Kazania do przyjaciela

Beksiński i Lewczyński odmienili polską fotografię, należeli do najbardziej bezkompromisowych jej twórców. A w listach głównie wywody na temat mięsa, coca-coli i cukru. Nie sposób się oderwać!

23.02.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Piotr Małecki / FORUM
/ Fot. Piotr Małecki / FORUM

O Zdzisławie Beksińskim, trudno, trzeba od tego zacząć, długo myślałem jak najgorzej. Dopiero wiedza o jego fotograficznym dziele, na dziesięciolecia ukrytym za manieryczną twórczością malarską, pozwala go docenić jako artystę: a więc było w nim coś – coś oprócz tych szat poszarpanych i drzew w gotyckim stylu, jakie z uporem godnym lepszej sprawy wymalowywał przez niemal całe dorosłe życie.
Zdarzyło się ostatnio coś równie przyjemnego, co odkrycie Beksińskiego fotografa; był to kontakt z Beksińskim epistolografem. Beksińskiego człowieka pomijam w tym zestawieniu, bo wydaje się tak interesujący, że aż przeraża: maniakalny, pełen pasji, zapadający się w dziury, namiętnie sobkowski, całkowicie wyprany z czułości.
Taki obraz ludzkiej osoby, nie wiem, na ile pełny, wyczytać można choćby z „Beksińskich. Portretu podwójnego” Magdaleny Grzebałkowskiej, wspólnej biografii ojca i syna, Zdzisława i Tomasza – tym bardziej ścinającej krew w żyłach, że dziwactwa ojca są w niej potęgowane przez życiowe ułomności Beksińskiego juniora. Składają się na nie choćby skłonności samobójcze, o całkowitej bezradności życiowej i wampiryzmie uczuciowym nie wspominając. Obaj byli uwielbiani – Zdzisław za malarstwo, Tomasz za głos i muzykę, którymi karmił słuchaczy w „Trójce” (a najbardziej, jak się wydaje, sam siebie karmił). Obaj, co trudno pojąć, byli impregnowani na wszystko, co dookoła; ojciec chciał malować i sprzedawać obrazy, chciał spełniać swoje (skromne) życiowe i technologiczne zachcianki; obaj zeszli ze świata w sposób gwałtowny, ojciec zamordowany, syn sam odbierając sobie życie.

Osoba dziwaczna

Teraz ukazał się tom „Zdzisław Beksiński. Listy do Jerzego Lewczyńskiego”. Obaj wymienieni w tytule należą do najważniejszych nazwisk polskiej fotografii ubiegłego wieku, choć Beksiński karierę miał krótką (na własne życzenie, wolał malarstwo), a Lewczyński bardzo długą. A więc ledwie połowa dwugłosu, do tego więcej niż niepełna, bo część korespondencji załatwiali, przesyłając sobie taśmy, które się nie zachowały (nie mam zresztą pewności, czy niczym nietamowane gadulstwo miałoby szansę przybrać równie ciekawą postać, co korespondencja). Jednak listy słane tylko w jedną stronę to w tym przypadku aż nadto; styl Beksińskiego, niezwykle obrazowy i żywy, jest przy tym niewolny od skażeń, gadulstwa, wywołującej wściekłość drobiazgowości; ale to tym lepiej, bo potoczystość sprawdza się w lekturze. Naddatek informacji, na pierwszy rzut oka całkowicie bezużytecznych i wprost szaleńczo skrupulatnych, tworzy odrębny kosmos, kosmos człowieka, który wszechświat rozkłada do ostatniej śrubki, na części pierwsze. Bo, jak się wydaje, inaczej nie potrafił.
Swoje zdanie wyraża jasno i bezkompromisowo. Przy tym osoba, ta osoba dziwaczna, wyłazi bezustannie na plan pierwszy; „ja” jest tu tematem naczelnym, jak u każdego prawdziwego pisarza.
„Szanowny Kolego”, zaczyna tę znajomość, ostrożnie, mogłoby się wydawać, i grzecznie. Ale werwa naturalna, która jest stałym motywem jego pisania, nie pozwala mu utrzymać delikatnego tonu: od razu, już wtedy, 27 stycznia 1958 r., staje się dość ironiczny i bezczelny. Bezczelności swej i ironii użycza hojnie Lewczyńskiemu – który, dodać trzeba, zwrócił się właśnie do niego z propozycją wspólnej wystawy (a także przyjaźni, jak można mniemać, która mimo licznych prób przetrwała aż do śmierci Beksińskiego): „Pisze Pan, że chciałby się poświęcić całkowicie fotografii, lecz że przeszkadza praca zawodowa. Jest to, zdaje się, ogólne marzenie wszystkich Polaków zajmujących się sztuką”. On sam, naturalnie, inny jest, i lepszy: „Zrobiłem przed czterema laty postanowienie, że zostanę malarzem, i to raczej dobrym malarzem, i teraz usilnie to postanowienie realizuję. Miałem na jesieni bieżącego roku zorganizować swoją wystawę”, lecz cóż, zdaje się, że pomysł nie wypali: „nie mam od połowy grudnia węgla do opalania pracowni, w której na skutek tego panuje temperatura poniżej zera. W pokoju zaś malować nie mogę [bo] wytwarza się niemożliwy smród. Obecnie robię więc przy fotografii”. Inni fotografują przez owczy pęd; on przez kłopoty z opałem. Bo, inaczej niż wszyscy, woli malarstwo.

Kondensatorki styrofleksowe

Od pierwszego listu ustala się też porządek ich małego świata: Beksiński jest wcieleniem ładu, artystycznego poświęcenia, najpierw biedy, a potem względnego, choć maskowanego bogactwa; Lewczyński zaś – jaka szkoda, że nieobecny, bo nie zachowały się listy, jego przyjaciel nie znosi listów zbierać, to byłoby takie urzędnicze i sensu pozbawione – to urzędnik, niechluj, człowiek niedotrzymujący słowa, wreszcie zaś – last, not least – człowiek przydatny, bo potrafiący załatwić niejedno. Przyjaciel, poddany, sługa.
Najpierw więc z Sanoka, a później z Warszawy Beksiński śle połajanki dotyczące wszystkiego: „Wstęp do katalogu wspaniały! Do końca życia nie wymyśliłbym lepszego! W którą stronę go nie napocznie, jest tak idealnie mętny i górnolotny (...), że może śmiało służyć szczytnej idei zaciemniania rzeczy jasnych (...). Nie sądź, że to ironia, jestem w tej chwili poważny jak trumna”. (Ten motyw intelektualnej wyższości przewija się przez cały tom). Ale pretensje dotyczą również spraw, wydawałoby się, drobniejszych – choć dla Beksińskiego wszystko ma równą wagę: „Piszesz tak nieczytelnie – upomina Lewczyńskiego – że w każdym liście jest co najmniej z pięć słów, których nikt nie potrafi odczytać. Zwykle są to słowa najważniejsze dla sensu zdania”.
Beksiński nie ma litości, bo jest człowiekiem posiadającym przekonania i nie zamierza zgadzać się na głupstwa wygadywane przez innych ludzi, w tym przez Lewczyńskiego (szkoda, że te głupstwa się nie ostały): „wysłuchiwanie przeciwnika z miną spowiednika, kiwanie głową i wyrażanie opinii, że ja wprawdzie myślę inaczej, ale to nie przeszkadza nam w wypiciu lampki wina, stałe ustępowanie w miejscach antagonistycznych, wymiana uprzejmości i towarzyskich banałów jest dla mnie nie synonimem tolerancji, lecz synonimem umysłowej sklerozy”.
Są w tych listach prośby, żądania, monity. W każdej sprawie. Chodzi o zakup filmów, aparatów, papierów fotograficznych, farb i pędzli, kabli, tranzystorów, potencjometrów, igieł do gramofonów, taśm magneto­fonowych, deski kreślarskiej, taboretów; tego tekstu nie wystarczy, żeby wszystko wymienić: „Spytaj się Abakumowa, czy ma przypadkiem kondensatorki styrofleksowe 4 4,7 nF5, co się równa 4.700 pikofaradów, co się równa 0,0047 mikrofarada z tolerancją 5 proc.”. „Czy u Was można nabyć cukier??? Cena nie gra roli (...). Nie potrafię, jak wiesz, żyć bez cukru, zużywałem sam około 1 kg dziennie, a teraz czasem uda się Zosi [żonie] dostać kilogram, który musi służyć całej rodzinie na tydzień lub dłużej – to absurd wysyłać cukier z Gliwic, ale (...) przecież cukrem głównie żyję...”. Cukier jest jednym z całej serii dziwactw żywieniowych Beksińskiego; i choć najbardziej znanym i rozpoznawalnym pozostanie zamiłowanie do coca-coli, to we wcześniejszym okresie pojawiają się i inne napoje: „jeżeli nie czyni Ci to trudności, to kup ze 30–40 butelek FULL!!! Najlepiej, gdyby to był ŻYWIEC w dużych butelkach! (...) U nas nie można nabyć piwa FULL w ogóle, chyba tylko na święta. Kupiłem na święta z trudem 96 butelek, ale mimo iż oszczędzam, jak mogę, to już je wypiłem. (...) W ciągu 3 tygodni wypiłem ponad 200 butelek żywca. W ogóle piwo świetnie mi robi na wątrobę!”.
Czasem – ale czasem tylko – pojawia się coś na kształt (chyba) wyrzutów sumienia. Wtedy się tłumaczy, zwykle ze wściekłością – Lewczyński przecież ciągle gdzieś jeździ, coś załatwia, mógłby, tak przy okazji, wpaść do paru sklepów w paru miastach na Śląsku, mógłby parę rzeczy wysłać, to chyba nie taki problem? (A że niektóre zakupy trzeba potem oddawać, pocztą odsyłać, to już nie Beksińskiego wina). Rzadziej pojawi się zdanie proste i pozbawione oskarżeń: „Ja jestem zdany wyłącznie na Ciebie. Bardzo Cię przepraszam”. Czytam to i dojść nie mogę, co się kotłowało w głowie tego człowieka. Ale czytać nie przestaję.
Z trudem sobie przypominam, że oni dwaj (i jeszcze Bronisław Schlabs) zrobili „Pokaz zamknięty” (1959), który odmienił polską fotografię. Że należeli do najbardziej ambitnych i najbardziej bezkompromisowych fotografów. A tu, w listach, owszem, są wywody na temat tego, co Beksiński myśli o sztuce, głównie jednak – na temat ludzi, którzy robią sztukę. Na temat mięsa. Na temat codzienności.

Wreszcie w zamknięciu

Jest w tym łapczywym pisaniu historia kawałka świata zwanego Polską, od lat późnych 50. do późnych 90., 40 lat przyjaźni w dziwnych warunkach. Życie, zawarte w przedziale zaczynającym się od nędzy (jak to nazwać inaczej?), wyrażonej ironicznym językiem człowieka pozbawionego złudzeń, ale o jasno wyznaczonych celach. „Kupuję raz na rok buty za 148 zł (pionierki) i pocę się w nich w lecie, a marznę i przemakam w zimie, kupuję raz na dwa lata spodnie (...), raz na dwa lata szyję wiatrówkę z zielonego brezentu, nie mam ani jednej pary porządnych skarpetek, mam zaledwie dwie jako tako porządne koszule o nieobtartych kołnierzykach (dlatego stale noszę golf), trochę lepiej, ale niewiele, jest ubrana Zosia” – to w roku 1963.
Potem, już za czasów prosperity, będzie mógł sobie pozwolić na wiele więcej; ale i tak zamknie się w swoim mieszkaniu, w bloku; nie będzie nawet chodził na własne wernisaże. Kończy tę historię e-mail człowieka, któremu, mam takie wrażenie, bliżej już było do komputerów niż ludzi.
Przykro mi tylko, że nie malował lepiej. ©

ZDZISŁAW BEKSIŃSKI. LISTY DO JERZEGO LEWCZYŃSKIEGO, opracowanie Olga Ptak wyd. Muzeum w Gliwicach 2015

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, publicysta, krytyk kulinarny i kurator wystaw fotograficznych. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Jego teksty z lat 2008-2010 publikowane w „Tygodniku Powszechnym” zostały wydane w zbiorze „Dno oka” (2010, finał nagrody Nike). Opublikował… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2015