Tomasz Mann „Czarodziejska góra” (1924)

Jego „dzieło przeczytałem w młodości. Z tej lektury, która trwała całą wiosnę, wyszedłem odmieniony.

22.12.2016

Czyta się kilka minut

Pewnego dnia spostrzegłem, że inaczej patrzę, inaczej widzę, że świat zmienił – barwę, klimat? że odnowił się, wzbogacił, rozbłysnął...” – pisał Jan Błoński o Marcelu Prouście. Nietrudno przecież pomyśleć, że także lektura innych wielkich pisarzy przemienia nasze widzenie czy odczuwanie świata, że zagłębiwszy się w karty ich książek, już zawsze będziemy patrzeć po trosze oczami Dostojewskiego, Kafki, Bułhakowa czy Schulza.

Musi to być funkcja wieku, bo gdy przed laty sięgałem najczęściej po wydawnicze nowości, teraz męczy mnie prezentyzm czytelniczego życia, ciągle pojawiające się jeśli nie arcydzieła, to przynajmniej wielkie odkrycia, lub chociaż kolejne osiągnięcia młodej – wtedy zaś zazwyczaj polskiej – prozy. Coraz chętniej przyglądam się ciasno zapełnionym półkom i nie bez wysiłku wyciągam kiedyś już czytany tom. Najchętniej może „Czarodziejską górę”, dziwnie zresztą otoczoną życiowymi przypadkami, bo oto rozmawiam we Włoszech z wdową po wielkim poecie i w jednym błysku ustalamy, że to najlepsza powieść świata, a chwilę później pisze do mnie młody lekarz, który prowadzi dyskusyjny klub i chce, byśmy rozmawiali właśnie o Tomaszu Mannie.

Wielkie dzieła mają to do siebie, że nie sposób wyczerpać ich zawartości, możemy czytać je ciągle na nowo, dostrzegając po raz pierwszy czy też wybierając dla siebie coraz to inne pasmo. Ileż więc można odnaleźć w tym arcydziele, które mówi o naturze czasu, pokusie choroby, ucieczki z życia, o godności lub dramatycznej, miażdżącej katastrofie śmierci, o miłości... Oczywiście nie sposób też przeoczyć, że oto, po wielu przemianach, znów powinniśmy odczytywać słynną dyskusję Settembriniego i Naphty, z lękiem stwierdzając, że może i naiwny, ale jednak szukający dla nas wolności głos liberała cichnie, raz jeszcze, niczym w latach 30. minionego stulecia, chętnie dajemy posłuch fanatykowi, który grzech chce leczyć terrorem, podobnie jak opisany w innej powieści Wielki Inkwizytor przekonuje, że ludziom potrzeba nie swobody i odpowiedzialności, lecz chleba, podziwu i strachu.

Ja jednak myślę o czymś jeszcze innym – o dławiącym gardło wzruszeniu, gdy Hans Castorp wpatruje się w zjawę zmarłego kuzyna, ten blady, pełen smutku cień, który na mgnienie powrócił z elizejskich pól. I o czymś, co trudno wyjaśnić. O tonie tej książki, nieśpiesznym, nieco ironicznym głosie człowieka, który mówi do nas z powieści Manna. Z jakiegoś powodu jest to głos krzepiący, jakby leczył ze smutku lub przynajmniej pomagał tworzyć dystans wobec zgryzot. Głos dobry dla ludzkiego serca. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1971 r. Krytyk literacki, pracownik Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, sekretarz Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. Zbigniewa Herberta, wieloletni redaktor „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „Miłosz. Biografia” (Wydawnictwo Znak,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01-02/2017