Ładowanie...
Tup-tup, fuk-fuk
Tup-tup, fuk-fuk
Czterdziestoparoletni Andrzej żyje skromnie, w niewielkim krakowskim domku. Jego lokatorami są też Funia, January, Nysia, Jerzy, Pafnucy, Pulpet i ponad pięćdziesiąt innych jeży. W pracy nikt mu nie pomaga – wszystko robi sam, a z jeżarium wychodzi tylko do weterynarza i sklepu. Sypia po dwie-trzy godziny dziennie, bo jak inaczej?
Jeże z niecierpliwością czekają, aż Andrzej Kuziomski zbuduje im w końcu tuptarium, w którym każdy bez wyjątku będzie mógł wytuptać się za wszystkie czasy. Trzeba będzie jednak wypuszczać je parami, a pary może wyznaczyć tylko ktoś, kto zna ich sympatie i antypatie – nie wszystkie jeże chcą się ze sobą bawić. A zabaw mają multum: Brązowiec, syn Igliwiaka i Funi, turla butelki, wiele innych wsadza dla zabawy pyszczek w tekturowe rolki po papierze toaletowym i... nie potrafi później się z nich wydostać.
W POLSCE NIE MA WARANÓW
Fundacja Igliwiak powstała za sprawą Igliwiaka. Andrzej był serwisantem komputerów, jeździł też na rowerze jako kurier. – Ciągle mijałem rozjechane jeże, od kilku do kilkunastu dziennie – opowiada. – Przygarnąłem w końcu dwa chore: Igiełkę i Igliwiaka.
Zaczął się nimi opiekować – Igiełka po pewnym czasie wyzdrowiała i mogła odejść, a niedomagający Igliwiak został już na zawsze. Lubił wspinać się na Andrzeja, układać na piersi i przytulać. Jeże cudownie się głaszcze: ich kolce boleśnie kłują, tylko kiedy wystraszony zwierzak się nastroszy, a brzuch mają pokryty przyjemnym futerkiem.
Andrzej dobrze poczuł się w roli opiekuna jeży. Po pewnym czasie uznał, że przygarnie kolejne – najpierw puścił cynk wśród innych kurierów, potem wieść się rozniosła. Nie do końca wiedział, jak się nimi zajmować: zaczął pytać weterynarzy. I tu zaczęły się schody.
– Polscy weterynarze nie mają najczęściej pojęcia o jeżach i szkodzą, udzielając złych rad – opowiada. – Na studiach uczą się o przysłowiowym waranie z Komodo; tylko jeden podręcznik wzmiankuje w ogóle istnienie takiego zwierzaka jak jeż, mimo że tuptają wokół nas setkami! Jeże żyją na tej planecie od 70 mln lat, funkcjonują inaczej od innych organizmów i żeby je leczyć, trzeba mieć wiedzę. Kompetentnych jeżo-weterynarzy w Polsce da się policzyć na palcach jednej ręki.
Zanim Andrzej zdołał ich policzyć, ludzie przynosili mu kolejne zwierzęta. W końcu na 30 metrach kwadratowych poddasza sypiał już z 60 zwierzakami – poturbowanymi, przewlekle chorymi. Takimi, które bez niego nie miałyby szans na przeżycie.
Wkrótce rzucił pracę i w zupełności poświęcił się opiece nad nimi. Część, jak Igiełka, dochodziła do siebie – te wypuszczał w bezpiecznym miejscu. Inne, jak Igliwiak, potrzebowały stałej opieki. Te zostawały. Wypuszczenie któregokolwiek byłoby wyrokiem śmierci.
JEŻ-ŁAKOMCZUCH
Zajmowanie się pięcioma tuzinami jeży to jednak kosztowna sprawa – żadne tam hobby, tylko działalność paliatywno-rehabilitacyjna na dużą skalę. Miesięczne koszty to jakieś osiem tysięcy złotych: cztery tysiące na pokarm, reszta na leczenie i czynsz. Skąd wziąć tyle pieniędzy? Andrzej stara się dorobić – miesięcznie uda mu się naprawić kilka komputerów czy ekspresów do kawy, ale to kropla w morzu potrzeb. Ośrodek utrzymuje się z sum, które przysyłają ludzie, choć to zdecydowanie nie wystarcza. Państwo nie pomaga.
– Mam całe stosy odmownych pism z najróżniejszych urzędów i organizacji. Inna rzecz, że często najzwyczajniej w świecie nie mam czasu na bieganie i zdobywanie pieczątek – tłumaczy. Na stronie fundacji pisze: „Doba ma 24 x 60 = 1440 minut, prawda? Zakładając, że w ciągu doby ani sekundy nie »zmarnowałbym« na sen czy inne czynności fizjologiczne, a w 100 proc. całą dobę przeznaczył na prace przy jeżach, to 1440 minut : 60 jeży = 24 minuty, TYLKO 24 MINUTY na jednego jeża!”.
Pracy jest sporo: ośrodek Igliwiak to nie hodowla, a połączenie szpitala, sanatorium i hospicjum, co sprawia, że poza karmeniem i sprzątaniem, małych pacjentów trzeba leczyć, obserwować, badać próbki pod mikroskopem. Czasem samo przygotowanie jedzenia zajmuje mnóstwo czasu – np. córka Igliwiaka i Funi, Szara, ma problemy z ząbkami i specjalnie dla niej spośród setek pełzających robaków trzeba wybrać najmłodsze, którym jeszcze nie wyrósł twardy chitynowy pancerz.
W Igliwiaku pieniędzy brakuje już nawet na karmę dla chorych jeży, a zbliża się jesień i zwierzaki muszą gromadzić tłuszcz na zimę. Co gorsza – jeże są strasznymi łakomczuchami, uwielbiają się opychać – dorosły, półtorakilowy osobnik potrafi jednej nocy spałaszować do 200-300 gram pokarmu, co (uśredniając, bo waga jeży różni się podobnie jak waga ludzi) odpowiada sytuacji, w której dorosły mężczyzna pochłonąłby jednego dnia 15 kg mięsa.
Jeże jednak nie robią tego bezmyślnie – muszą najeść się na zapas, zanim zapadną w „zimowy sen” (w rzeczywistości to nie sen, a hibernacja), a śpią długo – „na chodzie” są sześć-siedem miesięcy w roku. Żeby drzemka w stogu siana czy ziemnej jamce się udała, muszą zgromadzić odpowiednią warstwę tkanki tłuszczowej. Zimową porą tłuszcz jest jednak na bieżąco spalany i dlatego np. bieżący rok był dla wielu jeży zabójczy – wiosna przyszła tak późno, że wielu kolczastym zwierzakom nie wystarczyło zapasów tłuszczu i umarły z głodu. Niestety, w przeciwieństwie do innych europejskich krajów, nie ma u nas zwyczaju dokarmiania jeży.
WSZYSTKO PRZEZ PLINIUSZA
Często przywoływany obraz: jeż turlający się w małych jabłuszkach tak długo, aż któreś nabija się na kolce, a później idący z owocami do norki i turlający się znowu, żeby je zrzucić. W rzeczywistości jednak jeże nie przepadają za jabłkami, a już na pewno ich nie transportują na plecach ani nie robią sobie zapasów na zimę.
– Bzdurę o jeżu noszącym na grzbiecie jabłko wymyślił dwa tysiące lat temu rzymski historyk Pliniusz Starszy i od tego czasu wszyscy ją powtarzają – mówi Andrzej Kuziomski. Mimo uroczego wyglądu jeże są mięsożerne – żywią się głównie owadami. Czyni je to zresztą bardzo pożytecznymi, bo wyjadają szkodniki. Są sprawne: dobrze się wspinają, pływają. Potrafią upolować nawet niewielkiego węża.
Inny mit dotyczy chorób przenoszonych przez jeże. – Sto razy prędzej złapiemy coś od psa czy kota! Po intensywnych poszukiwaniach znalazłem w Polsce jeden przypadek jeża chorego na wściekliznę i słyszałem o przypadku zarażenia się od jeża grzybicą: było to kilkadziesiąt lat temu w Niemczech – tłumaczy Andrzej. – Również jeżowe pchły nas nie atakują – nieraz byłem pokryty pchlim dywanem, ale one się ludźmi nie interesują. Zresztą powiedzieć o jeżach, że mają pchły, to tak, jakby powiedzieć o Polakach, że są alkoholikami – część jest, część nie.
JEŻOBÓJSTWO
Jeż potrzebuje szklankę owadów na dobę, jednak coraz trudniej mu je znaleźć. Przemierza więc dziennie (a raczej „nocnie”, bo te zwierzątka dni przesypiają) kilka, a czasem nawet kilkanaście kilometrów w poszukiwaniu pokarmu, a idąc tak, dochodzi w końcu do miast.
Prosty mechanizm: kiedy po II wojnie światowej zaczęliśmy na większą skalę chronić drzewa i niszczyć robaki (szczególnie „imperialistyczną” stonkę) oraz kiedy rozpoczął się bum budowlany, dla jeży oznaczało to początek końca. Pozbawione przestrzeni życiowej (mieszkają najchętniej w lasach liściastych) i pożywienia (wiele owadów wytruto), bezdomne, bezbronne i głodne, fuczące ze złości jeże ruszyły w drogę.
Kiedy dotarły do miast, nie mogły liczyć na nic dobrego. Palone żywcem przez ludzi pozbywających się gałęzi w kącie ogródka albo szatkowane kosiarkami (często koszenie łąki oznacza rozszarpanie kilkunastu jeży, które podczas dnia śpią i nie uciekną). Żyjący u Andrzeja Pulpet jest jednym z szóstki zwierząt ocalonych z placu budowy centrum handlowego Bonarka, gdzie zniszczono ich legowisko i zabito mamę.
Najgorszą zmorą są jednak kierowcy. Przechodzące przez jezdnie zwierzątka przed nadjeżdżającym pojazdem bronią się tak jak przed drapieżnikami – stają w miejscu i zwijają w kolczastą kulkę. W konfrontacji z autem jest to jednak bezskuteczne. W internecie mnóstwo jest zdjęć rozjechanych jeży, pojawiły się nawet maskotki dla dzieci – „rozjechany jeż z wnętrznościami na wierzchu”.
– To wszystko jest o tyle bardziej tragiczne, że jeże od lat znajdują się pod ścisłą ochroną: mamy obowiązek udzielić im pierwszej pomocy, tak jak musimy udzielić jej drugiemu człowiekowi – mówi Andrzej. – Krzywdzenie ich, zabijanie, a nawet dopuszczanie do sytuacji skutkującej ich skrzywdzeniem, jest przestępstwem ściganym z urzędu.
Konsekwencją ochrony jeży jest również zakaz zabierania ich do domu. Jedyną okolicznością, w której nie tylko możemy, ale i mamy obowiązek zaopiekować się jeżem, jest konieczność udzielania mu pomocy: z powodu choroby, zranień, osłabienia czy wyziębienia. Zabierając jeża, trzeba być jednak ostrożnym, bo wystraszony jeż zwija się w kulkę najeżoną kolcami, w której może wytrzymać nawet kilkanaście minut wydając charakterystyczne pofukiwania. Należy trochę odczekać, aż się uspokoi.
***
Polskim jeżom udaje się przeżyć na wolności najczęściej do trzech-czterech lat. W dobrych warunkach mogłyby żyć dwa razy dłużej.
Sytuacja Fundacji Igliwiak jest katastrofalna – stale brakuje pieniędzy na czynsze, sześćdziesięciu zwierzakom grozi eksmisja, a więc śmierć. Niestety, polskie jeże w przeciwieństwie do wielu innych stworzeń nie mają wielu adwokatów swojej sprawy.
ZBIGNIEW ROKITA jest redaktorem dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”.
Pogotowie jeżowe można wesprzeć dokonując wpłaty:
Fundacja IGLIWIAK
ul. Kąpielowa 4
30-434 Kraków
Nr konta: 92 1090 1665 0000 0001 1470 5423
Napisz do nas
Chcesz podzielić się przemyśleniami, do których zainspirował Cię artykuł, zainteresować nas ważną sprawą lub opowiedzieć swoją historię? Napisz do redakcji na adres redakcja@tygodnikpowszechny.pl . Wiele listów publikujemy na łamach papierowego wydania oraz w serwisie internetowym, a dzięki niejednemu sygnałowi od Czytelników powstały ważne tematy dziennikarskie.
Obserwuj nasze profile społecznościowe i angażuj się w dyskusje: na Facebooku, Twitterze, Instagramie, YouTube. Zapraszamy!
Newsletter
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]