Terroryści udający ofiary

W Niemczech trwa precedensowy proces: przed sądem - niemieckim, nie międzynarodowym - stoi dwóch imigrantów z Rwandy, oskarżonych o zbrodnie popełnione na terenie Afryki.

13.09.2011

Czyta się kilka minut

Proces w niemieckim Stuttgarcie zaczął się w maju; w tym samym miesiącu kongijska miejscowość Kiwanja w prowincji Kiwu Północne została najechana przez zbrojnych bandytów. Wcześniej, w styczniu, francuscy śledczy przekazali aresztowanego rwandyjskiego uchodźcę Międzynarodowemu Trybunałowi Karnemu w Hadze. Te pozornie odległe wydarzenia łączy FDLR - organizacja pod eufemistyczną nazwą: Demokratyczny Front Wyzwolenia Rwandy.

Sądzeni w Niemczech to Ignace Murwanashyaka (przewodniczący FDLR) i Straton Musoni (jego zastępca). Przekazany przez Francuzów to Callixte Mbarushimana, pracujący kiedyś dla ONZ w Kigali; wsławił się tym, że podczas ludobójstwa w 1994 r. udostępnił sprzęt ONZ do zabijania i stał za zabójstwami swych kolegów-Tutsi, zatrudnionych także w biurze ONZ (po Rwandzie pracował później dla ONZ w Angoli i b. Jugosławii). Na Kiwanję najechali "bojownicy" z wojskowego skrzydła organizacji FDLR-FOCA; to jedna z najgroźniejszych grup na arenie wojny domowej, od lat 90. pustoszącej północną część Konga (dawny Zair).

Rok 1994: narodziny

Aby zrozumieć, czym jest FDLR, trzeba cofnąć się do 1994 r. i ludobójstwa rwandyjskich Tutsi, dokonanego przez rządzących wówczas Rwandą Hutu. W kierowanej odgórnie rzezi 800 tys. ludzi główną rolę odegrały siły zbrojne i bojówki Interahamwe - uzbrojone przez rząd, lecz częściowo od niego niezależne.

Po masakrze - która jako jedna z nielicznych afrykańskich rzezi przedostała się do świadomości światowej opinii publicznej - władzę przejęła zbrojnie opozycja Tutsi i umiarkowanych Hutu, prowadząca działania z terenu sąsiedniej Ugandy. Rządzą oni Rwandą do dziś. Przejęciu władzy towarzyszyła masowa emigracja Interahamwe i kierownictwa armii, jak też cywilnej ludności Hutu, bojącej się (jak się okazało, słusznie) odpowiedzialności zbiorowej.

Dziesiątki tysięcy Rwandyjczyków rozlokowały się m.in. w graniczącym z Rwandą wschodnim Zairze, którego ówczesny władca Mobutu Sese Seko wspierał dotychczasowe władze Rwandy. Zairscy żołnierze nie tylko nie rozbroili uciekających oddziałów, ale pozwolili na zmilitaryzowanie obozów uchodźców i przejęcie w nich władzy przez zbrodniarzy z Interahamwe. Obozy, funkcjonujące z pomocą organizacji humanitarnych, stały się rozsadnikiem ludobójczej ideologii. Hutu, którzy przeciw temu protestowali lub chcieli wrócić do domu, byli zabijani. Z obozów wyprowadzano ataki na teren Rwandy, co stało się przyczyną rozpoczęcia ogólnoregionalnej wojny. Zmiotła ona Mobutu, a dawny Zair (obecne Kongo) doprowadziła do krwawego chaosu, który trwa do dziś.

Wojny kongijskie

Obecne FDLR powstało wkrótce po tych wydarzeniach (choć organizacja zmieniała nazwy). Do dziś dzieli się na część cywilną i wojskową (FDLR-FOCA). Struktura przypomina bardziej rząd na uchodźstwie i armię niż zwykłą grupę zbrojną. Skrzydło militarne, działające w Kongo, zwalczało rebeliantów Tutsi z CNDP (wpieranych przez nowe władze Rwandy), a następnie armię kongijską po tym, jak sprzymierzyła się z Rwandą. W 1996 r., gdy wojska Rwandy i Ugandy oraz wspierani przez nich lokalni rebelianci obalali Mobutu, FDLR było jedyną siłą opóźniającą ich marsz na Kinszasę. Stąd mówiono, że "pierwsza wojna kongijska" była w istocie walką między Rwandyjczykami - tyle że prowadzoną na terenie Kongo.

Gdy władzę przejęli tu popierani przez Rwandę rebelianci (wtedy Zair zmienił nazwę na Kongo), organizacja przeżywała ciężki okres. Ale gdy nowy prezydent Laurent Kabila zbuntował się przeciw dotychczasowym mocodawcom - w wyniku czego doszło do "drugiej wojny kongijskiej" (1998 r.) - FDLR stało się jego naturalnym sojusznikiem. Trwało to aż do niedawna, również za rządów obecnego prezydenta Josepha Kabili (syna Laurenta Kabili).

Przełom nastąpił w 2009 r., gdy Kabila-junior postanowił unormować relacje z sąsiadami i "państwo w państwie", jakim było FDLR, przestało być dla niego wygodne. Wtedy doszło do pierwszej wspólnej rwandyjsko-kongijskiej operacji wojskowej przeciw FDLR. Ale niewiele ona dała: oddziały FDLR cofnęły się do dżungli, aby potem zacząć potworne działania odwetowe, wymierzone w kongijskich cywilów: mordy, gwałty, porwania, palenie całych wsi.

Siły FDLR działają głównie we wschodnich prowincjach Kongo: w Północnym i Południowym Kivu. Są dobrze wyszkolone, mają polowe sądy, szkoły wojskowe i wywiad. FDLR ma też delegatury w państwach regionu. Potrafi wykorzystać inercję wspólnoty międzynarodowej: gdy organizacja, nosząca wtedy nazwę ALIR, została wpisana przez Amerykanów na listę grup terrorystycznych, po prostu zmieniła nazwę na FDLR. Do dziś nie udało się wpisać jej tam z powrotem. Przedstawicielstwa FDLR istnieją także na świecie, również w Europie i USA.

Czas precedensów?

O ile na terenie Konga wojska FDLR nie ukrywają swych zbrodni, to przedstawiciele zagraniczni, odpowiedzialni często za wydawanie rozkazów i zbieranie pieniędzy, uważani są za uchodźców politycznych z rządzącej przez obecnego dyktatora Rwandy - co pozwalało im spokojnie działać. Aż do aresztowania Murwanashyaki i Musoniego przez niemiecką policję, pod zarzutem zbrodni wojennych i zbrodni przeciw ludzkości.

Trudniej wyglądała sprawa z Mbarushimaną, ochranianym przez francuskie władze. Francja do końca popierała dawne władze Rwandy, odpowiedzialne za ludobójstwo. Francuskie oddziały interweniowały w 1994 r. dopiero, gdy trzeba było chronić... uciekających sprawców. Przyczyną tego (prócz niekompetencji speców z paryskiego MSZ) była prawdopodobnie niechęć Paryża do rebeliantów Tutsi, bo byli anglojęzyczni, a więc postrzegani jako zagrożenie dla francuskich wpływów (zbrodniarze z Hutu byli francuskojęzyczni).

W 2010 r., po latach starań organizacji międzynarodowych, Mbarushimana został aresztowany, co może wskazywać na zwrot w historii FDLR. Natomiast ponowne wpisanie jej na listę grup terrorystycznych, ze wszystkimi tego skutkami, chyba przerasta rządzących światem... A "bojownicy", jak to "bojownicy" - nadal mordują kongijskich cywili.

PAWEŁ LESKI był policjantem, przez kilka lat pracował w Afryce dla organizacji międzynarodowych: w Południowym Sudanie, Rwandzie, Kongu i Ugandzie; pracował także w Międzynarodowym Trybunale Karnym. Stale współpracuje z "TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2011