Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie pytaj o znaczenie, pytaj o użycie" powiada Ludwig Wittgenstein i "Third" warto posłuchać, mając te słowa w pamięci. Choć muzyka Portishead nie przestając być na bieżąco, coraz śmielej sięga w rockową przeszłość. Zimnofalowa motoryka Joy Division sąsiaduje z folkową nastrojowością (znaną z solowej płyty Beth Gibbons), przesterowany pazur z miękkimi echami psychodelii lat 60. W rozpędzonej rytmicznie kodzie "The Rip" można się nawet dosłuchać kraut-rocka spod znaku Can czy Neu, a w elektronicznych zniekształceniach "Small" - awangardowych eksperymentów Pierre’a Henry. Całość jest podporządkowana znanej z dwóch poprzednich płyt Portishead zasadzie "ducha w maszynie": mechaniczny, drażniący ucho podkład kontrastuje z delikatnością melodii i niosącego ją wokalu. Maszyna pobrzmiewa metalicznie i bardziej surowo niż kiedyś (nawet w "Hunter" czy "Nylon Smile", które mogłyby być nagrane dekadę wcześniej), a głos Beth Gibbons nie zawsze ukrywa się gdzieś "pod nią", ale pogłoski o radykalnej zmianie stylu wydają się przesadzone.
Rozmaitość inspiracji cieszy, gorzej z rozmaitością materiału. Ciekawie wypadają patenty podsłuchane u rockowych awangardzistów oraz brzmieniowe smaczki typu wmiksowana lira korbowa czy folkowe banjo, ale wielu utworom brak siły i charakteru, jaki miały kawałki z "Dummy". Mimo wszystko jednak umiejętne przekształcenie stylu robi wrażenie. Portishead rezygnując z tego, co było modne, trzyma się całej reszty. Niewiele jest zespołów, u których po 10 latach ta reszta nie byłaby milczeniem.