Trader chce do nieba

„Pieniądze same w sobie nie są brudne. Są dobrym sługą, ale złym panem”, mawia Henry Quinson. Ten jeden z najlepiej zapowiadających się finansistów na świecie w ciągu jednego dnia rozdał cały majątek i wstąpił do klasztoru.

11.02.2013

Czyta się kilka minut

Henry Quinson, Marsylia, 2008 r. / Fot. Gerard Julien / AFP / EAST NEWS
Henry Quinson, Marsylia, 2008 r. / Fot. Gerard Julien / AFP / EAST NEWS

Kiedy o decyzji Henry’ego Quinsona o porzuceniu doskonale zapowiadającej się kariery menedżera wysokiego szczebla dowiaduje się dyrektor Merrill Lynch, firmy należącej do światowej czołówki instytucji finansowych zajmującej się inwestycjami, wie, że nie ma czasu do stracenia. Roześmiany dzwoni do Quinsona i rzuca przez słuchawkę: – W końcu ktoś cię namówił do zmiany pracy! Ile ci zapłacą? Daję więcej!
Długo nie może uwierzyć, że 28-latek, obracający sumą 15 miliardów dolarów, które trzyma w swoim portfolio giełdowego tradera, postanawia zostać zakonnikiem.
PACIERZ W CHMURACH
Szef Merill Lynch długo nie odpuszcza. Każdego kolejnego dnia jego oferta podparta jest wyższą pensją i obietnicą astronomicznych premii. W końcu proponuje nawet Quinsonowi stanowisko swojego zastępcy. Podczas wakacji w Laponii płaci za jego przelot business class na trasie Sztokholm–Londyn, aby móc z nim porozmawiać osobiście. Quinson daje się skusić i zgadza na wspólną podróż. Oferta jest rzeczywiście nęcąca – jego ojciec, także finansista, podobną pozycję zawodową osiągnął dopiero po pięćdziesiątce.
W chmurach, z lampką szampana w jednej ręce i Biblią w drugiej, Quinson zastanawia się, czy podjął dobrą decyzję. Zaczyna odmawiać pacierz. Modlitwę odkrył, mając lat 20 i od tej pory towarzyszyła mu przez całe studia – najpierw ekonomiczne na Sorbonie, potem w renomowanej paryskiej Sciences Po. A także później, kiedy stawiał pierwsze kroki w największych światowych instytucjach finansowych.
Wysiadając z samolotu, jest już pewien: pieniądze nie będą dla niego ważniejsze od ścieżki rozwoju duchowego, na którą postanawia wstąpić.
„Wszyscy myśleli, że to jakaś zagrywka z mojej strony. Że dostałem fantastyczną propozycję, ale chcę wynegocjować jeszcze wyższe zarobki. Przecież do tej pory najważniejsze były pieniądze, choć nie lubiłem popisywać się czerwonym ferrari, nie kolekcjonowałem pięknych kobiet ani nie otaczałem się luksusowymi, jakże często zbędnymi przedmiotami, które przynoszą krótkotrwałą satysfakcję” – pisze później w bestsellerowych wspomnieniach pt. „Zakonnik, czyli od Wall Street do północnych dzielnic Marsylii”. „Wiara zawsze zajmowała ważne miejsce w moim życiu. O wstąpieniu do klasztoru myślałem dużo wcześniej, ale nie byłem gotowy na tak radykalny krok. Długo się zastanawiałem. Czułem, że moje miejsce jest zupełnie gdzie indziej, ale nie miałem odwagi zmienić dotychczasowego trybu życia, aby całkowicie poświęcić się wierze. Zdaję sobie sprawę, że mój wybór nigdy nie zostanie zrozumiany przez tych, dla których liczy się tylko świat materialny”.
UCIECZKA OD BOŻKA PIENIĘDZY
Henry przychodzi na świat w szykownej podparyskiej gminie Neuilly-sur-Seine, w burżuazyjnej rodzinie katolickiej. Jego matka to Francuzka, ojciec, Amerykanin, pracuje w międzynarodowych instytucjach finansowych. Młodość spędza pomiędzy Nowym Jorkiem, Brukselą a Paryżem, gdzie razem z dwójką braci wychowuje się w apartamencie o powierzchni ponad 300 metrów kwadratowych, kilka kroków od Pól Elizejskich. W szkole koledzy postrzegają go jako zgrywusa, który doprowadza towarzystwo do śmiechu umiejętnym naśladowaniem sposobu mówienia generała de Gaulle’a i prezydenta d’Estaing’a. Po studiach szybko znajduje zatrudnienie w banku Indosuez zajmującym się private banking – zarządzaniem fortunami najbogatszych ludzi.
Bycie „złotym chłopcem” finansów zobowiązuje. Quinson przenosi się do mieszkania przy jednej z najdroższych w Paryżu alei Bosquet, z widokiem na wieżę Eiffla. Jego zegarek, wizytówka każdego szanującego się finansisty, kosztuje równowartość kilku pensji przeciętnego Francuza. Klienci banku podziwiają jego smykałkę handlowca. Quinson angażuje się również w politykę, w wyborach prezydenckich 1988 roku popierając centroprawicowego Raymonda Barre’a.
Ale w życiu pozbawionym trosk o byt materialny, które zaprzątają przeciętnego człowieka, Quinson odczuwa pewien brak. W zapełnieniu egzystencjalnej pustki pomaga mu modlitwa. Przez przypadek odkrywa historię Madeleine Delbrêl, francuskiej pisarki i mistyczki urodzonej w ateistycznej rodzinie, która w wieku 17 lat zaprzyjaźniła się z grupą młodych chrześcijan i do końca życia była krzewicielką Słowa Bożego. W latach międzywojennych pomagała komunizującym robotnikom z Ivry-sur-Seine, wówczas najbiedniejszej części Paryża. Jeszcze przed śmiercią w 1964 r. powszechnie uznawano ją za świętą. Prawdopodobnie to właśnie pod jej wpływem Quinson podejmuje swoją życiową decyzję: postanawia opuścić świat finansów i wstąpić na drogę rozwoju duchowego.
PRZEZ SABAUDIĘ DO MARSYLII
16 października 1989 r. rzuca wszystko. Nowe życie zaczyna od zlikwidowania wszystkich kont bankowych, a zebranymi środkami, w sumie kilkoma milionami franków, wspomaga fundacje charytatywne. Przenosi się do Sabaudii, do klasztoru Tamié w alpejskim Masywie Bauges. Tamtejsi zakonnicy, trapiści z zakonu Cysterów Ściślejszej Obserwacji, żyją według reguły św. Benedykta z VII w. Przestrzegają zasad ubóstwa i postu. W klasztorze dzień rozpoczyna się modlitwą o 3.30 rano. Potem jest czas na nauki teologiczne lub prace fizyczne. Bracia całe dnie spędzają w całkowitej ciszy. Rozmowy są dozwolone tylko w czasie wspólnych spotkań.
Quinson notuje potem we wspomnieniach: „Całkowita zmiana trybu życia, który do tej pory prowadziłem, była dla mnie duchowym oczyszczeniem. Najbardziej zdumiewające było to, że w codziennej monotonii życia zakonnego zupełnie mi nie brakowało adrenaliny związanej z pracą na giełdzie. Chciałem jednak stać się bardziej pożyteczny dla ludzi. Podążać za słowami Jezusa w praktyce dnia codziennego, a nie tylko poprzez modlitwę. Postanowiłem więc poświęcić się, pomagając tym, którzy mojego wsparcia potrzebowali najbardziej – ludziom ubogim, których w dzisiejszych czasach chodzi po ziemi równie wielu jak 2 tysiące lat temu. Zresztą nigdy nie zrozumiałem, dlaczego Kościół jest nieobecny w tzw. trudnych dzielnicach. Z okien Watykanu lub zza murów bogatych świątyń łatwo jest głosić, że kocha się biednych, ale jeśli naprawdę chce się komuś pomóc, należy zamieszkać razem z nim i wspierać każdego dnia”.
Po sześciu latach spędzonych jako nowicjusz klasztorny w izolacji od świata zewnętrznego, Quinson postanawia przeprowadzić się do Marsylii, aby zamieszkać w jej północnej części, obok biednych emigrantów pochodzących głównie z krajów muzułmańskich: Algierii, Tunezji i Maroka. Szybko zaprzyjaźnia się z nowymi sąsiadami. Współzakłada fundację Fraternité Saint-Paul. Uczy dzieci z Maghrebu francuskiego, angielskiego i geometrii, dorosłym pomaga w sprawach administracyjnych, które dla wielu z nich są nie do przejścia z powodu nieznajomości języka i przepisów. Dorabia tłumaczeniami.
W sumie zarabia nie więcej niż tysiąc euro. – Moja roczna pensja wynosi teraz tyle, ile sama miesięczna premia, z czasów kiedy pracowałem w banku – mówi.
CZŁOWIEK BOGA
W 2007 r. francuski reżyser Xavier Beauvois proponuje mu współpracę w charakterze doradcy religijnego przy realizacji „Ludzi Boga”. Film, którego akcja rozgrywa się w czasie wojny domowej w Algierii, powstaje na podstawie zbioru pism z lat 1974-96 ojca Christiana de Chergé’a, trapisty z klasztoru w Tibhirine u podnóża gór Atlas, którego mnisi żyją w symbiozie z ludnością muzułmańską. Pomimo zagrożenia z powodu eskalacji przemocy w czasie konfliktu z islamskimi ekstremistami, postanowili oni nie opuszczać klasztoru. Czterech z nich Quinson znał osobiście.
– Wszyscy byli silnie związani ze swoimi sąsiadami, których po prostu nie chcieli zostawić na pastwę losu. Zagrożeni bowiem byli nie tylko oni jako innowiercy, ale każdy mieszkaniec tamtego regionu. Myślę, że gdybym znalazł się w podobnej sytuacji, postąpiłbym podobnie i nie uciekałbym przed niebezpieczeństwem, by ochronić siebie, ale innych ludzi zostawić, choć wiadomo, że ryzykują utratę życia – przekonuje Quinson.
W 1996 r. siedmiu cystersów z Tibhirine zostaje porwanych przez członków Zbrojnej Grupy Islamskiej, jednej z najbardziej radykalnych islamskich organizacji zbrojnych. Ich ciała zostają odnalezione po dwóch miesiącach. Okoliczności śmierci zakonników nie zostały wyjaśnione do dziś. Według ostatnich informacji francuskiego wywiadu, zginęli najprawdopodobniej w czasie nieudanej próby ich odbicia przez algierskich wojskowych.
„Przez długi czas namawiałem różnych ludzi, że warto na ten temat nakręcić film, gdyż to wyjątkowa historia, którą warto rozpowszechnić jako zwycięstwo prawdziwej wiary w Boga – notuje Quinson w swojej kolejnej książce „Sekret ludzi, sekret bogów”, w której opisuje przygodę z filmem. – Ważne jest pokazywanie męczenników takich jak ci zakonnicy, którzy swoją postawą mogą służyć za przykład dla chrześcijan potrzebujących we współczesnych czasach inspiracji. Niestety nikt w biznesie związanym z kinematografią nie był zainteresowany i zazwyczaj słyszałem w odpowiedzi, że historia zamordowanych w Algierii zakonników nie jest dobrym pomysłem na film, który powinien na siebie zarobić”.
Tymczasem „Ludzie Boga” (recenzowani przez Katarzynę Jabłońską w „TP” nr 5/2011) stają się najbardziej dochodowym francuskim filmem 2010 r. Do tej pory obejrzało go ponad 5 mln widzów w kilkudziesięciu krajach. Obraz nagrodzono także Grand Prix na festiwalu w Cannes oraz nominowano w 11 kategoriach do Cezarów, francuskiego odpowiednika Oskarów (wygrał w kategorii najlepszy film roku). Podbił także serca krytyków, którzy okrzyknęli go arcydziełem miłości i kina.
TRZECIE ŻYCIE
Sensem nowego życia Quinsona staje się jednak nie kinematografia, lecz fundacja Fraternité Saint-Paul, która w latach 1997–2011 działa w północnych dzielnicach Marsylii. Przyświecają jej słowa z Koranu: „I z pewnością się przekonasz, że najbliżsi przez swoją przyjaźń tym, którzy uwierzyli, są ci, którzy mówią: »My jesteśmy chrześcijanami!« Tak jest, albowiem są wśród nich księża i mnisi i oni nie wbijają się w pychę” (sura 5, wers 82).
„Wizja mojej pracy w fundacji pojawiła się wiele, wiele lat temu podczas jednej z modlitw, kiedy jeszcze pracowałem jako trader – mówi Quinson. – W Marsylii nigdy wcześniej nie postawiłem nogi, ale dokładnie zobaczyłem miejsce, w którym się znalazłem. Dzięki zaangażowaniu się w fundację mogłem poznać egzystencję ludzi żyjących w mieszkaniach socjalnych. W połączeniu z moim wcześniejszym doświadczeniem pracy na giełdzie i życiem zakonnym, niejako od podszewki zobaczyłem trzy różne miejsca, o których wiele się mówi, ale są prawie nieznane, a obnażają stosunek naszego społeczeństwa do pieniędzy, Boga, emigrantów oraz ludzi biednych”.
Nie przestaje się interesować rynkami finansowymi. Codziennie czyta gazety ekonomiczne oraz sprawdza wyniki na giełdach. Obecny kryzys jest dla niego raczej dobrą nowiną. „Żaden finansista nie był w stanie wcześniej przewidzieć, że system tzw. kredytów subprime rozpadnie się z tak wielkim hukiem, powodując załamanie całego systemu ekonomicznego, gdyż był to rodzaj zupełnie nowego produktu na rynku finansowym. W tej dziedzinie, podobnie jak w i innych gałęziach gospodarki, nowości są potrzebne, nawet jeśli ich wprowadzenie wiąże się ze sporym ryzykiem” – tak wyjaśnia swój punkt widzenia na dzisiejszą dekoniunkturę ekonomiczną na świecie.
Dziś już każdy laik wie, że kredyty związane z dużym stopniem ryzyka są niebezpieczne zarówno dla banku, jak i dla samego kredytobiorcy. Trudno jednak uwierzyć w tłumaczenia tradera, który został zakonnikiem, chcącego jakby pozostać w ziemskiej naiwności i nieświadomości. Można odnieść wrażenie, że nie chce dostrzec drugiej, mniej anielskiej strony zawodu, który wcześniej wykonywał. Bankowcy przecież nie kryją, że głównym motorem wprowadzenia nowych instrumentów finansowych była chęć szybkiego zysku dla nich i nieliczenie się z konsekwencjami społecznymi. Do lamusa odłożyli biblijne przykazania z Psalmu 61: „Nie pokładajcie ufności w przemocy, ani się łudźcie na próżno rabunkiem; do bogactw, choćby rosły, serc nie przywiązujcie”.
***
„Kiedy patrzę w przyszłość, pozostaję optymistą. Rynek porządnie się przeziębił, ale wyzdrowieje. Myślę, że dzięki temu kryzysowi właśnie rozpoczęła się nowa era w ekonomii, która będzie zbudowana na zdrowszych zasadach. W końcu będzie można taniej kupić mieszkania, których ceny do tej pory w sztuczny sposób pompowano” – mówi z nadzieją Quinson. I jeszcze dorzuca, jakby na usprawiedliwienie: „Pieniądze same w sobie nie są brudne. Są dobrym sługą, ale złym panem. Nie stworzono ich po to, aby kilku ludzi mogło się wzbogacić, ale by usprawnić system ekonomiczny. Dlatego, kiedy pracuje się w finansach, ważne jest uświadomienie sobie, jaki naprawdę ma się do nich stosunek”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2013