Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Że „groźny przestępca” – a tak naprawdę podejrzany – z niedbale zamazaną twarzą, jest do rozpoznania, bo kamera pokazuje jego włosy, ubiór, buty? Że ośmieszona w telewizyjnej sondzie pani może nie zgodziłaby się na występ, gdyby dano jej pół minuty na zastanowienie? Że dziecko pokazane nago w „wychowawczym” reality show nie będzie za 20 lat zachwycone tą sceną?
Przed tygodniem „Jedynka” TVP pokazała w „Wiadomościach”, w materiale poświęconym pracy policji, rozmowę młodej kobiety z funkcjonariuszem. Ona jest roztrzęsiona, płacze. Opowiada, jak przed momentem ktoś próbował ją zgwałcić. Twarz kobiety została zamazana, a głos – tak zapewniają przedstawiciele stacji – zmieniony. Co z tego, skoro kamera pokazała inne szczegóły umożliwiające identyfikację.
Telewizja i jej swobodne dysponowanie ludzkim wizerunkiem to tylko wierzchołek góry – żyjemy w czasach namiętnego nagrywania, rejestrowania, filmowania, „wrzucania”, „polecania” i „lubienia”. W czasach tyranii obrazu, który coraz bardziej dominuje naszą codzienną percepcję. Kiedy kamera (dyktafon, telefon komórkowy, aparat fotograficzny) może wszystko, prywatność i twarz tanieją.
Pani sfilmowana przez TVP padła ofiarą dwóch – pomijając bezinteresowną bezmyślność (reportera, wydawcy i pewnie kilku jeszcze osób po drodze) – zjawisk. Niewiarygodnego pośpiechu i tępiejącej na naszych oczach wrażliwości. Szkoda, że o deficycie tym przypominają najbardziej boleśnie nie żądni ekscesu na „youtubie” internauci, ale stacje telewizyjne. W tym mająca wyznaczać standardy etyczne TVP, która – zamiast organizować mądre debaty na temat prywatności w mediach XXI wieku – filmuje „niedoszłą ofiarę gwałtu” w materiale zatytułowanym „Kino akcji”.