Chora na bluesa

Amy Berg, reżyserka „Janis. Little Girl Blue”: Mój film jest hołdem złożonym talentowi i niezwykłej osobowości.

17.01.2016

Czyta się kilka minut

Kadr z filmu „Janis” w reż. Howarda Alka, 1974 r.  / Fot. The Kobal Collection / AFP / EAST NEWS
Kadr z filmu „Janis” w reż. Howarda Alka, 1974 r. / Fot. The Kobal Collection / AFP / EAST NEWS

EWA SZPONAR: Po Kurcie Cobainie i Amy Winehouse dostajemy kolejny portret członkini „Klubu 27”, czyli grupy gwiazd popkultury, które zmarły w wieku 27 lat. Wierzysz, że ten wiek to szczególnie niebezpieczny moment dla utalentowanych i wrażliwych ludzi?
AMY BERG: Prawdę mówiąc, zrobiłam „Janis. Little Girl Blue”, film, który właśnie wchodzi do polskich kin, między innymi po to, żeby ten mit odczarować.
 

Przypomnieć, że Joplin nie zabiła żadna klątwa, tylko narkotyki?
Nawet więcej: zerwać z tendencją do postrzegania wokalistki przez pryzmat jej przedwczesnej śmierci w 1970 r. Nie ukrywam faktu, że zmarła w wyniku przedawkowania narkotyków, ale jednocześnie próbuję podkreślić, że ta tragedia nie wyczerpuje jej legendy. Prawda leży gdzie indziej: fenomen Janis Joplin polega nie na tym, w jakich okolicznościach odeszła ze świata, ale na tym, jak unikatową kobietą i artystką była za życia.

Pracowałam nad moim dokumentem przez osiem lat i pozwalałam mu się rozwijać w różnych kierunkach. Cały czas dbałam jednak o zachowanie równowagi, informacje o życiu prywatnym przeplatając relacjami z koncertów itp. Bardzo chciałam oddać jej sprawiedliwość. Janis na to zasługuje.
 

Stąd pomysł, by w strukturę filmu wpleść listy artystki?
Zależało mi na tym, żeby przemówiła własnym głosem. Przede wszystkim piosenkami. Wybierałam je tak, aby pasowały do całości narracji. Przeplatałam kolejne epizody z życia wokalistki jej kolejnymi przebojami. Z konieczności musiałam pominąć niektóre utwory, chociażby nieśmiertelny „Mercedes Benz”, ponieważ nie znalazłam dla nich wizualnego komentarza. Oprócz materiałów ze studiów nagraniowych i fragmentów koncertów umieściłam w filmie także listy Joplin pisane do rodziny. Długo zastanawiałam się, kto mógłby je przeczytać i nie zafałszować portretu autorki nazbyt dramatyczną interpretacją. Pewnego dnia trafiłam na wywiad z Chan Marshal, czyli Cat Power, również piosenkarką i performerką. Usłyszałam jej głos i od razu wiedziałam, że mam idealną lektorkę. Cat podobnie jak Janis pochodzi z południa Stanów Zjednoczonych i podobnie jak ona bardzo wcześnie wyjechała z domu. Ze względu na tę wspólnotę doświadczeń Chan doskonale rozumiała samotność Janis i jej wyrzuty sumienia z powodu porzucenia bliskich.
 

Z Port Arthur, rodzinnym miastem Joplin, wiązała się większość jej bolesnych wspomnień.
Janis nie lubiła swojego życia w Teksasie. Można powiedzieć, że pociągało ją wszystko, co poza nie wykraczało i co nie było tam akceptowane. Nie zapominajmy jednak, że to rodzice, Dorothy i Seth [pracownica administracji miejscowego college’u i inżynier – red.], nauczyli ją myśleć na wielką skalę, zarazili kulturalnymi aspiracjami, co było dość niezwykłe w ich przeważnie robotniczym środowisku.
 

Janis często narzekała na nietolerancję „niebieskich kołnierzyków” z Port Arthur wobec jej artystycznych ambicji, ekstrawaganckiego wyglądu i ekscentrycznego stylu życia.
Joplin lubiła się wyróżniać, a z takim nastawieniem nie mogła stać się w Port Arthur popularna, więc gdy uciekła i znalazła nowy dom w San Francisco, było to dla niej prawdziwe wyzwolenie. Kiedy patrzy się na jej zdjęcia z czasów po przeprowadzce, widać, jak bardzo się zmieniła, jakim szczęściem promieniała. Nie jest to może szczególnie oryginalna historia – od podobnych jej outsiderek roiło się wówczas w małych amerykańskich miasteczkach – ale wydarzyła się naprawdę i nie ma potrzeby jej komplikować.
 

Nie ma również potrzeby, by wskazywać winnych klęski Janis Joplin?
Nie szukam sprawców jej śmierci, bo nikogo bezpośrednio o nią nie obwiniam. Moja historia ma być hołdem złożonym jej talentowi i niezwykłej osobowości, a nie śledztwem czy oskarżeniem. Kogo zresztą miałabym wskazać jako winowajcę? Przemysł muzyczny? Janis właściwie go zdefiniowała. Sławę? Była ponad to.
 

Czy Twoim zdaniem można wskazać punkty zwrotne w jej życiu? Momenty, kiedy wszystko mogło potoczyć się inaczej?
Za kluczowy można uznać chyba jej powrót do Port Arthur w 1965 r., kiedy przyjaciele z San Francisco wysłali ją do domu, by po raz pierwszy leczyła się z uzależnienia. Pewnie mieli wówczas nadzieję, że ratują ją przed nałogiem, ale powrót do miejsca, skąd wzięły się jej wszystkie kompleksy, gdzie każde wspomnienie otwierało stare rany, okazał się fatalny w skutkach.
 

Mimo że odstawiła używki i próbowała się ustatkować. Pozostawała też w związku na odległość z poznanym w Kalifornii Peterem de Blankiem, który ostatecznie zerwał ich zaręczyny.
Peter bardzo ją zranił. Janis kompletnie się załamała i zrezygnowała z planów zmiany dotychczasowego stylu życia. A podjęła w tym celu pewne wysiłki: rzuciła alkohol i narkotyki, poszła na studia i przygotowywała się do roli dobrej żony i pani domu. Paradoksalnie, gdyby nie rozstanie z Peterem, być może nigdy nie byłoby Janis Joplin – tej, którą znamy.
 

Twoja bohaterka wybrała ścieżkę kariery, znów wyjechała do Kalifornii i wróciła do destrukcyjnych nawyków. Przeprowadziłaś wiele wywiadów z jej współpracownikami. Czy odniosłaś wrażenie, że niektórzy z nich żałują tamtych, może nazbyt szalonych czasów? Braku zdecydowanej reakcji na powracające problemy artystki z alkoholem i narkotykami?
Mam wrażenie, że wszyscy moi rozmówcy mają za sobą moment, kiedy żałowali swojej bierności w odniesieniu do tego, co działo się z Janis. Każdy na pewno zadawał sobie pytanie: „czy mogłem zrobić coś, żeby ją ocalić?”. To normalne, że z perspektywy czasu ma się takie myśli, wyrzuca się sobie nieuwagę, niedostateczne zaangażowanie. Moim zdaniem proces upadku gwiazdy Big Brother and the Holding Company [pierwszego zespołu Janis – przyp. E.Sz.] rozpoczął się wraz z jej decyzją o odejściu z grupy. Do tej pory czuwał nad nią Sam Andrew, którego traktowała jak starszego brata. Kiedy go zabrakło, straciła kontrolę nad swoim życiem. Dopóki była otoczona przyjaciółmi, miała włączone hamulce, czuła, że nie może do końca odlecieć.
 

Ostatnią straconą szansą Janis okazał się David Niehaus, chłopak poznany w czasie podróży do Brazylii.
Na przykładzie ich związku można zobaczyć, jak trudno było tak wielkiej artystce i osobie publicznej wieść udane życie prywatne. Mimo że Dave wydawał się najsilniejszym z jej partnerów miał jej do zaoferowania, ich relacja nie przetrwała.
 

Można odnieść wrażenie, że nad Janis wisiało jakieś fatum.
Jakby od początku była skazana na porażkę.
 

W filmie pojawia się motyw telegramu od Davida, w którym proponował, by do siebie wrócili, a którego Janis nie zdążyła przeczytać przed śmiercią. Sugerujesz, że gdyby dostała go na czas, nadal by żyła. W końcu bardzo skarżyła się na samotność. W pewnym momencie miała powiedzieć nawet: „jak to się dzieje, że wszyscy faceci, z którymi gram, wracają po koncertach do swoich kobiet, a na mnie zawsze czekają tylko puste cztery ściany?”.
Myślę, że feralnej nocy 4 października 1970 r., kiedy wstrzyknęła sobie podwójną dawkę heroiny, Janis czuła się skrajnie samotna. Ostatnimi czasy w ogóle była w dołku, a tego wieczoru dopadł ją szczególny blues. Umówiła się ze znajomymi, którzy ją jednak wystawili, więc znów została całkiem sama. Zażyła większą niż zwykle dawkę narkotyku, który – jak wykazało późniejsze śledztwo – był szczególnie silny. Ponieważ nie brała go regularnie, uderzenie okazało się śmiertelne... Wiele osób, z którymi rozmawiałam na temat ostatnich godzin jej życia, podzielało przekonanie, że do niczego by nie doszło, gdyby wcześniej przeczytała wiadomość od Dave’a. On potrafiłby dodać jej otuchy.
 

Jak to możliwe, że osoba, która z takim trudem nawiązywała trwałe relacje, potrafiła tak hipnotyzować tłumy?
Gdy wchodziła na scenę, ulegała całkowitej transformacji. Mam wrażenie, że kiedy stawała przed publicznością, odkrywała swoje prawdziwe „ja”. Jej patentem na rozgrzewkę była odrobina whisky, potem wychodziła z garderoby i uwalniała cały swój potencjał. Umiejętność metamorfozy to wspólna właściwość wielkich artystów, chociaż kobietom wciąż trudniej jest udźwignąć jej skutki. Płacą też większą cenę za sukces i popularność.

Świetnie opisała to Pink we fragmencie, który nie trafił do filmu. „Kiedy jestem na scenie – opowiadała – czuję, że dotykam Boga. Ten euforyczny stan trwa dwie godziny, potem schodzę i idę do autobusu, który wiezie mnie w kolejne miejsce. Mam butelkę wina, dwie godziny, żeby się uspokoić, cztery, żeby trochę odespać, a następnego dnia zaczynam od nowa”. Wyobrażasz sobie, jakie to trudne?
 

Mówisz, że chciałaś pokazać Janis-artystkę i Janis-kobietę. Jak te dwie sfery wzajemnie na siebie oddziaływały?
Mam wrażenie, że wszystko przeciwko czemu walczyła, ukształtowało Janis w jej podwójnej roli. Historia jej życia, liczne bolesne doświadczenia uczyniły ją wokalistką o wielkiej sile oddziaływania. Zostawiła po sobie bardzo wyjątkowy i wyrazisty przekaz dla kolejnych pokoleń artystek. Była przecież pierwszą żeńską gwiazdą rocka z prawdziwego zdarzenia.
 

Niektórzy twierdzili, że pod koniec życia stała się własną karykaturą.
Tak utrzymywał między innymi Dave Getz, perkusista Big Brother, a ja zdołałam chyba uchwycić przemianę Janis ze zwykłej dziewczyny z Port Arthur w Teksasie w Janis-feniksa z szalem boa na włosach.
 

Może te opinie to spóźniona zemsta za odejście Joplin z zespołu? Chociaż, oglądając „Little Girl Blue”, ma się raczej wrażenie, że wszyscy jej wybaczyli.
Myślę, że to kwestia czasu, który upłynął od tamtych wydarzeń. Pewnie razem z wiekiem do muzyków z pierwszej ekipy gwiazdy dotarło, że ona po prostu przerastała ich talentem i osobowością. Oni utknęli w miejscu, a ona nieustannie się rozwijała. Słusznie zauważył jeden z moich rozmówców, mówiąc, że gdy Janis poczuła potrzebę zmiany i zapragnęła sięgnąć po coś nowego, nie było takiej siły, która mogłaby ją powstrzymać. Najwyraźniej miała w sobie więcej ciekawości niż strachu czy pokory i musiała się przekonać, czy da radę sama pociągnąć swoją karierę.
 

Czy w trakcie realizacji filmu trafiłaś na kogoś, kto nie chciał rozmawiać o swoich związkach z Janis?
Największy problem stanowiło dla mnie dotarcie do kobiecych ikon z tamtych czasów. Na pewnej wystawie poznałam na przykład Grace Slick [wokalistkę Jefferson Airplane – red.], która jednak za nic w świecie nie chciała stanąć przed kamerą. Powiedziała mi, że nikt nie będzie chciał jej oglądać.
 

Czemu więc nie włączyłaś do filmu komentarzy współczesnych gwiazd?
Te kobiety zainspirowały się Janis Joplin już po śmierci artystki, więc nie stanowiły części jej historii, a ja nie chciałam odrywać widzów od głównego opowiadania. Planowałam podzielić się z publicznością ich przemyśleniami i kilka razy próbowałam wpleść je w strukturę filmu, ale za każdym razem coś nie pasowało.
 

Czy zgodzisz się, że fenomen Janis Joplin przynależy tylko do przełomu lat 60. i 70.? Myślisz, że odnalazłaby się dzisiaj, w dobie mediów społecznościowych?
Przeraża mnie dzisiejsza młodzież, wszystkie te dzieciaki, które w internecie szukają potwierdzenia swojej wartości, uzależniając własną samoocenę od liczby like’ów na Instagramie. Janis też pragnęła pochlebstw, uznania zewnętrznej atrakcyjności i dopiero odkrycie wewnętrznego potencjału w pewnym sensie ją od tego uwolniło. Mam nadzieję, że młodzi widzowie mojego filmu też pójdą tą drogą i zrozumieją, że w życiu chodzi o coś więcej niż tylko wystawianie siebie na pokaz i oczekiwanie na aplauz. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2016