Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Świnia”, „dziwadło”, „kochanica czarnuchów” – tak koledzy z liceum przezywali 17-letnią Janis. Bo miała nadwagę, trądzik i farbowała włosy na pomarańczowo. Bo chodziła w spodniach i na bosaka. Bo czytała książki i malowała obrazy. W niewielkim, konserwatywnym Port Arthur w Teksasie lat 50. – gdzie wciąż obowiązywała segregacja rasowa – by zasłużyć sobie na ten ostatni przydomek, wystarczyło nie nienawidzić czarnych. Niespełna dekadę później mocno wstawiona Janis Joplin stanęła na scenie przed 400-tysięczną publicznością festiwalu Woodstock. 19 stycznia 2016 r. pierwsza dama rock’n’rolla świętowałaby 73. urodziny.
Na Woodstock Joplin zaproszona była już jako jedna z gwiazd. Popularność zdobyła dwa lata wcześniej: latem 1967 r., podczas festiwalu w Monterey. Wystąpiła tam jako wokalistka zespołu Big Brother and the Holding Company. Ich koncert zarejestrowała telewizja. Niedługo później grupa nagrała pierwszą płytę. Drugi krążek, „Cheap Thrills”, w ciągu miesiąca od premiery sprzedał się w ponad milionie egzemplarzy, a zespół zaczął dzielić scenę z takimi artystami jak The Who, Joni Mitchell, Jimi Hendrix czy Buddy Guy. Inteligentną, charyzmatyczną i obdarzoną powalającym głosem Janis Joplin szybko okrzyknięto objawieniem. „Piece of My Heart”, „Cry Baby”, „To Love Somebody”, a nawet standard George’a Gershwina „Summertime” – na zawsze najpełniej brzmieć będą właśnie w jej wykonaniu.
Nie tylko muzyka sprawiła, że Joplin stała się ikoną. Kolejne generacje fanów przyciąga do niej to, co przez całe życie próbowała ukryć – jej nieustanne zmaganie się ze światem, do którego nie potrafiła się przystosować. Marzyła o sławie na miarę Marilyn Monroe, a jednocześnie, jak wspomina gitarzysta jej zespołu, Sam Andrews, chciała poznać wielkiego, silnego faceta, który wysoko w górach zbuduje dla niej chatkę z bali, w której żyć będą razem długo i szczęśliwie. Jednak tacy mężczyźni nie przychodzili na jej koncerty. Zamiast nich pod sceną i w kulisach zalegali zagubieni, niepewni, nieprzystający ludzie – tacy jak ona. Jej kompasem pozostawała muzyka.
Do bluesa uciekała jako nastolatka, przeprawiając się po szkole do barów w nieodległej Luizjanie. To głos stał się dla niej przepustką do osławionego legendą bitników San Francisco.
Talent nie uchronił jej przed ciemną stroną kontrkultury. Po dwóch latach nieprzerwanej imprezy w Kalifornii znajomi kupili jej bilet powrotny do rodzinnego Port Arthur. Joplin ważyła wtedy 40 kilogramów i wyglądała jak swoja własna śmierć. W domu miała wytrzeźwieć i uwolnić się od narkotyków. Udało się. Jeszcze raz miała spróbować zostać amerykańską panią domu. Matka szyła jej już białą suknię – niebawem miała wziąć ślub z ukochanym mężczyzną. Niestety narzeczony – młody informatyk z Nowego Jorku – rozmyślił się i porzucił Janis, niczym bohater „Małgośki” z piosenki Maryli Rodowicz. Nie był to pierwszy ani ostatni mężczyzna, który zranił Joplin. Znów musiała wyjechać. Wróciła do San Francisco, gdzie akustyczne gitary ustępowały właśnie miejsca elektrycznym – a speed wyparły z rynku LSD i heroina. Janis potrafiła jednak postawić granice. Zamiast narkotyków popijała burbon Southern Comfort – i śpiewała, przekraczając kolejne progi kariery, aż na sam szczyt.
Nie miała ochoty jechać na Woodstock. Myślała, że będzie to po prostu kolejny koncert – a była już zmęczona po długiej trasie. Organizatorzy dostarczyli ją na miejsce helikopterem. Tłum, który zobaczyła z lotu ptaka, onieśmielił ją. Na wejście na scenę czekała blisko 10 godzin. Przez ten czas dodawała sobie odwagi alkoholem i heroiną. Przed publicznością stanęła cokolwiek niedysponowana, jednak niesiona atmosferą święta miłości, zagrała godzinny koncert. Później razem z ciężarną wtedy Joan Baez i Joe Cockerem oglądali zamykający Woodstock występ Jimiego Hendriksa. Nieco ponad rok później Hendrix i Joplin – 27-letni rówieśnicy – już nie żyli.
„Przecież każdy człowiek / ma swą czarną gwiazdę / Kiedy ją dostrzeże / wtedy będzie jasne / że oto właśnie / nadszedł jego czas” – śpiewał Elvis Presley. Zanim utwór ten ukazał się na oficjalnej płycie, tytułową czarną gwiazdę – „Black Star” – przemianowano na „płonącą”. To nie przypadek, że David Bowie (wielki fan Elvisa, od 18 miesięcy zmagający się z chorobą nowotworową) właśnie tak – „Black star” – zatytułował swój ostatni album. Krążek trafił do fanów niedawno, na dwa dni przed śmiercią artysty.
Janis Joplin spisała testament – zobowiązała w nim najbliższych do zorganizowania w jej intencji szalonej imprezy – jednak swej muzycznej ostatniej woli nie dokończyła. W niedzielę 4 października 1970 r. znaleziono ją martwą, w podłym pokoju hotelowym w Los Angeles. Ostatni utwór, nad którym pracowała, a do którego nie zdążyła dograć swojego głosu, nosi tytuł „Burried Alive in Blues” – „Pogrzebana żywcem w bluesie”. ©