Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Beksiński to jest problem. Taki Kossak naszych czasów. Wbrew zdaniu krytyki (która jego malarstwa, całkiem słusznie, nie znosiła) sprzedawał się doskonale i miał prawo sobie ze wszystkich kpić. W pewnym sensie malarz naiwny, ale bożyszcze tłumów.
Krytyka sztuki jest mu jednak winna uznanie i pamięć; nie za obrazy, a za fotografię. Zabrał się za nią na poważnie po studiach na krakowskiej architekturze, we wczesnych latach 50.; zerwał w roku 1959, kiedy uznał, że go ogranicza. Choć ostatecznie wybrał malarstwo, przez parę lat poświęconych fotografii zdążył stworzyć dzieło, które stawia go w rzędzie najwybitniejszych polskich twórców. Adam Sobota z wrocławskiego Muzeum Narodowego, propagator fotografii Beksińskiego, podkreśla podobieństwo losów z Witkacym: obaj zyskali sławę dzięki malarstwu, jednak rzeczy naprawdę wybitne stworzyli w fotografii.
Do świadomości powszechnej Beksiński-fotograf jeszcze się nie przedarł; do historii polskiej fotografii wszedł głównie za sprawą jednej wystawy - "Pokazu zamkniętego" (wspólnej prezentacji Beksińskiego, Lewczyńskiego i Schlabsa, Gliwice 1959). Pokazał na niej prace, jakich wcześniej (ani później) nie robił: naklejone na płytę pilśniową kompozycje złożone z sekwencji kilku zdjęć własnych i cudzych; dzieła nowatorskie, osobne, zmierzające w stronę montażu filmowego. Stworzył dzieło na wskroś nowoczesne, wyznaczające fotografii polskiej nowe obszary; jednak z wyjątkiem Urszuli Czartoryskiej i Alfreda Ligockiego krytyka właściwie go nie dostrzegła - Czartoryska niezawodnie stanęła po jego stronie, Ligocki, tradycjonalista, nazwał ten rodzaj sztuki "antyfotografią" i był jej zdecydowanie przeciwny. W chwilę potem Beksiński fotografię ostatecznie zarzucił.
Niewiele tego na pierwszy rzut oka. A jednak w twórczości fotograficznej Beksińskiego zadziwia wielotorowość poszukiwań. Są tu niemal puste i odrealnione małomiasteczkowe pejzaże, ze śladową obecnością człowieka. Są pełne niepokoju portrety; twarz na nich jest często zagubiona, nieproporcjonalnie mała w stosunku do tła albo przycięta kadrem - lub wręcz przeciwnie, kadrowana jest bardzo ciasno, rozsadzając kadr (ten sam zabieg stosował w swoich portretach Witkacy). Beksiński pokazuje twarz zawsze w jakiś sposób zagrożoną. Podobnie ciało: umęczone (jak w "Gorsecie sadysty", gdzie oglądane od tyłu nagie ciało kobiety związane jest ciasno sznurkiem i przecięte nieostrymi, czarnymi liniami, być może oparciem krzesła), napięte, pokiereszowane (choćby w zdjęciu kobiety leżącej na torach: celowo podrapany negatyw przypomina fotografie wyjęte z archiwów lub znalezione na strychu). Są i abstrakcje, i zdjęcia bliźniaczo podobne do rayogramów Man Raya, i pejzaże silnie naznaczone duchem Edwarda Hartwiga z okresu, kiedy ten tworzył swoje najbardziej ekspresyjne, graficzne fotogramy.
Wreszcie summa, złożone z kilku zdjęć kompozycje z "Pokazu zamkniętego". Na wspólnej planszy kilka odbitek: pasmo czterech ujęć ceglanego muru z niewielkim trójkątem białego nieba zajmuje górę planszy; na dole rentgenowskie zdjęcie klatki piersiowej - prawdziwej klatki z prętami żeber; pomiędzy nimi tytuł: "Szczur". Albo "Kołysanka": reprodukcja starego rysunku anatomicznego, przedstawiająca dziecko z rozpłatanym brzuchem (widać wszystkie organy), połączone pępowiną z organizmem matki; komunijne zdjęcie dziewczynki-aniołka z kwieciem we włosach; zdjęcie ciała kobiety porzuconego w trawie (można się tylko domyślać, czego to ciało doświadczyło). A więc odchodzi Beksiński od wiary w moc pojedynczego ujęcia, odrzuca dogmat autorstwa (pochodzenie użytych zdjęć jest mu najwyraźniej obojętne), tym bardziej oddala się od tradycji reportażu. Rozsadza ramy tradycyjnie pojmowanej fotografii. Jak wielu z jego pokolenia (choćby bliscy mu Lewiński i Schlabs) testuje wytrzymałość samego medium.
Awangardowość Beksińskiego jest pozornie niespójna, częściowo realizowana jakby po omacku, rozbiegająca się w różnych kierunkach, ale zawsze osobista i rozpoznawalna. I choć tworzył, używając najprostszych środków - sznurka, lustra, kartonu, świeczki czy szmaty, a za scenografię jego wyobraźni służyły nie kaniony wielkomiejskich arterii, lecz kocie łby rodzinnego Sanoka - wyobraźnia Beksińskiego jest najwyższej próby. Dzięki temu przetrwała. Wyobraźnia właśnie jest jego tematem, wszystkie zdjęcia są pozowane - jak podkreślał, powstawały najpierw w głowie, dopiero potem następował żmudny proces przenoszenia, transformacja wyobrażonego w przedstawione. Jak pisał w listach do Lewczyńskiego, swoje zdjęcia musiał wymyślać, a nie znajdywać.
Jest więc artystą, którego dzieło czeka na przewartościowanie i przypomnienie. Ma w tym procesie pomóc wydany właśnie album, pierwsze takie wydawnictwo skierowane do szerokiego odbiorcy. A jednak trudno o radość, bo książka zdumiewa niefrasobliwością: brakuje w niej podstawowych informacji, choćby śladu spisu prac, dat powstania, a nawet tytułów; nie wiadomo, skąd zdjęcia pochodzą, nie mówiąc już o opisie techniki czy formatach. Oprawa graficzna, pełna niewiary w prezentowany materiał, raczy perforacją filmowej taśmy, zreprodukowaną na każdej stronie: to element najbanalniejszy z możliwych, tradycyjny ornament wydawnictw towarzyszących lokalnym konkursom fotograficznym. Wreszcie zaskakuje wybór fotografii - miesza naiwne, młodzieńcze próby, naśladownictwa estetyk przebrzmiałych już w chwili ich powstania, z dziełami dojrzałymi i awangardowymi; w całym albumie nie znalazła się natomiast ani jedna praca z "Pokazu zamkniętego".
Prezes Fundacji Beksiński, która album wydała, pisze we wstępie: "Mam nadzieję, że materiały w nim zawarte wyczerpią Państwa ciekawość odnośnie twórczości Zdzisława Beksińskiego w zakresie fotografii". Nikt nie obiecywał, że przywracanie pamięci będzie łatwą sprawą.? h
"Zdzisław Beksiński. Antologia twórczości. Część I - fotografia", wyd. Fundacja Beksiński, Rzeszów 2008