Tup-tup, fuk-fuk

Bezdomne, bezbronne i głodne, fuczące ze złości jeże tuptają przez Polskę wzdłuż i wszerz. Choć są pod ochroną, nikt ich nie chroni.

03.09.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. Andrzej Kuziomski
/ Fot. Andrzej Kuziomski

Czterdziestoparoletni Andrzej żyje skromnie, w niewielkim krakowskim domku. Jego lokatorami są też Funia, January, Nysia, Jerzy, Pafnucy, Pulpet i ponad pięćdziesiąt innych jeży. W pracy nikt mu nie pomaga – wszystko robi sam, a z jeżarium wychodzi tylko do weterynarza i sklepu. Sypia po dwie-trzy godziny dziennie, bo jak inaczej?
Jeże z niecierpliwością czekają, aż Andrzej Kuziomski zbuduje im w końcu tuptarium, w którym każdy bez wyjątku będzie mógł wytuptać się za wszystkie czasy. Trzeba będzie jednak wypuszczać je parami, a pary może wyznaczyć tylko ktoś, kto zna ich sympatie i antypatie – nie wszystkie jeże chcą się ze sobą bawić. A zabaw mają multum: Brązowiec, syn Igliwiaka i Funi, turla butelki, wiele innych wsadza dla zabawy pyszczek w tekturowe rolki po papierze toaletowym i... nie potrafi później się z nich wydostać.
W POLSCE NIE MA WARANÓW
Fundacja Igliwiak powstała za sprawą Igliwiaka. Andrzej był serwisantem komputerów, jeździł też na rowerze jako kurier. – Ciągle mijałem rozjechane jeże, od kilku do kilkunastu dziennie – opowiada. – Przygarnąłem w końcu dwa chore: Igiełkę i Igliwiaka.
Zaczął się nimi opiekować – Igiełka po pewnym czasie wyzdrowiała i mogła odejść, a niedomagający Igliwiak został już na zawsze. Lubił wspinać się na Andrzeja, układać na piersi i przytulać. Jeże cudownie się głaszcze: ich kolce boleśnie kłują, tylko kiedy wystraszony zwierzak się nastroszy, a brzuch mają pokryty przyjemnym futerkiem.
Andrzej dobrze poczuł się w roli opiekuna jeży. Po pewnym czasie uznał, że przygarnie kolejne – najpierw puścił cynk wśród innych kurierów, potem wieść się rozniosła. Nie do końca wiedział, jak się nimi zajmować: zaczął pytać weterynarzy. I tu zaczęły się schody.
– Polscy weterynarze nie mają najczęściej pojęcia o jeżach i szkodzą, udzielając złych rad – opowiada. – Na studiach uczą się o przysłowiowym waranie z Komodo; tylko jeden podręcznik wzmiankuje w ogóle istnienie takiego zwierzaka jak jeż, mimo że tuptają wokół nas setkami! Jeże żyją na tej planecie od 70 mln lat, funkcjonują inaczej od innych organizmów i żeby je leczyć, trzeba mieć wiedzę. Kompetentnych jeżo-weterynarzy w Polsce da się policzyć na palcach jednej ręki.
Zanim Andrzej zdołał ich policzyć, ludzie przynosili mu kolejne zwierzęta. W końcu na 30 metrach kwadratowych poddasza sypiał już z 60 zwierzakami – poturbowanymi, przewlekle chorymi. Takimi, które bez niego nie miałyby szans na przeżycie.
Wkrótce rzucił pracę i w zupełności poświęcił się opiece nad nimi. Część, jak Igiełka, dochodziła do siebie – te wypuszczał w bezpiecznym miejscu. Inne, jak Igliwiak, potrzebowały stałej opieki. Te zostawały. Wypuszczenie któregokolwiek byłoby wyrokiem śmierci.
JEŻ-ŁAKOMCZUCH
Zajmowanie się pięcioma tuzinami jeży to jednak kosztowna sprawa – żadne tam hobby, tylko działalność paliatywno-rehabilitacyjna na dużą skalę. Miesięczne koszty to jakieś osiem tysięcy złotych: cztery tysiące na pokarm, reszta na leczenie i czynsz. Skąd wziąć tyle pieniędzy? Andrzej stara się dorobić – miesięcznie uda mu się naprawić kilka komputerów czy ekspresów do kawy, ale to kropla w morzu potrzeb. Ośrodek utrzymuje się z sum, które przysyłają ludzie, choć to zdecydowanie nie wystarcza. Państwo nie pomaga.
– Mam całe stosy odmownych pism z najróżniejszych urzędów i organizacji. Inna rzecz, że często najzwyczajniej w świecie nie mam czasu na bieganie i zdobywanie pieczątek – tłumaczy. Na stronie fundacji pisze: „Doba ma 24 x 60 = 1440 minut, prawda? Zakładając, że w ciągu doby ani sekundy nie »zmarnowałbym« na sen czy inne czynności fizjologiczne, a w 100 proc. całą dobę przeznaczył na prace przy jeżach, to 1440 minut : 60 jeży = 24 minuty, TYLKO 24 MINUTY na jednego jeża!”.
Pracy jest sporo: ośrodek Igliwiak to nie hodowla, a połączenie szpitala, sanatorium i hospicjum, co sprawia, że poza karmeniem i sprzątaniem, małych pacjentów trzeba leczyć, obserwować, badać próbki pod mikroskopem. Czasem samo przygotowanie jedzenia zajmuje mnóstwo czasu – np. córka Igliwiaka i Funi, Szara, ma problemy z ząbkami i specjalnie dla niej spośród setek pełzających robaków trzeba wybrać najmłodsze, którym jeszcze nie wyrósł twardy chitynowy pancerz.
W Igliwiaku pieniędzy brakuje już nawet na karmę dla chorych jeży, a zbliża się jesień i zwierzaki muszą gromadzić tłuszcz na zimę. Co gorsza – jeże są strasznymi łakomczuchami, uwielbiają się opychać – dorosły, półtorakilowy osobnik potrafi jednej nocy spałaszować do 200-300 gram pokarmu, co (uśredniając, bo waga jeży różni się podobnie jak waga ludzi) odpowiada sytuacji, w której dorosły mężczyzna pochłonąłby jednego dnia 15 kg mięsa.
Jeże jednak nie robią tego bezmyślnie – muszą najeść się na zapas, zanim zapadną w „zimowy sen” (w rzeczywistości to nie sen, a hibernacja), a śpią długo – „na chodzie” są sześć-siedem miesięcy w roku. Żeby drzemka w stogu siana czy ziemnej jamce się udała, muszą zgromadzić odpowiednią warstwę tkanki tłuszczowej. Zimową porą tłuszcz jest jednak na bieżąco spalany i dlatego np. bieżący rok był dla wielu jeży zabójczy – wiosna przyszła tak późno, że wielu kolczastym zwierzakom nie wystarczyło zapasów tłuszczu i umarły z głodu. Niestety, w przeciwieństwie do innych europejskich krajów, nie ma u nas zwyczaju dokarmiania jeży.
WSZYSTKO PRZEZ PLINIUSZA
Często przywoływany obraz: jeż turlający się w małych jabłuszkach tak długo, aż któreś nabija się na kolce, a później idący z owocami do norki i turlający się znowu, żeby je zrzucić. W rzeczywistości jednak jeże nie przepadają za jabłkami, a już na pewno ich nie transportują na plecach ani nie robią sobie zapasów na zimę.
– Bzdurę o jeżu noszącym na grzbiecie jabłko wymyślił dwa tysiące lat temu rzymski historyk Pliniusz Starszy i od tego czasu wszyscy ją powtarzają – mówi Andrzej Kuziomski. Mimo uroczego wyglądu jeże są mięsożerne – żywią się głównie owadami. Czyni je to zresztą bardzo pożytecznymi, bo wyjadają szkodniki. Są sprawne: dobrze się wspinają, pływają. Potrafią upolować nawet niewielkiego węża.
Inny mit dotyczy chorób przenoszonych przez jeże. – Sto razy prędzej złapiemy coś od psa czy kota! Po intensywnych poszukiwaniach znalazłem w Polsce jeden przypadek jeża chorego na wściekliznę i słyszałem o przypadku zarażenia się od jeża grzybicą: było to kilkadziesiąt lat temu w Niemczech – tłumaczy Andrzej. – Również jeżowe pchły nas nie atakują – nieraz byłem pokryty pchlim dywanem, ale one się ludźmi nie interesują. Zresztą powiedzieć o jeżach, że mają pchły, to tak, jakby powiedzieć o Polakach, że są alkoholikami – część jest, część nie.
JEŻOBÓJSTWO
Jeż potrzebuje szklankę owadów na dobę, jednak coraz trudniej mu je znaleźć. Przemierza więc dziennie (a raczej „nocnie”, bo te zwierzątka dni przesypiają) kilka, a czasem nawet kilkanaście kilometrów w poszukiwaniu pokarmu, a idąc tak, dochodzi w końcu do miast.
Prosty mechanizm: kiedy po II wojnie światowej zaczęliśmy na większą skalę chronić drzewa i niszczyć robaki (szczególnie „imperialistyczną” stonkę) oraz kiedy rozpoczął się bum budowlany, dla jeży oznaczało to początek końca. Pozbawione przestrzeni życiowej (mieszkają najchętniej w lasach liściastych) i pożywienia (wiele owadów wytruto), bezdomne, bezbronne i głodne, fuczące ze złości jeże ruszyły w drogę.
Kiedy dotarły do miast, nie mogły liczyć na nic dobrego. Palone żywcem przez ludzi pozbywających się gałęzi w kącie ogródka albo szatkowane kosiarkami (często koszenie łąki oznacza rozszarpanie kilkunastu jeży, które podczas dnia śpią i nie uciekną). Żyjący u Andrzeja Pulpet jest jednym z szóstki zwierząt ocalonych z placu budowy centrum handlowego Bonarka, gdzie zniszczono ich legowisko i zabito mamę.
Najgorszą zmorą są jednak kierowcy. Przechodzące przez jezdnie zwierzątka przed nadjeżdżającym pojazdem bronią się tak jak przed drapieżnikami – stają w miejscu i zwijają w kolczastą kulkę. W konfrontacji z autem jest to jednak bezskuteczne. W internecie mnóstwo jest zdjęć rozjechanych jeży, pojawiły się nawet maskotki dla dzieci – „rozjechany jeż z wnętrznościami na wierzchu”.
– To wszystko jest o tyle bardziej tragiczne, że jeże od lat znajdują się pod ścisłą ochroną: mamy obowiązek udzielić im pierwszej pomocy, tak jak musimy udzielić jej drugiemu człowiekowi – mówi Andrzej. – Krzywdzenie ich, zabijanie, a nawet dopuszczanie do sytuacji skutkującej ich skrzywdzeniem, jest przestępstwem ściganym z urzędu.
Konsekwencją ochrony jeży jest również zakaz zabierania ich do domu. Jedyną okolicznością, w której nie tylko możemy, ale i mamy obowiązek zaopiekować się jeżem, jest konieczność udzielania mu pomocy: z powodu choroby, zranień, osłabienia czy wyziębienia. Zabierając jeża, trzeba być jednak ostrożnym, bo wystraszony jeż zwija się w kulkę najeżoną kolcami, w której może wytrzymać nawet kilkanaście minut wydając charakterystyczne pofukiwania. Należy trochę odczekać, aż się uspokoi.
***
Polskim jeżom udaje się przeżyć na wolności najczęściej do trzech-czterech lat. W dobrych warunkach mogłyby żyć dwa razy dłużej.
Sytuacja Fundacji Igliwiak jest katastrofalna – stale brakuje pieniędzy na czynsze, sześćdziesięciu zwierzakom grozi eksmisja, a więc śmierć. Niestety, polskie jeże w przeciwieństwie do wielu innych stworzeń nie mają wielu adwokatów swojej sprawy.

ZBIGNIEW ROKITA jest redaktorem dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”.

Pogotowie jeżowe można wesprzeć dokonując wpłaty:
Fundacja IGLIWIAK
ul. Kąpielowa 4
30-434 Kraków
Nr konta: 92 1090 1665 0000 0001 1470 5423

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz zajmujący się Europą Wschodnią, redaktor dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”. Autor książki „Królowie strzelców. Piłka w cieniu imperium”, Czarne 2018.  Za wydany w 2020 r. reportaż „Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku” otrzymał podwójną… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2013