Trio kontra dyktator

Twarzą opozycji białoruskiej przeciw Alaksandrowi Łukaszence stały się trzy kobiety. Choć wiadomo, kto ogłosi się zwycięzcą wyborów prezydenckich, najciekawsze rozegra się po ich zakończeniu.

03.08.2020

Czyta się kilka minut

Wiec poparcia dla kandydatki  na prezydenta Swiatłany Cichanouskiej. Borysów, Białoruś, 23 lipca 2020 r. / NATALIA FEDOSENKO / TASS / FORUM
Wiec poparcia dla kandydatki na prezydenta Swiatłany Cichanouskiej. Borysów, Białoruś, 23 lipca 2020 r. / NATALIA FEDOSENKO / TASS / FORUM

Już kilka miesięcy temu stało się ­jasne, że tegoroczne wybory prezydenckie na Białorusi – rozpisane na niedzielę 9 sierpnia – będą inne niż wszystkie wcześniejsze.

Najpierw władze w Mińsku demonstracyjnie zbagatelizowały koronawirusa, co sprawiło, że Białoruś jest jednym z najbardziej dotkniętych epidemią krajów w Europie. W połączeniu z kryzysem gospodarczym przyczyniło się to do precedensowego wzrostu niechęci wobec urzędującego od 1994 r. prezydenta Alaksandra Łukaszenki. Białorusini zaczęli ustawiać się w kilometrowych kolejkach, aby podpisać się na listach poparcia dla jego rywali.

Żaden z głównych przeciwników Łukaszenki nie miał wcześniej doświadczenia politycznego. Siarhiej Cichanouski jest blogerem, Wiktar Babaryka do niedawna był szefem jednego z dużych banków, a Waleryj Cepkała to były dyplomata i twórca Parku Wysokich Technologii pod Mińskiem. Niespodzianką nie było natomiast, że w rozpoczętej rozgrywce nie liczyła się „stara” opozycja anty­łukaszenkowska, tradycyjnie podzielona i niepopularna.

Cuda i represje

Władze najszybciej doceniły przeciwnika w charyzmatycznym Cichanouskim: bloger trafił na kilka dni do aresztu, pod wydumanym pretekstem, co uniemożliwiło mu zarejestrowanie swojej grupy inicjatywnej. Udało się to jednak jego żonie Swiatłanie, która ogłosiła start w imieniu męża. Ten miał poprowadzić jej kampanię wyborczą, ale w wyniku milicyjnej prowokacji (rzekomo zaatakował milicjanta) pod koniec maja ponownie trafił do aresztu, skąd nie został wypuszczony do dzisiaj.

Zgodnie z białoruskim prawem status zarejestrowanego kandydata może uzyskać osoba, która zdobędzie poparcie co najmniej 100 tys. obywateli (to bardzo wysoki próg – tyle samo podpisów trzeba uzyskać w czterokrotnie ludniejszej Polsce). Swiatłana Cichanouska zebrała trochę ponad 100 tys. podpisów i formalnie uzyskała status kandydatki. Znacznie więcej, bo rekordowe 426 tys. podpisów, zebrał Babaryka, Cepkała zaś 212 tys. Jednak w ich przypadku Centralna Komisja Wyborcza (CKW) za ważne uznała, odpowiednio, tylko 165 tys. i 75 tys. podpisów – co wyeliminowało Cepkałę z wyścigu prezydenckiego.

Jeszcze większe „cuda” zdarzyły się w przypadku dwóch innych kandydatów – formalnie opozycyjnych, choć przez władze uznawanych za niegroźnych i w tym sensie przydatnych, bo poprzez swój udział mających dowodzić demokratycznego charakteru głosowania. Była posłanka Anna Konopacka złożyła 110 tys. podpisów, a CKW naliczyła ich aż 147 tys. Z kolei Siarhiej Czeraczeń (lider socjaldemokratycznej partii Hramada) przedstawił 106 tys., a po „komisyjnym” sprawdzeniu okazało się, że jest ich 143 tys. Jedynym wytłumaczeniem jest fakt, że Lidia Jermoszyna – sprawująca funkcję szefowej CKW od 1996 r. – jest sprawdzoną sojuszniczką reżimu.

Na kolejny zwrot w kampanii nie trzeba było długo czekać. Wyzwaniem dla władz pozostawał bowiem popularny Babaryka, który zyskał rozpoznawalność dzięki wspieraniu kultury białoruskiej. Jednak i w tym przypadku reżim znalazł sposób. 18 czerwca został on aresztowany pod zarzutem nielegalnych operacji finansowych i łapownictwa. Dało to pretekst CKW do ogłoszenia, że Babaryka nie został zarejestrowany.

W odpowiedzi w wielu miastach wybuchły protesty; w Mińsku zgromadziły one kilka tysięcy osób. Władze odpowiedziały przemocą: zatrzymanych zostało niemal 300 osób. Łącznie od maja na różne kary – zwykle do kilkunastu dni aresztu – skazano ponad 700 osób.

„Prezydentem będzie facet”

W efekcie tych działań na początku lipca władze mogły sądzić, że sytuacja została opanowana: dwóch najgroźniejszych jak dotąd rywali Łukaszenki siedziało w areszcie, a trzeci nie został zarejestrowany. Na arenie przedwyborczej pozostało troje quasi-opozycyjnych i mało popularnych kandydatów – oraz 37-letnia Swiatłana Cichanouska, była nauczycielka języka angielskiego, a obecnie gospodyni domowa.


Czytaj także: Wojciech Konończuk: Białoruskie przebudzenie


Łukaszenka nie widział w niej przeciwnika. Zresztą jeszcze w maju uznał, iż „społeczeństwo nie dojrzało, aby głosować na kobietę”, dodając, że „prezydentem będzie facet”. Wkrótce potem kontynuował wątek, stwierdzając bez ogródek, że „nawet mężczyźnie ciężko jest nieść brzemię [władzy]. A jeśli nałożyć je na kobietę, to biedulka nie da rady”. Zaproponował również, aby objęcie stanowiska głowy państwa uzależnić od odbycia służby wojskowej.

Jednak władze zdają sobie sprawę, że nastroje społeczeństwa wobec prezydenta zmieniły się diametralnie. Tezy tej nie da się wprawdzie potwierdzić wynikami badań opinii publicznej, bo te zostały de facto zakazane kilka lat temu – Białoruś jest jedynym państwem w Europie bez niezależnej socjologii.

Rozbudzone aspiracje

Na wszelki wypadek reżim nasilił więc przygotowania do głosowania. Po raz pierwszy w niemal 30-letniej historii niepodległej Białorusi misja OBWE nie będzie obserwować wyborów. Mińsk wystosował wprawdzie zaproszenie, ale zrobił to dopiero w połowie lipca, gdy było jasne, że jest za późno na jego przyjęcie. Zagraniczni dziennikarze mają problem z uzyskiwaniem akredytacji, a prezydent rozkazał swoim urzędnikom „wyrzucenie” tych spośród nich, którzy „nie przestrzegają naszego prawa”.

Zaktywizowała się też propaganda ze strony mediów państwowych. Jej zadanie jest trudniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Tym razem Łukaszenka nie składa tradycyjnych wcześniej obietnic przedwyborczych, gdyż nikt nie ma złudzeń, że brakuje na to pieniędzy. Słychać natomiast straszenie powrotem do biednych lat 90. XX w. („gdy chodziliśmy w łapciach i bez spodni”) i groźby destabilizacji wewnętrznej przez opozycję.

Na Białorusinach nie robi to jednak wrażenia. Widzą, że reżim podważył ich podstawowe wartości – zdrowie i bezpieczeństwo ekonomiczne – oraz że w najlepszym wypadku może zagwarantować status quo, ale żadnego programu pozytywnego.

Tymczasem aspiracje społeczeństwa znacznie wzrosły – i wygląda na to, że największy od 26 lat jego odsetek zaczął rozumieć, iż bez zmiany władzy i normalnego mechanizmu wymiany elit nie ma szans na poprawę standardu życia, na podniesienie go do poziomu, który widać choćby za Bugiem. Łukaszenka, sam tego nie rozumiejąc, stał się anachroniczny, a jego działania budzą bardziej politowanie niż strach.

Nieoczekiwany sojusz

W drugiej połowie lipca doszło do kolejnego nieoczekiwanego zwrotu. Okazało się, że Łukaszenka nie docenił determinacji oponentów. Swiatłana Cichanouska połączyła siły z 38-letnią Marią Kalesnikową (byłą szefową sztabu wyborczego Babaryki) oraz z nieco tylko od niej starszą Weraniką Cepkałą, której mąż nie został zarejestrowany. W rezultacie tego sojuszu twarzą białoruskiego ruchu protestu stały się trzy kobiety, które jeszcze niedawno nie miały nic wspólnego z polityką.

Choć niedoświadczone, zdają sobie sprawę, na co się porywają. Na wszelki wypadek Cichanouska wysłała dwójkę dzieci wraz z babcią do jednego z państw Unii, a Waleryj Cepkała, obawiając się aresztowania, zabrał małoletnich synów i wyjechał do Rosji. W obu przypadkach wyjazd poprzedziły „anonimowe” groźby, że dzieci mogą trafić do sierocińca za działalność rodziców. W przeszłości podobne przypadki zdarzyły się opozycjonistom.


Czytaj także: Maciej Piotrowski: Póki my żyjemy, ona żyje w nas


Wydawać by się mogło, że zaskakujący sojusz gospodyni domowej (Cichanouska), zawodowej flecistki po konserwatorium muzycznym w Stuttgarcie (Kalesnikowa) i pracowniczki korporacji międzynarodowej (Cepkała) nie może się udać. Tymczasem gdy na trzy tygodnie przed wyborami trzy kobiety rozpoczęły objazd po Białorusi, na ich wiecach wyborczych, organizowanych pod gołym niebem w większych i mniejszych miastach, zaczęły gromadzić się tysiące ludzi.

I tak, w 18-tysięcznym miasteczku Głębokie przyszło około tysiąca, w 110-tysięcznej Orszy przy granicy z Rosją ponad 3 tys., z kolei w 380-tysięcznym Mohylewie, uchodzącym za tradycyjną bazę wyborczą Łukaszenki, około 8 tys. Białorusinów. Choć na wiecach dominują ludzie przed czterdziestką, to widać również wielu przedstawicieli starszego pokolenia, które dotychczas zwykło głosować na Łukaszenkę.

Zgromadzeń o takiej skali Białoruś nie widziała od początku lat 90., gdy kraj uzyskiwał niepodległość (wcześniej także wiece Łukaszenki czy „starej” opozycji były niezbyt liczne). W wielu miejscowościach były to w ogóle największe zebrania publiczne w ich najnowszej historii.

W rytm „Murów”

Odwaga trzech kobiet, które w tradycyjnym i zmaskulinizowanym społeczeństwie rzuciły wyzwanie dyktatorowi, musi imponować. I niewątpliwie są one znacznie trudniejszym przeciwnikiem dla władz. Wrażenie robi też ich aktywność. Wiedząc, że do wyborów jest już niewiele czasu, odwiedzają po trzy miasta dziennie. Widać też, że połączone siły trzech sztabów (około stu osób) mają pomysł na kampanię. Szybko pojawił się symbol kobiecego tria: serce, zaciśnięta pięść i „V”, znak zwycięstwa. Zdjęcia wyrażających je, uśmiechniętych Cichanouskiej, Kalesnikowej i Cepkały obiegły Białoruś. Towarzyszy temu biała wstążka noszona na przegubie ręki.

Hymnem kampanii opozycjonistek stały się „Mury” ze słowami Jacka Kaczmarskiego. Pieśń ta – zarówno w wersji rosyjskiej, jak i białoruskiej – towarzyszy każdemu ich wiecowi. Oglądając nagranie, na którym kilkanaście tysięcy mieszkańców Homla – jednego z najbardziej zsowietyzowanych miast białoruskich – śpiewa słowa „Wyrwij murom zęby krat! / Zerwij kajdany, połam bat!”, można znaleźć potwierdzenie tezy, jak bardzo zmieniło się społeczeństwo.

Obserwując spotkania wyborcze Cichanouskiej i jej dwóch sojuszniczek widać, że same są zaskoczone tym, jakie tłumy na nie przychodzą. Z każdym kolejnym radzą sobie coraz lepiej, nabierają pewności siebie, są coraz odważniejsze. A przecież żadna z nich jeszcze dwa miesiące temu nie myślała, że będzie przemawiać do wielotysięcznych rzesz. Ich wielkim atutem jest entuzjazm, energia i naturalność, a także jasny i wiarygodny język, jakim mówią. Ich idealizm, pewnie przez wielu uznawany za naiwny, robi wrażenie.

Każdy wiec wyborczy zaczyna występ Cichanouskiej, po czym dołączają do niej Kalesnikowa i Cepkała. Najważniejszy punkt ich programu jest prosty: wygranie wyborów i odsunięcie od władzy Łukaszenki. Przy czym podkreślają konieczność pokojowych zmian, odżegnują się od rewolucji.

Cichanouska obiecuje, że po swoim zwycięstwie ogłosi nowe wybory prezydenckie, w których nie będzie startować. Jej celem jest „jedynie” stworzenie warunków dla zorganizowania głosowania autentycznie pluralistycznego i demokratycznego. Drugie kluczowe hasło to głębokie zmiany w kraju, w tym reformy gospodarcze. Na wiecach kobiecego tria widać zarówno flagi państwowe, jak i historyczne biało-czerwono-białe.

Nie ma natomiast dyskusji o tym, jaki miałby być priorytet w polityce zagranicznej. Co najwyżej można usłyszeć, że „Białoruś powinna być krajem europejskim” – co pokazuje, że punktem odniesienia nie jest Rosja jako model rozwoju.

„Nie daj Bóg stanie się majdan”

Gdy na wiece Cichanouskiej przychodzą tłumy, Łukaszenka wizytuje wielkie przedsiębiorstwa i odwołuje się do filaru swojej władzy, czyli resortów siłowych. Nie ma mowy o organizowaniu spotkań z wyborcami – zapewne z obawy, że frekwencja nie byłaby imponująca.

Pod koniec lipca prezydent złożył wizytę w elitarnej jednostce wojskowej, gdzie ponownie straszył: „W odwodzie należy mieć przygotowanych żołnierzy. Na wszelki wypadek. (…) Jeśli, nie daj Bóg, gdzieś stanie się jakiś majdan, to ta jednostka może zostać zgodnie z prawem wykorzystana dla zaprowadzenia porządku”.

Trudno o jaśniejsze sformułowanie. W dodatku władze zapowiedziały, że na początku sierpnia do Mińska, Brześcia i Witebska zostaną wprowadzone oddziały wojsk powietrznodesantowych – pretekstem jest obchodzone wówczas ich święto.

Prezydentowi wtórują media rządowe. Dziennik „SB. Biełaruś Siegodnia” wprost pyta czytelników: „Czy jesteście gotowi na to, że w waszej rodzinie, w waszym domu, w waszym otoczeniu ktoś zginie? Przygotowujcie się”.

Czy władze rzeczywiście są w stanie użyć siły? Nawet jeśli na tym etapie służy to jako straszak i presja psychologiczna, w ostateczności nie można tego wykluczyć. Jeśli dojdzie do sytuacji, w której Łukaszenka uzna, że jego rządy są realnie zagrożone, sięgnie po wszelkie możliwe sposoby ich utrzymania.

Scenariusz siłowej pacyfikacji protestów byłby korzystny dla Rosji: skutkowałby zamrożeniem relacji Białorusi z Zachodem i zarazem sprawiłby, że Mińsk stałby się bardziej podatny na naciski Moskwy, od lat zmierzającej do zacieśnienia kontroli nad sąsiadem.

Wagner na Białorusi

Na nieco ponad tydzień przed wyborami władze ogłosiły, że pod Mińskiem zatrzymano 33 bojowników rosyjskiej prywatnej firmy wojskowej Wagner, którzy rzekomo mieli przygotowywać się do zdestabilizowania sytuacji w kraju. Co więcej, mają oni być członkami dwustuosobowej grupy operującej już na Białorusi.

Wokół sprawy jest dużo znaków zapytania. Jeśli rzeczywiście Rosja chciała przygotować prowokację, złamane zostały wszystkie zasady konspiracji. Wagnerowcy nie kryli się ze swoją obecnością, poruszali się w dużej grupie, w strojach wojskowych. Innym wytłumaczeniem ich obecności może być wykorzystywanie lotniska w Mińsku jako punktu tranzytowego w podróżach na Bliski Wschód i do Afryki, gdzie zwykle jest popyt na ich usługi.

Łukaszenka nie zdecydował się na otwarte oskarżenie Rosji o próbę ingerencji w sytuację wewnętrzną. Również reakcja Moskwy pozostaje umiarkowana. Na tym etapie najbardziej prawdopodobne wydaje się, że jest to zaplanowana prowokacja ze strony białoruskich służb specjalnych, co ma służyć dalszemu zastraszeniu społeczeństwa. Jeśli tak jest w istocie, to jest to tylko potwierdzenie, że – kreując atmosferę zagrożenia – reżim może sięgnąć po brutalne środki wobec przeciwników.

A skoro o Rosji mowa – co o bezprecedensowej kampanii wyborczej na Białorusi myśli Kreml? W obecnym układzie utrata władzy przez Łukaszenkę wcale nie byłaby na rękę Rosji, ale z historii wiemy, że Kreml zwykł „na wszelki wypadek” przygotowywać również alternatywne scenariusze. W biografiach Siarhieja Cichanouskiego, Waleryja Cepkały i Wiktara Babaryki można dopatrzeć się mniejszych lub większych śladów rosyjskich. Dlatego precyzyjna odpowiedź na to pytanie musi poczekać.

Koniec kwestią czasu?

Sprawa wagnerowców nie zniechęciła zwolenników opozycji. Na wiec Cichanouskiej w Mińsku przyszło ok. 60 tys. ludzi, co było największym zgromadzeniem publicznym w białoruskiej stolicy od wielu lat.

Nie ma jednak wątpliwości, że Centralna Komisja Wyborcza ogłosi, iż wybory 9 sierpnia wygrał Łukaszenka. Zapewne usłyszymy, że poparło go jakieś 80 proc. głosujących. Najważniejsze jest jednak pytanie, co stanie się później. W jakim stopniu rozbudzona w ostatnich dwóch-trzech miesiącach energia Białorusinów, postrzeganych dotąd jako społeczeństwo apolityczne, zostanie utrzymana?

Dlatego też bardzo dynamiczna kampania kobiecego tria służy dalszej aktywizacji społecznej oraz jej zachowaniu na dłużej. Ich sztab liczy zapewne, że jeśli antyłukaszenkowski ruch protestu się utrzyma, w końcu dojdzie do rozłamu w nomenklaturze.

W niedawnym wywiadzie dla rosyjskiego dziennika „Kommiersant” Maria Kalesnikowa – flecistka i nieoczekiwana polityczka, a zarazem najbardziej charyzmatyczna postać z tria – powiedziała: „W szachach jest pozycja zwana zugzwang [to sytuacja, gdy każdy krok gracza pogarsza jego położenie – red.]. Władze właśnie się w niej znalazły. Cokolwiek by zrobiły, koniec jest po prostu kwestią czasu”. ©

Tekst ukończono 31 lipca.

Autor jest wicedyrektorem Ośrodka Studiów Wschodnich imienia Marka Karpia w Warszawie, stale współpracuje z „Tygodnikiem”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie. Specjalizuje się głównie w problematyce politycznej i gospodarczej państw Europy Wschodniej oraz ich politykach historycznych. Od 2014 r. stale współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym". Autor… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2020