Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Niech sobie inni piszą fundamentalne eseje, gruntowne portrety i dogłębne analizy. Ja tu na boku powiem tylko jedno: wśród mojej dylanowskiej dyskografii niemałą część zajmują covery – utwory, ekhem, Noblisty, nagrane przez wykonawców z różnych muzycznych pokoleń i różnych muzycznych parafii. Słucham ich bodaj czy nie równie często jak pierwowzorów. Otwartość tych dzieł, plastyczność, z jaką poddają się działaniom innych artystów, przestrzeń, jaką zostawiają dla kolejnych poszukiwań i eksperymentów, jest czymś zaiste niebywałym, zwłaszcza jeśli zna się np. wstrząsająco nieudane (a raczej zwyczajnie kopiujące oryginały) covery piosenek Paula McCartneya z płyty „The Art of McCartney”.
Dwupłytowy album ze ścieżką dźwiękową do biograficznego filmu o Dylanie, "I'm Not There”, dostarcza dowodów równie wiele, co czteropłytowa antologia "Chimes of Freedom”, wydana z okazji pięćdziesięciolecia Amnesty International, niezliczone koncerty jubileuszowe czy krążki indywidualne - Bryana Ferry'ego tak samo jak Martyny Jakubowicz. Któż zresztą Dylana nie nagrywał... Jimi Hendrix, Elvis Presley, Johnny Cash, Animalsi, Beatlesi i Stonesi, Adele i Joan Baez, The Band i The Byrds, Antony z the Johnsons i Nick Cave z the Bad Seeds, i jeszcze Knopfler, i jeszcze Sting, i jeszcze Clapton - wyliczać mógłbym długo, uwzględniając nawet Kronos Quartet i Marlenę Dietrich. Był tu i punk, i blues, i country, i reggae, i folk, i ostre, metalowe brzmienia, a zarazem jazz i muzyka klasyczna...
Weźmy dla przykładu "Girl from the North Country", niezaliczającą się do sztandarowych przecież piosenek Dylana (chyba, żeby przyjąć za sztandarowe jakąś setkę utworów), a zarejestrowaną w ciągu ostatniego półwiecza przez kilkanaście wielkich postaci, od Joni Mitchell, Joe Cockera, Roda Stewarta, Bruce'a Hornsby'ego czy Neila Younga poczynając. W interpretacji Stinga brzmi to jak jeszcze jedna z odkurzonych przez Anglika na "Song from the Labyrinth" renesansowych pieśni Johna Dowlanda, zespół Lions z kolei łoi niemiłosiernie, kryjąc Dylanowską poezję za ścianą gitarowego hałasu, a Eddie Vedder z Pearl Jam również sprawia wrażenie, jakby za chwilę miał zacząć się wydzierać.
"I'm Not There", gdzie indziej jestem - tytuł tej, wyjątkowo przejmującej skądinąd pieśni, jak ulał pasuje do tego, kim jest tegoroczny Noblista. Andrzej Stasiuk pisał w "Tygodniku" o Dylanie-samotniku: "Wszystkich zostawiał. Wszystkich zdradzał. Zdradził folk, by odejść do rock and rolla. Zdradził swoją żydowskość i odszedł do chrześcijan, by potem ich porzucić. Zdradzał swoje kobiety”…
Może to i prawda. A może jest raczej tak, że najpierw szczodrze wszystkich obdarowując, później zwyczajnie uciekał przed zamknięciem w kolejnych etykietach i rolach, by być on the road again. Najważniejsza wydaje się właśnie ta szczodrość: to, że będąc ciągle w drodze, wszędzie cząstkę swej duszy zostawiał. Tak jak w swoich-nieswoich już piosenkach, które śpiewamy po nim tak, jakby były nasze.