Matka Joanna od jerzyków

Jeśli zauważysz w mieście chorego ptaka, jeża, kreta czy nawet lisa, zadzwoń do Dzikiej Kliniki.

23.09.2014

Czyta się kilka minut

Joanna Wójcik z lelkiem i z małym jeżem, Dzika Klinika, 18 września 2014 r. / Fot. Jacek Taran dla „TP”
Joanna Wójcik z lelkiem i z małym jeżem, Dzika Klinika, 18 września 2014 r. / Fot. Jacek Taran dla „TP”

Poszarzały nowohucki mrówkowiec, czwarte piętro, ciasne mieszkanie: przedpokój połączony z kuchnią, łazienka, sypialnia. I pokój, który kiedyś był salonem. Wtedy w oknach wisiały firanki, teraz jest siatka; wtedy na podłodze leżał dywan – teraz leżą plastikowe pudła pełne żywych larw; wtedy była tu sofa i telewizor – teraz są tylko klatki. Od podłogi do sufitu, plastikowe i metalowe, małe i duże. Zaduch, ptasi gwar.

Trzydzieści godzin na dobę

Joanna Wójcik (krótkie czarne włosy, zmęczone oczy, niski głos) podnosi koc z jednej z klatek. W środku spłoszony ptak. – To jest lelek, gatunek nocny – wyjaśnia. – Bardzo pokiereszowany.

– A tu są jeże – mówi, kucając przy innej. – Tu sześć osobników, tam dziewiątka, tam piątka, tam dwa... A tam jeszcze inne. Dwadzieścia osiem jeży. Te sześć teraz odrobaczymy, dokarmimy i damy do kojca zewnętrznego. Nie będziemy ich już w tym roku wypuszczać. To jesienny lęg, a takie są skazane na śmierć. Nie mają czasu nabrać masy do hibernacji i umierają w listopadzie.

Jeż, którego wyjęła, kuli się w jej dłoni. – Ma jakieś problemy neurologiczne, bardzo odwodniony do nas trafił, prawie się nie rusza. Nie wiem, czy coś z niego będzie. Zjadłbyś robaczka? – Joanna bierze na palec białą larwę i podsuwa jeżowi pod pyszczek. – Tak że pewnie będziemy musieli go uśpić. Takie decyzje są najtrudniejsze.

Pytana, czy podejmuje je często, wzdycha i wylicza: jest w stanie uratować 60 proc. zwierząt, z czego połowa dochodzi do siebie szybko, a połowa potrzebuje tygodni rehabilitacji. Pojedyncze ptaki, zbyt zdrowe na śmierć i zbyt chore na życie na wolności, dostają status „stałych rezydentów” i dożywają swoich dni w wolierach w ośrodku rehabilitacyjnym. – Umówmy się: życie w takiej klatce to nie życie. Chodzi o to, żeby wypuszczać zwierzęta, a nie gromadzić kaleki.

Joanna pokazuje jeszcze jerzyka z chorymi skrzydłami. Ktoś trzymał go w domu i karmił byle czym; teraz potrzebuje sztukowania piór. – Wszystkie do wymiany – Joanna odłamuje najbardziej zniszczone. Na pytanie o ból odpowiada: – A włosy bolą przy obcinaniu?

Odbiera telefon, kolejny w ciągu kilku minut. – Ale o którego chodzi? Tego z białymi piórami? – otwiera klatkę z gołębiami i wsuwa do niej rękę. – Tak, on już zgołębiał. Odsuwa się ode mnie. Gada z innymi ptakami, znalazł sobie dziewczynę. Za parę dni będziemy go wypuszczać.

Potem wyjaśnia: – To gołąb odchowany przez ludzi. Siadał na ramieniu, wygruchiwał się do właścicieli. Wypuszczali go, a on wracał. No ale po trzech tygodniach spędzonych tutaj zdziczał.

Udomowione zwierzęta nie odnajdą się na wolności, w Dzikiej Klinice kontakt pacjenta z człowiekiem ograniczony jest więc do kilkunastu-kilkudziesięciu minut dziennie: przy czyszczeniu klatki, kąpieli, podawaniu pokarmu i lekarstw, treningu latania.

Joanna łapie dzięcioła, który uciekł z klatki i ukrył się u gołębi, a potem wychodzimy przed blok, żeby spokojnie porozmawiać (w kuchni za ciasno, w sypialni zamknięty jest pies). Siadamy przy trzepaku.

– To, co robię, to walka z naturą. Ale nie potrafię inaczej. Pracuję po 20 godzin na dobę. Chociaż powinnam 30. Nie wiem, czy na to wyglądam, ale od czerwca nie spałam więcej niż 4 godziny dziennie – Joanna zaciąga się cienkim papierosem.

Sezon lęgowy się skończył, niedługo będzie mogła odpocząć. Kiedyś po takim sezonie spała cięgiem dwa tygodnie.

Mysikróliki i raniuszki

Zaczęło się od znajomych, którzy przynosili jej zwierzęta do odratowania. Kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt... Kiedy w ciągu jednego roku przez jej mieszkanie przewinęło się pół tysiąca zwierząt, stwierdziła, że nie jest w stanie działać dłużej sama, za własne pieniądze (miesięczny koszt to ok. 10 tys. zł). W ubiegłym roku założyła fundację, otworzyła stronę dzikaklinika.com i profil na Facebooku.

Współpracuje z weterynarzami i ośrodkiem rehabilitacji dzikich zwierząt w Mikołowie. W Małopolsce takiego nie ma. Stale pomaga jej kilka dziewczyn; inni wolontariusze znikają po paru dniach. – Pewnie są rozczarowani, że to nie wygląda jak na Animal Planet – uśmiecha się. – Każdemu tłumaczę, że ta praca polega głównie na sprzątaniu po ptakach.

Wśród jej pacjentów, oprócz małych ptaków, jak mysikróliki, piegże czy raniuszki, bywają też duże ptaki drapieżne, jak połamane pustułki czy myszołowy potrącone przy obwodnicy; w zimie przybywa nietoperzy; był też kret, lis, były wiewiórki i zające. Ktoś kiedyś zgłosił się z sępem płowym (o tym Joanna opowiada 10 minut), ktoś prosił o odchowanie dzika. Na opiekę nad takimi gatunkami na razie nie może sobie pozwolić. Ale marzy o domu na obrzeżach miasta, z sutereną, którą można by wykafelkować i zamienić na klinikę, i ogrodem, w którym można by ustawić woliery i zrobić ośrodek rehabilitacji. Na razie nikt nie chce jej takiego domu wynająć. Właściciele wycofują się, kiedy słyszą, że chce się wprowadzić z setką dzikich zwierząt.

Ptakami zainteresował ją tata. Przynosił do domu lornetki i atlasy, zabierał na wycieczki ornitologiczne: żeby mogła zobaczyć zimorodka i posłuchać sowy. Potem spierali się przy oznaczaniu widzianych gatunków.

Miała kilkanaście lat, kiedy zaczęła przynosić chore ptaki do domu. Najpierw uratowała sierpówkę, znalezioną mroźną zimą. Pełzała po śniegu z zamarzniętymi piórami; wystarczyło ją ogrzać, żeby odleciała. Jeszcze wcześniej był wygłodzony gawron, którego dokarmiała z siostrą w blokowej wózkowni. Po paru dniach znalazły go martwego: któryś z sąsiadów pociął ptaka nożem. Teraz też ma problemy z sąsiadami. Albo to raczej sąsiedzi mają problemy z nią: w skrzynce na listy zostawiają jej śmieci i kartki z wyzwiskami, np. „Szatan cię opętał”. Choć są też tacy, którzy z uśmiechem dopytują: „A jaki to ptaszek dziś przyjechał?”.

Marzyła o nauce w technikum weterynaryjnym – najbliższe było w Nowym Targu, mama nie pozwoliła jej wyjechać („Nie będziesz się wychowywać w internacie”, powiedziała). W Krakowie nie było jeszcze tego kierunku, Joanna skończyła więc biologię i została ornitologiem.

Po studiach pracowała w Polskiej Akademii Nauk (chciała robić doktorat, ale nie dogadała się z promotorem), później – jako inspektor przy budowie dróg i autostrad. Pilnowała, żeby inwestorzy nie wycinali drzew w sezonie lęgowym, planowała nasadzenia, ewakuowała stada z placu budowy, sprawdzała, jak funkcjonują przejścia dla zwierząt. Była załamana, kiedy zobaczyła pierwsze projekty: – Wyglądały, jakby ktoś narysował to według podręcznika pod tytułem: „Jak zaprojektować przejście dla zwierząt tak, aby stanowiło dla nich śmiertelną pułapkę”.

Tłumaczyła, protestowała, wymuszała zmiany. A potem z satysfakcją liczyła pierwsze ślady saren, dzików i jeleni na jeszcze niedokończonych korytarzach.

– Więc jak ktoś mnie pyta, czy zrealizowałam swoje marzenia, to tak, już parę mi się udało. I mam nadzieję, że to nie były ostatnie – Joanna gasi papierosa na podeszwie. Jest już popołudnie, ale jej dzień dopiero się zaczyna. Ma jeszcze kilkadziesiąt klatek do umycia i kilkadziesiąt dziobów do wykarmienia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Absolwentka dziennikarstwa i filmoznawstwa, autorka nominowanej do Nagrody Literackiej Gryfia biografii Haliny Poświatowskiej „Uparte serce” (Znak 2014). Laureatka Grand Prix Nagrody Dziennikarzy Małopolski i Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2014