Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zwycięstwo Klausa oznacza, że przez następne pięć lat znów będziemy mieli politykę lekko nacjonalistyczną, wdającą się w polemiki pozornie nonkonformistyczne, ale tak naprawdę dziwaczne, np. na temat ocieplania planety. Znów będzie pragmatyczne granie z antykomunizmem i znów demonizowana będzie Bruksela.
Ale też coś się zmieniło. Bo cały wyborczy spektakl odbył się jawnie - pierwszy raz od "rewolucyjnego" wyboru Havla w 1989 r. Socjaldemokraci, druga co do wielkości formacja, zrozumieli wartość kompromisu i popierali przeciwko Klausowi... owego liberalnego ekonomistę, z uzasadnioną nadzieją, że byłby on prezydentem mniej konfliktowym. Podczas głosowania było mniej niż zwykle wulgarności, a więcej niż do tej pory otwartej walki politycznej. Na kandydatów nie rzucała się już sfora ultraprawicowych republikanów, jak kiedyś na Havla..., bo ich już nie ma. Komuniści zaś odwoływali się do swego twardego elektoratu, ale chcieli też udowodnić, że są nowoczesną partią lewicową, no, trochę może radykalniejszą od socjaldemokracji.
Także jawne pertraktacje z tymi ostatnimi to wbrew pozorom postęp. Od lat partie z komunistami rozmawiały, tworzyły ukryte koalicje, udając - z powodów zrozumiałych, ale jednak rytualnych - że nic takiego nie miało miejsca. Wszystkie brudne zagrania, które towarzyszyły ostatnim wyborom, miały miejsce i dawniej, tyle że w kuluarach. Aż żal więc, że słuchając obecnych komentarzy, słyszymy o niegodnej tragifarsie. Może to przemawia nostalgia za czasami jednomyślności? A może częsta w Czechach wiara, że wybory powszechne wykluczyłyby te nieczyste gry, intrygi oraz korupcję. Przypuszczam, że w Polsce może to brzmieć zabawnie.