Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Czy ktokolwiek poza najbardziej zagorzałymi fanami oczekiwał najnowszego albumu The Who, nagranego niemal ćwierć wieku po nieudanym "It's Hard"? Przez ostatnie 20 lat wybitny niegdyś zespół stać było jedynie na odcinanie kuponów od dawnych dokonań. Gdy w 2002 r. zmarł basista John Entwistle, wszyscy spodziewali się, że to już koniec. Townshend i Daltrey postanowili jednak kontynuować działalność, podobnie jak w 1978 r. po śmierci Keitha Moona. Zdecydowali się na nagranie nowego albumu i na tym nie koniec niespodzianek - płyta ta jest naprawdę dobra.
Otwierające album syntezatorowe dźwięki nieodparcie kojarzą się z "Baba O'Reilly", jednym ze słynniejszych utworów zespołu. Wstęp jest mylący - muzycy nie próbują kopiować dawnych nagrań, sięgają po inne brzmienia. Pierwsza część to zarówno osobiste, akustyczne ballady (często zaśpiewane przez samego Townshenda), jak i rockowe utwory w typowym dla grupy stylu. Oczywiście silnie odczuwa się brak jednej z najwybitniejszych i najoryginalniejszych sekcji rytmicznych w historii rocka - Entwistle'a i Moona. Są tu jednak pozostałe elementy kojarzone z The Who - agresywny, oparty na akordach styl gry Townshenda i silny głos Daltreya, który pomimo upływu lat wciąż brzmi znakomicie. Akustyczne utwory są oszczędnie zaaranżowane (czasami tylko głos i gitara), ale ma to swój urok.
Druga połowa płyty to rock-opera, kolejna w dorobku The Who, choć zdecydowanie skromniejsza niż "Tommy" czy "Quadrophenia". "Wire & Glass" to cykl dziesięciu krótkich utworów, wśród których na szczególną uwagę zasługują przebojowe "We Got A Hit" oraz przypominające country "Endless Wire". Poszczególne fragmenty, choć różnorodne, dobrze do siebie pasują. Suitę, a zarazem cały album kończy wykonany z towarzyszeniem automatu perkusyjnego przejmujący "Tea & Theatre", w którym muzycy wspominają zmarłych kolegów z zespołu.
"Endless Wire" nie sposób stawiać wśród największych dokonań grupy, nie ma bowiem w albumie nic odkrywczego, brakuje też naprawdę wybitnych kompozycji. Ale jest to zbiór udanych piosenek, których słucha się z przyjemnością.