Szpieg doskonały

Ten film pokazuje, że zdolność do kontroli własnej ciemnej strony jest równie istotna jak umiejętność logicznego myślenia. Tu nie chodzi o szpiegostwo, ale o namiętności, nad którymi tak trudno zapanować.

06.12.2011

Czyta się kilka minut

Gary Oldman i John Hurt w filmie "Szpieg" / fot. materiały prasowe /
Gary Oldman i John Hurt w filmie "Szpieg" / fot. materiały prasowe /

Wątpię, by "Szpieg" Tomasa Alfredsona zdobył masową publiczność. Wpisy na forach omawiających filmowe nowości zdają się to potwierdzać: nudny, niezrozumiały, zbyt skomplikowany, nic się nie dzieje. W odróżnieniu od głosów krytyków - ci wychwalają film pod niebiosa, głosząc perfekcyjną reżyserską robotę, mistrzostwo aktorów (z Garym Oldmanem na czele) i klimat, budujący wciągający szpiegowski dreszczowiec. No cóż, to film dla ludzi albo w dojrzałym wieku, albo inteligentnych - czyli prawdziwa rzadkość w kinie. Ponieważ zaliczam się do pierwszej grupy, powiem od razu: to wybitny film, nakręcony na podstawie wybitnej książki i wybitnie zagrany.

"Szpieg" ma w sobie coś z teatru: stabilne i długie prowadzenie kamery, wszystko, co najistotniejsze, dzieje się we wnętrzach, w kameralnych planach, wśród wąskiego kręgu ludzi. Świat Anglii lat 60. odtworzony z muzealną dokładnością - wręcz czuje się tamte zapachy. Całość rozegrana w towarzystwie świetnej muzyki, podkreślona dyskretnymi szczegółami. I między spojrzeniem, delikatnym skrzywieniem ust, pszczołą zaplątaną w samochodzie a smarowanym tostem toczy się na naszych oczach gra o wszystko. O życie, o miłość, o przeszłość i przyszłość, o szacunek do samego siebie i wierność zasadom. Bez fajerwerków i pościgów, w mało porywającym anturażu biurokracji, bo ona właśnie stanowi istotę tajnego świata: analiza zdjęć, słuchanie taśm z podsłuchów, niekończące się narady, krążące teczki z dokumentami po przepastnych zakamarkach bezdusznego urzędu. Świat jakże daleki od potocznych wyobrażeń o służbach wywiadowczych.

Ten film zbiera w sobie klimat epoki, czasu konfrontacji bloków i ich wywiadów, której stawką było przetrwanie wobec wiszącej nad wszystkimi nuklearnej zagłady. Alfredsonowi udała się rzecz niezwykła - opowiedział filmem literaturę i historię, mit i nostalgię. Tę ostatnią - okupioną gorzką prawdą o bezduszności systemu i ludzkich uwikłaniach. Uwikłaniach seksualnych, osobowościowych, przeglądem ambicji, pychy i niespełnienia.

Bo równocześnie jest to film o ludzkiej ułomności. Tu nie ma czarno-

-białego schematu - świat wolności kontra Imperium Zła. Podążając za prozą Johna Le Carrégo, Alfredson przypomina, że dramatyczne zmagania odbywają się w etycznej szarości, mgle, która dopiero z czasem rozwiana pozwala na heroiczne przetworzenie jakże nieheroicznej rzeczywistości.

Podstawą scenariusza jest powieść "Krawiec, druciarz, żołnierz, szpieg", która ukazała się w 1974 r. Od razu doceniona, szybko, bo jeszcze w latach 70., doczekała się pierwszej wersji filmowej. Powieść tę zalicza się do tzw. "trylogii Karli", czyli powieści Le Carrégo, które łączy i agent Smiley, i postać jego złowrogiego przeciwnika z KGB, szefa sowieckiego wywiadu o pseudonimie Karla. Książki są oparte na słynnej sprawie Kima Philby’ego, sowieckiego agenta w brytyjskim wywiadzie MI6, najsłynniejszego "kreta" w historii zmagań szpiegowskich. Był on jednym ze słynnej Piątki z Cambridge - siatki sowieckich agentów pozyskanej do współpracy jeszcze przed wojną, w czasie studiów, a potem mających dostęp do największych tajemnic Brytyjczyków. Część z nich skończyła w Moskwie, uciekając przed dekonspiracją, jeden stosunkowo wcześnie poszedł na współpracę z kontrwywiadem, ostatniego szukano bardzo długo i do tej pory są wątpliwości, czy odnaleziono właściwego człowieka.

Kim Philby był w tej historii postacią szczególną, to podobno dzięki niemu Le Carré, a właściwe Dawid Cornwell został zdekonspirowany jako brytyjski szpieg w Berlinie. Szczególność Philby’ego polegała nie tylko na jego szkodliwości (byli bardziej szkodliwi), ale na fakcie, że pozostał tak długo niewykryty mimo wielu prowadzących do niego tropów. Chroniła go wysoka pozycja w MI6, przynależność do brytyjskiego establishmentu, owych mandarynów po najlepszych college’ach, wśród których panowała szczególnie pojęta solidarność. Toteż gdy w końcu w roku 1963 sprawa stała się ewidentna, zrobiono wiele, by jej nie nadawać zbyt jaskrawego zakończenia - Philby został z Bejrutu wywieziony przez Rosjan do Moskwy, gdzie powitano go jak bohatera. 10 wyroków śmierci i około 30 zdekonspirowanych agentów znaczyło jego drogę do chwały w ZSRR, ukoronowanej wydaniem znaczka z jego podobizną i napisem "Sowietskij razwiedczik" dwa lata po jego śmierci (ale na rok przed upadkiem samych Sowietów - w 1990 r.).

Sprawa Philby’ego była dla Le Carrégo szokiem - obsesyjne powracanie w jego powieściach do tematu zdrady, opukiwanie go z wszystkich stron - świadczy o zadrze, jaką Philby stanowił dla twórcy postaci szarego agenta Smileya.

Istotą intrygi w książce i filmie jest poszukiwanie zdrajcy postawionego tak wysoko, że już nie sposób ufać komukolwiek. Jedyna droga do poznania prawdy wiedzie przez wynajęcie kogoś z zewnątrz, kto polegając na wiedzy o "cyrku" (jak o wywiadzie mówią jego oficerowie), i z paroma dobrze dobranymi druhami, potrafi przeprowadzić śledztwo w sposób nieformalny. Zaczyna się gra poszlak, krzywych zwierciadeł, inteligencji wspartej doświadczeniem, także doświadczeniem własnych słabości.

To ostatnie jest, jak się okazuje w finale, najważniejsze. Samoświadomość, zdolność do kontroli własnej "ciemnej strony" jest równie istotna jak umiejętność logicznego myślenia. Bo w szczelinę między naszym wyobrażeniem o sobie a realnością wchodzi ów demon, każący jednym być ślepym na fakty, a innym zdradzać swój kraj i kolegów. Ktoś, kto ujawnia szczelinę we własnej osobowości, otwiera drogę dla przeciwników - by go oszukać, zwieść, a być może w finale zniszczyć. W tej grze sukces oznacza zdolność kontroli własnych emocji po to, by można było przejmować władzę nad emocjami innych. Broń, przemoc, wykradzione dokumenty, a wraz z nimi tajemnice - to tylko rekwizyty lub trofea w polowaniu, które rozgrywa się na zupełnie innym planie.

Alfredson zrekonstruował ten mechanizm z fascynującą dokładnością. Siłę filmu stanowi nie samo szpiegostwo, ale namiętności, nad którymi tak trudno zapanować. Ale i nawet wygrani w finale zaciskają rękę na balustradzie, bezsilni wobec własnych uczuć.

Dla Brytyjczyków odkrycie głębi penetracji własnego państwa i tajnych służb przez wywiad sowiecki było bolesnym ciosem, który na nich ciążył przez lata. Ograniczone zaufanie ze strony podstawowego sojusznika - USA, poczucie klęski w najważniejszej partii, w której, jak się wydawało, Brytyjczycy nie mieli sobie równych od wieków, to koszty istnienia Piątki z Cambridge. Ale w tajnym świecie akcja prędzej czy później wywołuje reakcję. W 1974 r. w Kopenhadze MI6 pozyskało do współpracy oficera KGB Olega Gordijewskiego. W latach 1982-85 Gordijewski został szefem rezydentury KGB w Londynie. Nadszedł czas zapłaty. Historia się powtórzyła w lustrzany sposób: mimo że Sowieci mieli Gordijewskiego "na patelni", ściągnęli go do Moskwy i poddali badaniom, bo mieli wyraźny sygnał, iż jest podwójnym agentem - to pod nosem Łubianki i służb założonych przez Feliksa Edmundowicza Dzierżyńskiego Gordijewski został przez Brytyjczyków wywieziony z ZSRR i stał się najważniejszym sowieckim uciekinierem w historii. W filmie "Szpieg" pada w pewnym momencie zdanie: "przeciekamy jak stara łajba". Teraz, to znaczy po 1985 r., można było powiedzieć, że ten okres został ostatecznie zamknięty - z Wielkiej Brytanii wydalono 25 szpiegów sowieckich.

Brytyjczycy triumfowali. Natomiast dla Amerykanów zaczęły się kłopoty. Pewnego dnia 1985 r. szef kontrwywiadu wydziału rosyjskiego CIA, bezdenny alkoholik, zaniósł do ambasady ZSRR w Waszyngtonie kartkę z nazwiskami dwóch kluczowych szpiegów Zachodu w ZSRR. Zażądał za tę usługę 50 tys. dolarów. Jednym z wymienionych był Gordijewski. To, że mimo zdrady na tak wysokim szczeblu w CIA Brytyjczykom udało się uratować swojego agenta, było dodatkowym tytułem do chwały. Za to działalność Aldricha Amesa, bo on był owym "oferentem", jak się określa dobrowolnych zdrajców, po latach pogrążyła Amerykanów i kazała im zadawać sobie takie same pytania, jakie zadawano sobie w służbach Jej Królewskiej Mości w latach 60.: jak to było możliwe, że tak długo nie zauważyliśmy tak ewidentnych sygnałów świadczących o "krecie"? Jak mogliśmy być tak ślepi...?

Ale wróćmy do agenta Smileya, pana w nieokreślonym wieku, w jasnym prochowcu, o wciąż takiej samej, nic niewyrażającej twarzy. To on jest bohaterem filmu Alfredsona, powieści Le Carrégo i ludzi wolących dobrą książkę od kina akcji, inteligencję od pistoletu beretta Jamesa Bonda. Smiley, podobnie jak Frodo z "Władcy pierścieni" Tolkiena, jest ulubieńcem tych, którzy wiedzą lub przeczuwają, że wielkie rzeczy robią na ogół zwykli ludzie. Tak zwykli, że nie ma możliwości, byśmy na nich kiedykolwiek zwrócili uwagę. Kiedy Smiley zostaje zwolniony ze służby, obserwujemy pustkę jego życia - domek szeregowy, codzienne zakupy, telewizor, samotność. Tylko ze starych czasów zostaje nawyk zaznaczania drzwi w ten sposób, by wiedzieć, czy czasami ktoś go nie odwiedził dyskretnie.

I z tego życia w letargu nagle zostaje porwany na rozmowę z wysokim mandarynem - podsekretarzem stanu oferującym mu zadanie wyśledzenia zdrajcy. Smiley odmawia, mówi: "przecież mnie wylaliście", nie ma zamiaru wracać do poprzedniego życia. Mandaryn, kręcąc szklaneczką whisky, nie odwołuje się do Honoru Korony, bezpieczeństwa państwa czy czegoś podobnego. Po prostu mówi: "myślałem, że to sprawa twojego pokolenia, i że będziesz chciał ją wyjaśnić, no, ale skoro nie, to trudno...". Smiley zawraca, pada jedno pytanie i już jest jasne, że nie odmówi.

Czemu wrócił? Bo zamyka się stare sprawy, bo jest się wiernym dawnym kolegom, bo są powinności ponad własnym życiem i wielkimi słowami. Smiley w tej kwestii zbliża się do innych figur literackich - Conradowskich kapitanów, Chandlerowskich detektywów. Ludzi, dla których wierność "paru prostym zasadom" była przepisem na życie. A także przepisem na sens cywilizacji, która sama w sobie często okrutna i niesprawiedliwa, trzyma się na zwykłych ludziach gotowych wypełnić swoje obowiązki do końca.

"Szpieg", reż. Tomas Alfredson, scen. (wg książki Johna Le Carré) Bridget O’Connor i Peter Straughan, wyst.: Gary Oldman, Colin Firth, Bill Haydn, Tom Hardy, John Hurt, Toby Jones, Mark Strong i inni, Wielka Brytania 2011

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2011