w którym etos rycerza ma sens, a prawdziwe bohaterstwo nie polega na braniu udziału w manifestacji ulicznej, tylko na zmaganiu się z demonami, które rozrywają nasze dusze.

Ma grono – jak sam mówi – niebezpiecznie oddanych mu wyznawców. Niektórzy nazywają go nawet prorokiem, ale on nie lubi tego określenia. „Zobacz, jaki los spotyka proroków, nie bardzo mnie to interesuje ” – mówił w jednym z niedawnych wywiadów.

Co ciekawe, nie jest też człowiekiem nadmiernie religijnym, w każdym razie jego stosunek do religii jest niejednoznaczny, a zapytany, czy wierzy w Boga, zwykle wdaje się w dyskusję na temat tego, co znaczy słowo „wierzyć”, a co „Bóg”. W jednym z wywiadów powiedział: „Staram się żyć tak, jakbym wierzył, że Bóg istnieje”.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dariusz Rosiak (ur. 1962) jest dziennikarzem, twórcą i prowadzącym „Raport o stanie świata” – najpopularniejszy polski podkast o wydarzeniach zagranicznych (do stycznia 2020 r. audycja radiowej „Trójki”). Autor książek – reportaży i biografii (m.in. „Bauman… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 9/2018