Twórcy z podziemia

Łukasz Kamiński, dyrektor Biura Edukacji Publicznej IPN: Na kulturze niezależnej lat 80. wychowało się nasze pokolenie. Ona ukształtowała naszą wrażliwość i sposób postrzegania świata. Rozmawiała Patrycja Bukalska

13.10.2009

Czyta się kilka minut

Niezależny krakowski filmowiec Wojciech Szumowski przy pracy; 1989 r. / Zdjęcie z zasobów Instytutu Pamięci Narodowej /
Niezależny krakowski filmowiec Wojciech Szumowski przy pracy; 1989 r. / Zdjęcie z zasobów Instytutu Pamięci Narodowej /

Rok Kultury Niezależnej

Instytut Pamięci Narodowej - pod patronatem ministerstwa kultury i we współpracy ze Stowarzyszeniem "Pokolenie", Oficyną Wydawniczą Volumen i innymi organizacjami skupiającymi środowiska niezależne z lat 80. - realizuje właśnie projekt edukacyjny Rok Kultury Niezależnej. Celem jest przypomnienie niezwykłego zjawiska: ze wszystkich państw bloku komunistycznego tylko w Polsce kultura niezależna rozwijała się tak dynamicznie i miała tyle różnych form. Tymczasem jej wpływ na kształtowanie postaw czy determinowanie ludzkich wyborów w czasach PRL-u jest nadal niedoceniany.

Rok Kultury Niezależnej zaczął się w maju i potrwa do lipca 2010 r. W całej Polsce organizowane są wystawy, konferencje, koncerty czy spektakle. Np. 15 października w Krakowie odbędzie się konferencja "Literatura niezależna w PRL" i otwarta zostanie wystawa o działalności kulturalnej Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Więcej informacji na portalu: www.kultura-niezalezna.pl

Patrycja Bukalska: Czy można powiedzieć, jaką rolę odegrała sfera kultury niezależnej od władz w doprowadzeniu do roku 1989?

Łukasz Kamiński: Gdy dyskutujemy dziś o roku 1989 i, szerzej, o historii Polski lat 70. oraz 80., i gdy zastanawiamy się nad przyczynami upadku komunizmu, to najczęściej zapominamy o kulturze. Zapominamy, choć wówczas była to sprawa niezwykle ważna. Oczywiście, trudno konstruować hierarchię: co było ważne, ważniejsze, najważniejsze. Ale odnotujmy dwa fakty. Pierwszy: kultura niezależna w PRL-u była zjawiskiem niezwykłym na skalę całego obozu komunistycznego. Po drugie, dzięki temu, że wytworzyła ona przestrzenie wolności, przyczyniła się do tego, co zdarzyło się w roku 1989. Przykładowo, wielu ludzi trafiało do politycznej już opozycji przez wcześniejsze zaangażowanie w sferze kultury, niezależnej od władz. Można postawić tezę, że to jeden z najbardziej istotnych - i zarazem dziś najbardziej zapomnianych - czynników, które doprowadziły do roku 1989.

Znamy wielu Czechów, Węgrów, Rosjan czy Niemców z NRD, którzy specjalnie uczyli się polskiego, by czytać nasze wydawnictwa podziemne przemycane do tych krajów.

W ówczesnej Polsce osiągnięto wymiar jakościowy i ilościowy, którego nie było w żadnym innym kraju bloku wschodniego. Oczywiście, w każdym kraju byli twórcy, którzy nie tworzyli w oficjalnym, państwowym obiegu i pisali do szuflady lub próbowali przemycać swe utwory na Zachód. Ale nigdzie nie było ich tak wielu jak w Polsce, zwłaszcza w latach 80., a w mniejszej skali w drugiej połowie lat 70. Nigdzie nie doszło też do powstania jednego z najbardziej niezwykłych fenomenów ówczesnej kultury niezależnej: masowego podziemnego ruchu wydawniczego. W tzw. drugim obiegu ukazało się, jak szacujemy, ponad 6 tys. tytułów książek. Czasem były to małe broszurki, a czasem naprawdę duże przedsięwzięcia wydawnicze. Dzięki temu duże grono twórców mogło swobodnie funkcjonować: mogli ignorować istnienie państwa, bo mieli miejsce dla swej ekspresji. Podobnie istniały też miejsca - historycy i socjolodzy mówią o nich: przestrzenie wolności - gdzie można było wystawiać niezależną grafikę, malarstwo, fotografię, przedstawienia teatralne itd. Często miejsca te były związane z Kościołem. To też różniło nas od innych państw, gdzie również byli np. plastycy działający niezależnie od państwowego monopolu, ale pozostawali na marginesie, nie mieli gdzie wystawiać i często musieli utrzymywać się z innych źródeł.

Czy istniały jakieś kontakty międzynarodowe, czy wręcz współpraca? Czy np. polscy twórcy i wydawcy współpracowali z opozycją w innych krajach?

Tak, a najlepiej widać to w literaturze. W Polsce w latach 80. ukazało się dużo przekładów niezależnej literatury czeskiej, słowackiej, węgierskiej czy niemieckiej. Oczywiście, nie wszystkie języki były równie popularne. Najbardziej popularny był czeski. Np. znaczna część twórczości Hrabala została przełożona od razu z założeniem, że ukaże się w drugim obiegu, a nie w wydawnictwach oficjalnych, które były cenzurowane. Przekładano także piosenki, popularne w Polsce były np. utwory Karela Kryla.

A w drugą stronę?

Było gorzej, co miało związek np. z ograniczonymi możliwościami wydawniczymi opozycji w Czechosłowacji czy NRD. Co ciekawe, były w Polsce nawet przypadki, choć pojedyncze, wydawania pism w językach obcych. Np. pismo "Opinie/Nazory", zawierające tłumaczenia tekstów z polskiej prasy podziemnej, które przemycano do Czechosłowacji. W 1987 r. w Warszawie ukazało się także pismo w języku czeskim "To", które przerzucono przez granicę do Czechosłowacji.

Co ciekawe, w Polsce tematykę międzynarodową podejmowano często na znaczkach pocztowych wydawanych w drugim obiegu. Dziś może się wydać błahe, ale wtedy była to forma dość powszechnego docierania do ludzi. Ukazywały się np. znaczki z bohaterami Praskiej Wiosny (np. Janem Palachem) czy węgierskiego powstania 1956 r. (Imre Nagy). Co najmniej raz wydano znaczek pocztowy adresowany od razu na obcy rynek; był to wydrukowany w Polsce w kilku tysiącach egzemplarzy znaczek w 10. rocznicę Karty 77. A ponieważ czechosłowacka Służba Bezpieczeństwa nie miała pojęcia o takim zjawisku jak drugoobiegowe znaczki w Polsce, dochodziło do przypadków, gdy udało się wprowadzić je w Czechosłowacji do obiegu. Popularna w środowiskach opozycyjnych legenda mówi, że uwięziony sygnatariusz Karty 77 Petr Pospichal otrzymał kartkę pocztową z takim znaczkiem, przeszła przez więzienną cenzurę.

Wydawanie znaczków przez podziemną pocztę miało wymiar tylko symboliczny, czy może także znaczenie praktyczne?

To była symbioza sztuki z wymogami podziemnego wolnego rynku. W Polsce, na największą skalę w całym bloku socjalistycznym, pojawił się podziemny wolny rynek; znaczki pocztowe były dla niektórych organizacji podziemnych jednym ze sposobów finansowania ich działalności. Wydawano je nie tylko dlatego, że był to dobry nośnik symbolicznego przekazu, ale też z powodów praktycznych. Ci, którzy je kupowali, zasilali podziemne budżety. Dziś to zjawisko trochę zapomniane, a szkoda, bo wiele z tych znaczków miało wysoki poziom artystyczny. Często prostymi metodami drukarskimi osiągano efekt, który był prawie nie do odróżnienia od znaczków produkowanych profesjonalnie.

W jakim stopniu w organizacji drugiego obiegu istotne były doświadczenia II wojny światowej i Państwa Podziemnego?

Wydaje mi się, że takie nawiązania często nie były świadome, czasem uświadamiano je sobie już w trakcie działania. Znamy relacje ludzi, którzy zostawali np. podziemnymi drukarzami, a potem dowiadywali się, że ktoś z ich rodziny miał takie doświadczenia w czasie wojny. Były to więc jakby naturalne wzorce. Choć oczywiście do pojawienia się drugiego obiegu wydawniczego nie starczyłby sam historyczny wzór. Wymagało to też przełamania pewnych barier. Przykładowo Komitet Obrony Robotników przez pierwsze miesiące działalności zakładał, że będzie działać w formule legalnej - choć z punktu widzenia władz i tak była ona nielegalna - i że nie będzie mieć np. nielegalnych druków, a wszystko będzie przepisywane na maszynie. To była wyraźna inspiracja samizdatem w ZSRR. Proces dojrzewania do podjęcia decyzji nie był łatwy. Sami twórcy musieli dostrzec, że mogą egzystować poza państwowym mecenatem, decyzja funkcjonowania w drugim obiegu wydawniczym czy artystycznym oznaczała zerwanie z obiegiem oficjalnym. Owszem, niektórych same władze usunęły z tego oficjalnego obiegu przez zapisy cenzorskie. Ale innym trudno było podjąć taką decyzję, związaną ze zmianą całego życia. W latach 80. dla wielu twórców była to już decyzja naturalna, ale wtedy funkcjonowały alternatywne środowiska i wiedzieli, że jak przestaną wystawiać np. w państwowych galeriach, będą mogli wystawiać w galeriach niezależnych. Wcześniej to nie było takie proste. Historyczna tradycja była więc jednym z wielu czynników, które powodowały, że kultura niezależna rozwinęła się w tak szerokim zakresie.

Skupiamy się na latach 80., gdzie można już mówić o istnieniu alternatywnych wobec państwa struktur społecznych. A wcześniej? Jakie były etapy uniezależniania się kultury w PRL-u?

Wyróżniłbym tu cztery etapy. Pierwszy, to czas dojrzewania; zaczyna się po wydarzeniach marca 1968 r. i kończy wraz z pojawieniem się struktur politycznej opozycji w połowie lat 70. Etap drugi, to czas po roku 1976; on kończy się w sierpniu 1980 r. - to etap tworzenia się zalążków niezależnej kultury. Większość późniejszych nurtów pojawia się już wtedy, w takiej czy innej formie. Czas jawnej Solidarności 1980-81 to etap przejściowy: wielu twórcom spadają klapki z oczu, przyłączają się, wspierają Solidarność, ale jeszcze funkcjonują w państwowym obiegu. Przecież filmy, które wtedy powstają, a które są zupełnie inne od tych, jakie powstawały wcześniej, produkowane są legalnie. Także wiele publikacji, które wcześniej były niemożliwe, ukazuje się legalnie. No i jest 13 grudnia 1981 r.: początek ostatniego etapu. Wprowadzenie stanu wojennego sprawia, że wielu twórców staje zdecydowanie po antypaństwowej stronie barykady i już tu zostaje. To wyraźna różnica między tym, co wydarzyło się na Węgrzech po 1956 i w Czechosłowacji po 1968 r., gdzie część twórców, którzy wcześniej wspierali powstanie węgierskie czy Praską Wiosnę, jednak wraca na łono systemu, partia komunistyczna daje im szansę, a oni się kajają i mogą znów wydawać. W Polsce po 13 grudnia takiego zjawiska nie ma: ludzie kultury pozostają po drugiej stronie barykady i tam funkcjonują do 1989 r.

Jak wyglądało nastawienie władz PRL do niezależnej kultury? W Czechosłowacji czy NRD postępowano chyba zdecydowanie bardziej rygorystycznie.

W pewnym sensie to władze definiowały pojęcie kultury niezależnej. Dla historyka to w ogóle podstawowy problem: gdzie są granice, jak je zdefiniować? Mamy tu do czynienia ze zjawiskami, które zahaczały o sferę jawności, ale były niezależne. Np. Teatr Ósmego Dnia przez dłuższy czas był teatrem legalnym, a od pewnego momentu na pewno można uznać go za element kultury niezależnej.

Skoro mówi Pan o tym, że to władze wytyczały granice: np. w Polsce lat 80. ruch punkowy był traktowany źle, ale jednak nie był spychany do podziemia czy wręcz kryminalizowany, co miało miejsce np. w NRD.

Nie tylko w NRD, także w innych państwach ostrzejsza muzyka rockowa już była częścią kultury niezależnej, podziemnej - podczas gdy taka sama muzyka w PRL-u była legalna. Mieliśmy festiwal w Jarocinie, były legalnie organizowane koncerty itd. W PRL ta sfera funkcjonowała jakby na pograniczu, była np. inwigilowana przez SB, ale nie spychano jej do podziemia. A choćby historia zespołu The Plastic People of the Universe w Czechosłowacji pokazuje, że tam granica została przesunięta dalej i samo pragnienie grania muzyki alternatywnej, nawet niezwiązanej z polityką, sprawiało, że kto się tym chciał zajmować, siłą rzeczy lądował w sferze kultury nielegalnej, niezależnej, podziemnej.

Czy ze strony władz PRL-u widać tutaj jakąś świadomą politykę?

Powiedziałbym, że władze czuły, iż w pewnym sensie to one wytyczają granice i dopóki mogły, dopóty podejmowały wysiłki, aby zbyt dużo osób nie przeszło na drugą stronę. Tak było jeszcze w latach 70., gdy wobec ludzi kultury stosowano swego rodzaju kuszenie i roztaczanie mirażu, a także pewne ustępstwa. Mamy np. zachowane stenogramy z telekonferencji gen. Adama Krzysztoporskiego, dyrektora Departamentu III MSW [zajmującego się m.in. opozycją - red.], który wyraźnie mówi, aby nie przesadzać z represjami po powstaniu KOR-u, bo, jak twierdzi, wielu ludzi nauki czy kultury podpisało apele KOR-u i jeśli my, władze, nie będziemy ich za bardzo szykanować, zakazywać im wyjazdu za granicę itd., to może oni od tego odejdą. Władza widzi, że nie może przesadzić z represjami, bo wtedy wiele straci.

Oczywiście, 13 grudnia ta sama władza uznała, że nie ma innego wyjścia i nie kalkulowała już takich kosztów. Ale mimo wszystko jestem przekonany, że przygotowując stan wojenny, władze nie spodziewały się tak masowego przejścia ludzi kultury na drugą, jawnie antypaństwową już stronę. Wybitnych twórców, którzy zostali u boku władz po 13 grudnia, można policzyć na palcach jednej ręki.

Czy badano zasięg oddziaływania niezależnej kultury? Czy docierała ona tylko do pewnych środowisk, czy też miała wpływ na szersze kręgi społeczne?

Przed sierpniem 1980 r. było to zjawisko bardzo izolowane w tym sensie, że zauważane głównie przez inteligencję, studentów, i do tych kręgów ograniczone. W latach 70. jedyną możliwością szerszego oddziaływania były - wówczas jeszcze nieliczne - Tygodnie Kultury Chrześcijańskiej przy kościołach. Natomiast okres legalnej Solidarności to już masowy dostęp do kultury i to w różnych jej postaciach. Potem stan wojenny to ogranicza, ale zarazem zwiększa popyt. Powstaje nawet rodzaj mody: dziś ludzie rzadko kupują np. powieść, która nie ma popularnego charakteru, a w stanie wojennym było to punktem honoru, aby kupować i czytać książki wydawane w drugim obiegu. Powiedziałbym, że to zapomniany wkład kultury niezależnej w edukację społeczną: w latach 80. z wysoką kulturą zetknęła się nieproporcjonalnie duża część społeczeństwa, która normalnie nie miałaby może woli czy okazji, aby po nią sięgnąć. To było zjawisko niezwykłe: w warunkach nielegalności kultura elitarna trafiała do masowego odbiorcy. Potem, po 1989 r., wróciliśmy do normalności i dla niektórych twórców to był szok: w latach 80. poeta spotykał się np. w kościołach z tysiącami ludzi, a po 1989 r. jego poezją zainteresowani byli już tylko specjaliści lub pasjonaci. Jednak coś z tego zostało, jakieś piętno to na społeczeństwie odcisnęło.

W tym sensie rok 1989 dla wielu twórców kultury był cezurą także bolesną: odnalezienie się na wolnym rynku bywało trudne i przyszedł ten gorzki moment uświadomienia, że o tę wolność przecież zabiegali. Z niezależnych oficyn czy tytułów przetrwało po ’89 niewiele.

Wynika to z kilku odrębnych kwestii. Pierwsza: po 1989 r. niektórzy rzeczywiście nie potrafili się dostosować, zwłaszcza wydawnictwa podziemne. W drugim obiegu były elementy wolnego rynku, ale nie było np. problemu zbytu; co by się nie wydrukowało, to się rozchodziło jako niezależne. W warunkach rynkowych zabrakło takiego komfortu. Drugi czynnik to fakt, że do instytucji czy środowisk niezależnej kultury trafiło wielu ludzi, którzy w innej sytuacji nie byliby twórcami. Ludzie, którzy normalnie nie wydawaliby książek, brali się za taką działalność, bo była potrzebna. Po 1989 r. niektórzy wracali więc po prostu do swych zajęć. Jeśli ktoś zajmował się znaczkami w drugim obiegu, to jeszcze nie znaczy, że był tak wybitnym plastykiem, aby zaistnieć jako niezależny twórca na wolnym rynku sztuki. No i mamy jeszcze dość powszechne po 1989 r. rozczarowanie, że oto kultura przestała być ważna i znalazła się na marginesie, gdy wcześniej była w centrum. Bo w latach 80. bywało przecież tak, że politycznie niewiele się działo, nie było demonstracji czy strajków, za to najbardziej zauważanym zjawiskiem była właśnie niezależna kultura i ona pokazywała, że przestrzenie wolności wciąż istnieją.

Czarny to obraz.

No więc, aby obraz nie był taki czarny, wymieńmy przykłady tych, którzy sobie poradzili. Np. warszawskie oficyny Rytm i Volumen są bezpośrednią kontynuacją wydawnictw podziemnych, jest wydawnictwo a5 w Poznaniu, potem w Krakowie. Plus kilka pism, na przykład "Czas Kultury", nieukazujący się już "NaGłos", "Arcana" kontynuujące tradycje podziemnej "Arki". Nie wszystko przepadło, choć w porównaniu z latami 80. zmiana była oczywiście ogromna. Ale może wróciliśmy do naturalnych proporcji, może nie potrzebujemy 20 pism z ambicjami literackimi...

Skoro wspominamy Tygodnie Kultury Chrześcijańskiej: jaka była rola Kościoła?

W latach 80. Kościół stał się alternatywnym ministerstwem kultury. Dawał przestrzeń dla różnych działań, choć czasem dochodziło do kolizji, bo wrażliwość Kościoła nie akceptowała np. pewnych wystaw w kościelnych budynkach. Ale generalnie mimo tych spięć Kościół był jedną z głównych przestrzeni, gdzie mogła się realizować niezależna kultura. Kościół stał się też jednym z jej mecenasów, zlecając wiele prac, od dzieł muzycznych po projekty architektoniczne i plastyczne. W wymiarze praktycznym Kościół po prostu dawał utrzymanie dziesiątkom artystów i dzięki temu oni mogli ignorować państwo. Bo choć drugi obieg dawał pracę np. literatom, to nie byłby już w stanie wyżywić setek plastyków.

Czy można mówić o dominacji którejś z form kultury? Wydawnictwa, muzyka?

Wskazałbym trzy najbardziej dostępne z punktu widzenia przeciętnego odbiorcy. Na pierwszym miejscu drugi obieg wydawniczy i niezależna literatura. Potem muzyka. Głównie bardowie, ale też niezależna muzyka poważna, eksperymentalna, bardzo różnorodna. Na trzecim plastyka, gdzie miejscem spotkania były kościoły albo galerie kościelne.

Jaki był wpływ kultury niezależnej na pokolenie młodzieży z lat 80.? Czy ona byłaby inna, gdyby ten ruch nie był tak rozwinięty? Pamiętam, że pewne rzeczy po prostu wypadało czytać, wypadało wiedzieć.

Na kulturze niezależnej wychowało się wtedy całe pokolenie. Ona stanowi ważną część kodu kulturowego pewnej generacji. Większość ludzi z tego pokolenia skojarzy Kaczmarskiego, pamięta fragmenty jego piosenek. Podobnie z książkami, które czytała większość młodzieży z większych miast, gdzie w latach 80. w liceach nie było problemu z dostępem do podziemnej literatury. To było ważne doświadczenie dla młodych ludzi, którzy w dorosłość wchodzili w II połowie lat 80. Ono w dużej mierze ukształtowało wrażliwość i sposób postrzegania świata naszego pokolenia.

Dr ŁUKASZ KAMIŃSKI (ur. 1973) jest historykiem, dyrektorem Biura Edukacji Publicznej IPN i pracownikiem Instytutu Historycznego Uniwersytetu Wrocławskiego. Opublikował m.in. "Strajki robotnicze w Polsce w latach 1945-1948", "Opór społeczny w Europie Środkowej w latach 1948-1953 na przykładzie Polski, NRD i Czechosłowacji" (współautor), "Wokół pogromu kieleckiego" (redaktor tomu).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2009