Twarze tajnych służb

Powieści Johna Le Carre należą do nurtu wyrafinowanej literatury szpiegowskiej i nie są przeznaczone dla miłośników prostego jak lufa pistoletu Agenta 007.

01.06.2003

Czyta się kilka minut

Znane powiedzonko głosi, że szpiegostwo to drugi najstarszy zawód świata, tym samym niezbyt pochlebnie odnosząc się do kwalifikacji moralnych „zawodowców od tajemnic”. Przez epoki i stulecia szpiegostwo było uważane za zajęcie nie przynoszące chwały, aczkolwiek konieczne, na podobieństwo czynności asenizacyjnych. Ale stosunkowo od niedawna, bo dopiero od lat 60 ubiegłego wieku, nastąpił przełom - szpieg stał się władcą wyobraźni zbiorowej na równi z wielkimi artystami, politykami i innymi idolami „domeny publicznej”, i nikt już nie zastanawia się nad tym, czy jest to zajęcie, które przystoi porządnemu człowiekowi. Nie jest przypadkiem, że ta rewolucja w postrzeganiu szpiegów została zapoczątkowana w kraju, w którym szpiegostwo było uważane za zajęcie wyłącznie dla dżentelmenów - w Wielkiej Brytanii. Toteż nic dziwnego, że związki literatury i szpiegostwa w tym kraju są silniejsze niż gdziekolwiek indziej.

Bond, James Bond

Lata 50. to nie były dobre czasy dla cichych stróżów Imperium Brytyjskiego. Konfrontacja z komunizmem - polityczna, militarna - przebiegała także w sferze idei i zbiorowej identyfikacji. Wróg czaił się wszędzie: na szacownych uniwersytetach o średniowiecznym rodowodzie, w biednych dzielnicach robotniczych, w kręgach lewicowych związków zawodowych i mediach. Korona wygrała wojnę, ale zaczęła przegrywać swoje imperium, a co najgorsze traciła atrakcyjność: ów czar trwałości i niewzruszoności, będący przez wieki oparciem jej poddanych. Jak głosi anegdota, pewien agent wywiadu Jej Królewskiej Mości skarżył się na plaży jednej z karaibskich wysp swojemu przyjacielowi z czasów wojny, że Anglia zaczyna przegrywać bitwę o zbiorową wyobraźnię. Przyjaciel postanowił temu zaradzić - w 1951 roku ukazała się jego pierwsza książka pt. „Casino Royal”, a w 1954 „Zyj i pozwól umrzeć”. Tak narodził się James Bond - jedna z najbardziej znanych postaci kultury masowej.

Autorem był Ian Fleming, w czasie II wojny światowej adiutant admirała Johna Goefreya, szefa NID, czyli wywiadu marynarki wojennej. Kryptonim swojego bohatera (Agent 007) Fleming wziął z kodów, jakimi posługiwała się w czasie wojny Admiralicja, oznaczająca dwoma zerami tajne informacje. Seria książek o Bondzie osiągnęła w sumie nakład 40 milionów egz., lecz triumfalny pochód przez świat umożliwiło Bondowi dopiero kino - w 1962 nakręconopierwszy film o przygodach Agenta 007, który stał się przepustką do globalnej sławy i Bonda, i Fleminga, i Seana Connery'ego, który zagrał główną rolę...

Bond walczył w skali planety z różnego rodzaju ponadpaństwowymi szubrawcami, których potęga i możliwości były równe ich nikczemnym planom. Robił to w pojedynkę, lekko i z przymrużeniem oka, zdobywając po drodze najpiękniejsze kobiety i nigdy nie wychodząc poza kanon przypisywany dżentelmenowi. Jeśli gdzieś w tle pojawiał się „główny przeciwnik”, jak w żargonie wywiadów zachodnich nazywano radzieckie służby wywiadowcze, to raczej jako dekoracja - mało istotny element w stosunku do głównego zajęcia Bonda. Historie te sprowadzały się do potraktowania rzeczywistego zagrożenia jako dziecinnie łatwego zadania, ledwie zauważalnego w porównaniu do wykreowanych wyzwań. Wniosek płynący dla czytelnika czy widza był prosty: skoro Anglia radzi sobie tak dobrze z „planetarnymi draniami”, to chyba nie ma kłopotu z jakimś wywiadem komunistów.

Tymczasem rzeczywistość była mniej optymistyczna, o czym świadczą takie postaci jak Kim Philby czy inni zdrajcy sekretów Korony. Emanująca z bondowskich historii wiara w omnipotencję tajnych służb Jej Królewskiej Mości, wzmacniana porywającą kinową akcją i charakterem głównego bohatera - stworzyła zbitkę kulturową równie powszechną jak rock'n'roll czy inne obrazki kultury masowej. Dodajmy: zapewne wielce pomocną dla całkiem realnych agentów wywiadu brytyjskiego rozsianych po całym świecie.

Meandry zdrady

Na przeciwnym biegunie sytuuje się inny bohater powieści szpiegowskiej rodem z Albionu - szary, lekko zgorzkniały agent Smiley, stworzony przez Davida Corvella, znanego pod pisarskim pseudonimem Johna Le Carre. Powieści Le Carre należą do nurtu wyrafinowanej literatury szpiegowskiej, i mimo licznych ekranizacji i olbrzymich nakładów nie są przeznaczone dla miłośników prostego jak lufa pistoletu Agenta 007.

Le Carre opowiada historie, w których znajomość realiów gry wywiadów miesza się ze zwątpieniem i goryczą uczestnictwa w świecie, w którym nic nie jest jednoznaczne, do końca prawdziwe, aksjologicznie słuszne. Świat agenta Smileya i innych pokrewnych mu bohaterów to zwątpienie walczące o lepsze z obowiązkiem, wierność sobie pasująca się ze zdradą. Le Carre jest zresztą zafascynowany zdradą, ogląda ją ze wszystkich stron, jakby przyglądał się własnym dawnym pokusom. Jak oficjalnie przyznał w roku 2000 (domyślano się tego już wcześniej) - był pracownikiem brytyjskich służb specjalnych w latach 60. i jego „najsilniejsze” powieści są twardo osadzone w realiach konfrontacji „tajnego frontu” między Wschodem a Zachodem.

Niejednoznaczność postaci, ich uwikłanie w sytuacje, w których nie ma dobrych wyborów ani wyraźnych racji - tylko same paradoksy, powoduje, że Le Carre przeczy archetypowi szpiega uosobianego przez Bonda, zastępując go opowieścią o powikłaniach ludzkiej natury konfrontowanej z regułami wywiadowczych korporacji. Toteż miłośnicy Conrada odnajdą u Le Carrego znajomy ton, przeniesiony z morskich opowieści XIX w. w realia gabinetów, restauracji i „czekpointów” na żelaznej kurtynie - scenografii szpiegowskiego teatrum lat zimnej wojny.

Ale ani Le Carre, ani Fleming, czy choćby Graham Greene, nie byli pierwszymi Anglikami, którzy swoje pióra poświęcali zarówno książkom, jak i raportom wywiadowczym. Z ich sławnych poprzedników wspomnieć należy choćby Thomasa Lawrence'a (Lawrance z Arabii, autor „Siedmiu filarów mądrości”). Jeszcze dawniej typ podróżnika i literata z wyższych sfer, parającego się „pracą dla rządu” przy okazji, był tak powszechny, że gdy zdarzył się taki, co nie był agentem rządowym - zostaje to skrzętnie przez historyków zauważone (Norman Davies o Edwardzie Lear, „Wyspy”, s. 743).

Całkiem niedawno przyszli nowi, aczkolwiek o innej niż brytyjska proweniencji. I tak szczególną formą pisarstwa szpiegowskiego są wspomnienia „defektorów”, czyli uciekinierów z wrogiej służby (najczęściej KGB czy GRU), którzy znaleźli opiekę na terenie Zjednoczonego Królestwa, w zamian oczywiście za wyświadczone wywiadowi przysługi. Szczyt ich popularności przypadł na lata 80. Najbardziej płodnym okazał się Wiktor Suworow, którego pierwsza książka „Akwarium”, czyli zbeletryzowana opowieść o wywiadzie wojskowym ZSRR, była hitem wydawniczym ery Reagana i Margaret Thatcher, przyczyniając się do demaskacji „imperium zła”.

Wprawdzie była to w większości literatura faktu, i to pisana przez cudzoziemców, ale nie sposób nie zauważyć tu pewnej metody: pisanie stawało się terapią zaaplikowaną przez opiekunów, leczącą dylematy wynikłe z życia na wygnaniu z wyrokiem śmierci od byłych kolegów, a przy okazji książki stawały się narzędziami w toczonej wojnie propagandowej ze Związkiem Sowieckim. Koniec zimnej wojny przyniósł zwolna nie tylko kres wydawniczym spółkom typu „odwrócony Agent plus Wywiad Brytyjski”, ale powołał do życia zupełnie inną literaturę faktu, której bohaterami stały się same służby JKM, opisywane od środka i nie zawsze z życzliwością...

Warto zauważyć, że związki tajnego z publicznym układają się w jeden z licznych brytyjskich paradoksów. W kraju, w którym jeszcze nie tak dawno na parlamentarne zapytania opozycji o budżet tajnych służb premier odpowiadał niezmiennie i z całkowitą powagą, że takowe nie istnieją (pierwsza ustawa, dająca prawną osobowość brytyjskiemu kontrwywiadowi, została przyjęta w 1989 r.) - świat szpiegostwa był jedną z silniejszych podniet literackich, domeną książek o milionowych nakładach i filmów oglądanych na całym świecie. I mimo goryczy serwowanej przez Johna Le Carre, niekiedy bolesnych porażek czy skandali - jak w żadnym kraju Europy (poza Rosją, ale z zupełnie innych przyczyn), szpiegostwo nie zostało tak nobilitowane jak w Wielkiej Brytanii.

*

Jest w siedzibie rządu brytyjskiego (Whitehall) pomieszczenie, do którego wstęp mają tylko wybrani z wybranych. To sala posiedzeń Joint Committee - ciała złożonego z wysokich urzędników Królestwa, nadzorujących budżet i zadania dla wywiadu i kontrwywiadu. Na środku sali, otoczony nowoczesnym stołem mieszczącym ze 20 osób i ustawionym w kwadrat, stoi samotnie niewielki XVIII-wieczny stoliczek. Przy nim premier Pitt Starszy (1708-78), a potem wszyscy następni premierzy Zjednoczonego Królestwa prowadzili tajne sprawy Korony. Nadal się je ustala w obecności tego mebla, na znak ciągłości i poszanowania dla dorobku poprzedników.

Od tego obrazka tylko mały kroczek do oczywistego wniosku, że ze szpiegostwem i literaturą w Anglii jest podobnie jak z angielskimi trawnikami, których jakość jest pochodną setek lat pielęgnacji. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2003

Artykuł pochodzi z dodatku „Wielka Brytania (22/2003)