Traktat o niestałości

„Ostatnie rozdanie” to elegijna opowieść o świecie takim, jakim był kiedyś: skrojonym na miarę człowieka. Można ją czytać jako krytyczną analizę społeczeństwa, które puszcza w niepamięć dawne modele kultury.

16.09.2013

Czyta się kilka minut

Autor „Kamienia na kamieniu” kojarzony jest na ogół z nurtem chłopskim w XX-wiecznej literaturze. Jego przedstawiciele – dowodził twórca tego terminu, Henryk Bereza – mieli wyrażać rozczarowanie stechnicyzowaną nowoczesnością i głosić powrót uniwersalnych wartości, zakonserwowanych w obyczajach, rytuałach i dialektach. Myśliwski często protestował przeciwko tej etykietce. Zastrzegał, że nie interesują go akcenty folklorystyczne, lecz „uniwersum egzystencjalne człowieka” skumulowane w chłopskim doświadczeniu. Sięgając po formę monologu, w swej gęstości i skojarzeniowości bliskiego swobodnej gawędzie, pragnął objąć „całość doświadczenia ludzkiego”, które ujawnia się w swojej poszczególności i konkretności, a zarazem odsłania uniwersalny wymiar. We wczesnych utworach – „Nagi sad” (1967), „Pałac” (1970), „Kamień na kamieniu” (1984) – kultura wiejska zapewniała mocną strukturę symboliczną. Choć z czasem – w „Widnokręgu” (1996) i w „Traktacie o łuskaniu fasoli” (2006) – usuwała się nieco na dalszy plan, wciąż stanowiła podstawowe narzędzie antropologicznej refleksji. W tym kontekście najnowsza powieść Myśliwskiego może zaskakiwać: to opowieść człowieka trwale wydziedziczonego, walczącego z dotkliwym poczuciem wykorzenienia i nietożsamości.

Na początku „Traktatu...” starego opiekuna domków letniskowych nawiedza tajemniczy gość, który chce kupić trochę fasoli. Obaj siadają do stołu i łuskają fasolę przez całą noc, a gospodarz opowiada w tym czasie swoje życie. Tradycyjne zajęcie jest tu rytuałem opowieści, wiążącym na powrót przeszłość z teraźniejszością i odnawiającym więzi międzyludzkie. W „Ostatnim rozdaniu”, co charakterystyczne, nie ma żadnego rozmówcy, choćby tak tajemniczego i milkliwego jak ów zagadkowy przybysz. To monolog starego człowieka rozpamiętującego przeszłość, która wymyka się wszelkim próbom zrozumienia. Żadna sieć znaczeń nie ma dla niego mocy porządkującej. Żaden zestaw wartości nie może stać się gwarantem ładu. Żadna relacja z innym nie jest w stanie oprzeć się prawu entropii. Czuje się bezradny wobec tego „chaosu, który nazywamy życiem”, ale mimo to podejmuje próbę, by zapanować symbolicznie nad własnym doświadczeniem.

Ucieczka przed sobą

Punkt wyjścia jest mocno konwencjonalny: oto do zacisznego pensjonatu nad jeziorem przybywa mężczyzna, którego dręczy uczucie wewnętrznej pustki. Spaceruje z psem, gawędzi z właścicielką i przegląda własne notatki. Wydaje się człowiekiem bez właściwości, doskonale nijakim, ukształtowanym przez przygodne okoliczności. W toku kapryśnej, asocjacyjnej opowieści poznajemy jego biografię, która utkana jest z samych niespełnień. Pierwsze z nich wiąże się z przynależnością pokoleniową; urodzony podczas wojny, bohater „Ostatniego rozdania” nie zachował z niej żadnych wspomnień i zazdrości wszystkim, którzy mają jakieś rany lub blizny. Jest – by przywołać słynny wiersz Ewy Lipskiej – „rocznikiem ze spokojnych doniczek”, który musi dźwigać „przestrzeloną pamięć”. Wychowuje się bez ojca, który podczas okupacji wysłał rodzinę w bezpieczne miejsce, by nigdy już do niej nie dołączyć. Gdzie mieszkali wcześniej? Nie wiadomo – matka milczy na ten temat. Nieznane miejsce pochodzenia podsyca poczucie wykorzenienia i wyobcowania. Jednak dwie najdotkliwsze klęski w życiu bohatera to niespełniona miłość i zdradzone powołanie.

Maria była córką adwokata, który zbiegiem okoliczności prowadził sprawę spadkową matki. Bohater poznał ją jako dziewięcioletnią dziewczynkę, na sądowym korytarzu, gdy tuliła lalkę w ramionach i kołysała ją do snu. Ten widok nie dawał mu spokoju, usiłował wielekroć go namalować, aż po wielu próbach powstało płótno „Dziewczynka ze śniącą lalką”. Wiele lat później, podczas wernisażu wystawy, Maria zobaczyła obraz i rozpoznała siebie... Wydawałoby się, że to początek romansowej historii o miłości, która ma za nic podziały klasowe i majątkowe. Jest zgoła inaczej: rodzące się uczucie nie napotyka na żadne poważniejsze przeszkody, lecz roztapia się w wartkim nurcie życiowych spraw. Maria wyjeżdża na studia medyczne, potem pracuje w szpitalu, zostaje ordynatorem na oddziale pediatrii, wychodzi za mąż i rodzi dwójkę dzieci. A jednak uczucie trwa na przekór wszystkiemu. „Tyle lat minęło, a wciąż nie mogę sobie poradzić z miłością do ciebie” – pisze Maria w jednym z listów. – „Prawdziwa miłość jeśli już kogoś wybiera, to po kres, na całe życie”. Ale niedoszły kochanek nie odpisuje, poddaje się sile bezwładu, traci kontakt z ukochaną i z własnymi pragnieniami. „Coś się we mnie ciągle miotało – wyznaje – czegoś chciałem, a nie wiedziałem czego (...), a wszystkie tęsknoty, jakie mnie nachodziły, wydawały mi się tęsknotami nienawidzącymi. I nie świata, ludzi, życia, lecz samego siebie”.

Kolejne niespełnienie wiąże się z marzeniami o karierze wielkiego artysty. Bezimienny bohater „Ostatniego rozdania” od dziecka odznacza się malarskimi uzdolnieniami. Po ukończeniu szkoły średniej zdaje na akademię sztuk pięknych, ale pewnego razu dochodzi do katastrofy. Podczas malowania aktu ma wizję – postrzega modelkę jakby prześwietloną, niczym na zdjęciu rentgenowskim, i szkicuje „szkielet, na którym ciało jest już jakby tylko mgłą, wspomnieniem”. Poirytowany profesor zarzuca studentowi awangardowe skrzywienie i wulgarną wyobraźnię, a ten wychodzi i nigdy nie wraca na studia. Po raz kolejny wymyka się swojemu przeznaczeniu i powierza przypadkowi: „było mi wszystko jedno, czy zostanę krawcem, czy kimkolwiek, czy nikim. Uczyć się na krawca nie było dla mnie wyborem zawodu, bo nie byłem zdolny do żadnego wyboru, raczej ucieczką przed sobą”. I rzeczywiście, praktykuje u krawca i u szewca, potem zostaje przedsiębiorcą, co chwilę zmieniającym branżę, zależnie od kapryśnych koniunktur. Podróżując, pracując bez przerwy, wchodząc w przelotne związki z przypadkowo spotkanymi kobietami, wciąż ucieka przed stabilizacją i wejściem w określoną rolę społeczną.

Kawałki, kawałeczki, kawalątka

Problem w tym, że nie potrafi afirmować tej różnorodności i przygodności, która stała się jego udziałem. Bezustannie wykonuje uniki, zrywa więzi, uchyla się przed zobowiązaniami, ale cierpi, gdyż tęskni za czytelną autodefinicją. Można by rzec, że swoje życie postrzega jako zbiór fragmentów i niespełnień dlatego właśnie, że pielęgnuje w sobie fantazmat Całości i Pełni.

Do nieuniknionej fragmentaryczności i niemożliwej całości odnoszą się dwie spośród trzech metafor organizujących tę powieść. Pierwszą z nich jest notes, będący namiastkową postacią Księgi, summy wszelakich prawd. Zrazu zdaje się on pełnić funkcję narracyjnego rozrusznika, niczym rodzinna fotografia w „Widnokręgu”; przeglądanie zgromadzonych w nim wizytówek uruchamia pracę pamięci. Dalej jednak staje się metaforą daremnych wysiłków bohatera, aby zrozumieć przeszłość i pojąć samego siebie: „Ogarnąć życie. Znów nachodzą mnie wątpliwości, czy to w ogóle możliwe, czy ten zbiór przypadków, w którym mało co ma z sobą związek, jak te wszystkie imiona, nazwiska, adresy, telefony w moim notesie, jest skłonny poddać się naszej woli. Mimo to próbuję, ponieważ jednego jestem pewny, że to za mało tylko żyć”. Usiłuje ułożyć własną historię z tej bezładnej zbieraniny notatek, chce przekuć materiał, jakim jest życie, w indywidualny los. Notes jednak nie jest Księgą. Czysto umowny porządek alfabetu nie zastąpi logiki objawienia. Podobnie jak notes krawca Radzikowskiego – pełen adresów przedwojennych klientów – pełni rolę fetysza: poświadcza władzę porządku i władzę pamięci, jakkolwiek obie wydają się iluzoryczne wobec życiowej przygodności.

Druga metafora powracająca uparcie na kartach powieści wiąże się z fachem krawieckim, do którego przyucza się niedoszły malarz. Chodzi o patchwork (choć słowo to nie pada w tekście ani razu), czyli tkaninę zszytą z innorodnych kawałków materiału. „Fragmenty przypadkowe, niespodziewane, nieprzystające do siebie, które żadnemu porządkowi nie chcą ulec” – to obraz przeszłości, a może w ogóle ludzkiego życia, ale i pojedynczy człowiek zdaje się bytem połatanym i pocerowanym. Ta niezborność objawia się bohaterowi podczas praktyki krawieckiej: „Niemal każdy klient, który przychodził do zakładu, wydawał mi się zszyty z takich kawałków, kawałeczków, kawalątek i poprzecinany grubymi szwami. (...) Czy jakakolwiek całość jest w stanie ogarnąć ludzkie życie?”. Metafora ta ustanawia charakterystyczną dialektykę: bohaterowi wszystko wydaje się pokawałkowane, ponieważ rozumuje w kategoriach absolutnej całości, ale i na odwrót – myśli fragmentem i dlatego nie potrafi scalić ze sobą egzystencjalnych drobin.

Jakby na przekór tym dwóm wątkom, kluczowym dla całej powieści, to inna wielka metafora została wyeksponowana w tytule. Chodzi o topikę życia jako gry, która tu przybiera postać pokerowej rozgrywki z losem (w jednej ze scen bohater idzie na grób przyjaciela i gra z nim w otwarte karty). Wbrew wszelkim przeciwnościom, wbrew przypadkowi, wbrew ogólnej i szczególnej względności, należy respektować reguły i podtrzymywać stawki, gdyż „tylko poker nam został, daje przynajmniej poczucie, że w coś się jeszcze gra”. Znacznie ciekawszy od tej zgranej metafory wydaje mi się obyczajowy konkret związany z karcianymi partyjkami – szereg rytuałów i zwyczajów przynależnych epoce, która przeminęła. „Ostatnie rozdanie” to w dużej mierze elegijna opowieść o świecie takim, jakim był kiedyś: skrojonym na miarę człowieka.

Świat przestał być stały

„Szewc Mucha ciągle powtarzał, przypatrz się dobrze butom, a będziesz wiedział, komu naprawiasz. Ten zdziera inaczej, tamten inaczej, a wszystko to charakter. (...) Bo każdy chodzi wedle swojego charakteru. A każdy inaczej”. Podobnie wykładał krawiec Radzikowski: „Pod względem garnituru każdy jest inny. Inaczej go trzeba mierzyć, inaczej kroić. Nie ma dwóch takich samych”. Indywidualne podejście do klienta to wzór tradycyjnej kultury, ściśle powiązany z innymi modelami zachowań: podtrzymywaniem jednostkowych relacji, przywiązaniem do odziedziczonych kodeksów etycznych, niespiesznym celebrowaniem drobnych czynności itd. Kultura ta, zakonserwowana w formie szczątkowej przez powojenne dekady, zanika w okresie transformacji ustrojowej. Spółdzielnie zostają rozwiązane, a majstrowie nie mają zajęcia, gdyż „gotowizna wszystko zabija”. Upadek rzemieślniczych fachów to symboliczny koniec pewnej epoki: fabryczna i maszynowa produkcja odzieży i obuwia zwiastuje powszechną uniformizację. Wszystko podlega ujednoliceniu, a potęgę obyczaju zastępują rządy pieniądza. Narrator powieści jest tego boleśnie świadom i w pewnym momencie mówi wprost: „Świat przestał być stały, panie Radzikowski. I stały już nie będzie”.

Można te słowa skojarzyć ze słynną frazą z „Manifestu komunistycznego” („wszystko, co stałe, wyparowuje, wszystko, co święte, ulega profanacji”) i stwierdzić, że oto ustanowiona w nowej Polsce władza kapitału przyczynia się do niszczenia tradycyjnych wartości i więzi międzyludzkich. Powieść Myśliwskiego pozwalałaby się wówczas czytać jako krytyczna analiza społeczeństwa, które naprędce przystosowuje się do warunków gospodarki wolnorynkowej, puszczając w niepamięć dawne modele kultury. Można też powołać się na metaforę rozwijaną konsekwentnie od lat przez Zygmunta Baumana i powiedzieć, że udziałem bohaterów staje się przejście w płynną fazę nowoczesności, w której wielkie projekty ładotwórcze (filozoficzne, społeczne, polityczne) zostają sprywatyzowane, co oznacza, iż każda jednostka musi samodzielnie stawić czoło fragmentaryczności i przygodności życia. Łatwo przecież powiązać ze sobą niestałość późnonowoczesnego świata z niestałością samego bohatera (także w sensie niestałości uczuciowej), kryzys przynależności z jego nomadycznością (ciągłe podróże i przeprowadzki), rozpad mocnego podmiotu z jego wątpliwościami tożsamościowymi („jesteśmy nie do uchwycenia w jakiejś stałej formie, każdy byt, a tym bardziej człowiek jest z istoty wielobytem”).

Myśliwski nie ma ambicji stawiania epokowych diagnoz. Bardziej niż opisywanie współczesności – tego „świata, którego rytm wyznaczają już tylko konwulsje” – interesuje go portretowanie bohatera, którego działania mają charakter unikowy i ucieczkowy, jakby próbował wywikłać się ze zobowiązań nakładanych na jednostkę przez stałą nowoczesność. W istocie jest on kolaborantem płynnej nowoczesności. To on przecież kupuje zakład odzieżowy, który ogłosił upadłość, stawia na konkurencyjność, nowe wzory ubrań i robotę maszynową. Handluje ogrodowymi krasnalami, kryształami, zachodnimi walutami i w ogóle wszystkim, co przynosi zysk. Jako antykwariusz nie ma skrupułów, by skupować precjoza pochodzące z szabru. Korzyść wyciąga nawet z procesu wyludniania się wsi, przejmując opuszczone domy, remontując je i sprzedając miastowym. Współdziała zatem z roztapiającym żywiołem, ale równocześnie tęskni do stałości i pewności.

Gorączka melancholii

Czyni to z niego melancholika, czyli kogoś – przywołajmy słowa Marka Bieńczyka – kto „sączy smutek z każdego wydarzenia”, kto oddaje się „bezkresnemu rozpamiętywaniu w świecie, który nie przestaje się przeobrażać, lecz przemienia się szybciej niż serce człowieka”. Jego opowieści rytm nadaje przywoływanie utraconej Rzeczy (młodości, ukochanej, malarskiej sławy itd.), kompulsywne porządkowanie i katalogowanie świadectw przeszłości (będące „gorączką melancholii”). „Żyłem, jak żyłem – wyznaje – bez poczucia podporządkowania się jakiejkolwiek całości, kawałkami, fragmentami, strzępkami, od przypadku do przypadku”. Jeżeli dręczy go poczucie niespójności własnego życia, to właśnie dlatego, że całość, sens i konieczność ulokował w utraconym obiekcie.

Protagonista powieści, jak pamiętamy, praktykował w zakładzie krawieckim – na tyle krótko jednak, że nie zdążył zająć się szyciem, pozostał na etapie prucia starych ubrań. Oczywiście „wszystkim się wydaje, że prucie to głupiego robota”, tymczasem „od prucia zaczyna się sztuka krawiecka”. Od prucia – dopowiedzmy – zaczyna się też sztuka powieściowa. Milan Kundera twierdził, że powieść przypomina Penelopę, która „pruje każdej nocy to, co utkali poprzedniego dnia teolodzy, filozofowie i inni ludzie uczeni”. Myśliwski każe swojemu bohaterowi rozsupłać materię egzystencji, a następnie zmusza go do tego, aby wydobył z niej nici przewodnie i splótł z nich tekst opowieści. Ale temu splataniu nie ma i nie może być końca. Nic dziwnego, że za pointę powieści służy kolejna odsłona korespondencji z Marią, stanowiąca zapowiedź ciągu dalszego („Jutro, pojutrze dokończę ten list”). Kawałki, kawalątka dążące do całości i pełni, bez końca i nadaremnie. Traktat o niestałości świata, który pisze melancholia.


Wiesław Myśliwski, Ostatnie rozdanie, Wydawnictwo Znak, Kraków 2013


JERZY FRANCZAK jest prozaikiem i eseistą, wykładowcą polonistyki i kulturoznawstwa UJ, autorem dwóch rozpraw o literaturze nowoczesnej. Ostatnio opublikował powieści: „Nieludzka komedia” (2009), „Da capo” (2010), „NN” (2012).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk literacki, redaktor Magazynu Literackiego „Książki w Tygodniku”, prozaik, eseista, poeta.

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2013