Kongo: znowu wojna

STRONA ŚWIATA | Na wschodzie Konga, gdzie od dziesięcioleci kryją się wszelkiej maści buntownicy, banici i rabusie, znów grzmią strzały. Kongijskie wojsko rządowe walczy z nową partyzantką, których do buntu zachęca sąsiednia Rwanda.
w cyklu STRONA ŚWIATA

24.06.2022

Czyta się kilka minut

Uzbrojeni partyzanci niedaleko Rutshuru, 70 kilometrów na północ od Gomy, 22 czerwca 2022 r. / fot. AP/Associated Press/East News /
Uzbrojeni partyzanci niedaleko Rutshuru, 70 kilometrów na północ od Gomy, 22 czerwca 2022 r. / fot. AP/Associated Press/East News /

Zielone krainy Kivu i Ituri, położone u podnóża wulkanicznych gór, na brzegach jezior Alberta, Edwarda, Kivu i Tanganika, należą do najpiękniejszych zakątków na ziemi. Są jednocześnie afrykańskimi polami śmierci, na których miliony ludzi zginęły w niezliczonych wojnach. Walki trwają tu z przerwami od 1994 roku, a teraz znów przybierają na sile.

Odległe o ponad 2500 km od stolicy w Kinszasie prowincje Kivu i Ituri wymykały się władzy wszystkich kongijskich rządów, odkąd kraj ten w 1960 roku ogłosił niepodległość. To właśnie na wschodzie Demokratycznej Republiki Konga schronili się zwolennicy pierwszego premiera Patrice’a Lumumby, gdy po niespełna rocznych rządach obalili go i zamordowali jego rodzimi polityczni wrogowie, wspierani przez Belgię oraz amerykańską CIA. Lumumbiści, którzy skrzyknęli się w partyzantkę „Simbów-Lwów”, ogłosili Kisangani (d. Stanleyville) swoją stolicą i przenieśli wojnę na wschód Konga. W 1965 roku dołączył do nich nawet sam „apostoł” partyzanckiej rewolucji Ernesto „Che” Guevara, który przybył z Kuby nad Tanganikę, by przemienić Kongo w jeden z „tysięcy Wietnamów” i wykrwawić w nim światowy imperializm.


PODKAST POWSZECHNY | JAGIELSKI STORY #8

Rwanda i Kongo: czy południe Afryki czeka kolejna wojna? SŁUCHAJ TERAZ>>>


„Che” nie zaraził jednak Kongijczyków rewolucją i jego afrykańska wyprawa zakończyła się klapą. Rozczarowany, wrócił do Ameryki Południowej, do Boliwii, gdzie w 1966 roku próbował wywołać chłopskie powstanie. Rok później został pojmany do niewoli przez rządowe wojsko i zastrzelony.

Zbrodnia i kara

Początkiem najnowszej i najdłuższej, bo wciąż trwającej wojny na kongijskim wschodzie stały się ludobójcze mordy, jakich wiosną 1994 roku rządzący w sąsiedniej Rwandzie Hutu dokonali na tamtejszych Tutsich. Hutu zostali pokonani i rozgromieni przez partyzantów Tutsich, którzy przybyli z Ugandy na ratunek mordowanym rodakom.

Zwycięscy partyzanci przejęli władzę w Kigali (rządzą do dziś, a ich komendant Paul Kagame jest prezydentem kraju), a kilka milionów Hutu, aby uniknąć zemsty i kary za ludobójcze zbrodnie, uciekło do Konga, gdzie gościny udzielił im ich sojusznik, kongijski dyktator Mobutu Sese Seko. Na zachodnich brzegach jezior Kivu i Tanganika wyrosło wygnańcze państwo Hutu, z własnym rządem, wojskiem, sądami i wójtami, i szykowało się do nowej wojny, by powrócić do Rwandy i władzy w Kigali.

Nowy rwandyjski rząd bez skutku domagał się od Mobutu, a także ONZ rozpędzenia na cztery wiatry uchodźczego państwa Hutu, aresztowania i osądzenia winnych ludobójstwa oraz przesiedlenia uciekinierów do Rwandy. Wobec odmowy Mobutu i bezradności ONZ, jesienią 1996 roku Rwandyjczycy podburzyli do buntu kongijskich Tutsich, a także ukrywających się na wschodzie politycznych przeciwników Mobutu. Rwanda i sprzymierzone z nią wówczas Uganda i Burundi udzieliły zbrojnego wsparcia partyzantom, a ci, gromiąc wojsko Mobutu – i wycinając w pień kongijskie obozy uchodźców Hutu – w pół roku dotarli do Kinszasy i przejęli władzę w kraju. Nowym prezydentem został naczelny komendant powstania Laurent-Desire Kabila.

Najkrwawsza wojna współczesności

Odkąd w 1994 roku przejęli władzę w Kigali, rwandyjscy Tutsi traktowali kongijski wschód jak strefę buforową, zabezpieczającą ich przed groźbą partyzantki Hutu tuż za miedzą. Kigali wspierało w Kivu kongijskich Tutsich i pomagało im sprawować rzeczywistą władzę na wschodzie. Bezpieczeństwo zapewniać miał także rząd z Kinszasy i wyniesiony do władzy Kabila.

Ten jednak jako prezydent starał się uniezależnić od wierzycieli z Rwandy, Ugandy i Burundi. Kiedy w 1998 roku wypowiedział im posłuszeństwo, wschodni sąsiedzi znów najechali na Kongo, a ze swoich protegowanych utworzyli nowe partyzantki: Rwanda swoją, Uganda swoją. Rebelianci szybko zajęli pół kraju, a gdy stanęli na rogatkach Kinszasy, Kabila poprosił o pomoc innych sąsiadów – Angolę, Zimbabwe i Namibię. Do wojny włączyły się także Sudan, a także partyzantki z Czadu i Republiki Środkowoafrykańskiej.

Wojna o wpływy w afrykańskim kolosie (Kongo było wówczas trzecim po Sudanie i Algierii największym krajem Afryki – pod rozpadzie Sudanu w 2011 roku na Sudan i Południowy Sudan awansowało na drugie miejsce) z czasem przerodziła się w wojnę grabieżczą, a obce armie, bardziej niż wojaczką, zajęły się plądrowaniem kongijskich, wyjątkowo bogatych złóż cennych minerałów. Szacuje się, że do 2003 roku, kiedy wskutek mediacji i interwencji wojskowej ONZ udało się tę afrykańską wojnę wszystkich ze wszystkimi przerwać, od kul, z chorób i głodu zginęło w Kongo ok. 5 mln ludzi.

Na wschodzie bez zmian

Po Kabili, który w 2001 roku zginął w zamachu, władzę w Kinszasie przejął jego syn, Joseph. W 2006 roku Kabila-junior zwyciężył w zorganizowanych i przeprowadzonych pod nadzorem ONZ wolnych wyborach.

Ilekroć jednak próbował ograniczać wpływy kongijskich Tutsich i Rwandy we wschodnich prowincjach, za każdym razem wybuchały tam kolejne, wspierane przez Rwandę powstania. Tak było w 2008 i 2012 roku, gdy po ponownie wygranych wyborach Kabila usiłował narzucić swoją władzę wschodnim prowincjom.

Kongijscy Tutsi, którzy wywołali rebelię w 2012 roku, nazwali swoją partyzantkę Ruchem 23 Marca – według jednych od dnia, w którym w 2009 roku przerwali poprzednie powstanie i zawarli pokój z rządem z Kinszasy; według innych – od dnia, w którym w 2012 roku podnieśli nowy bunt. W 2012 roku „marcowi” powstańcy zdobyli nawet Gomę, stolicę prowincji Kivu-Północ, i szykowali się do szturmu na Bukavu, stolicę Kivu-Południa. Przerwali wojnę, gdy rząd z Kinszasy zgodził się zawrzeć z nimi kolejny pokój, znów solennie obiecał amnestię, posady w rządowym wojsku i administracji, a także faktyczne rządy w obdarzonym autonomią wschodzie Konga.

Choć buntownicy zatruwali mu prezydenckie życie, korzyści ze wschodniej rebelii dostrzegł nawet Joseph Kabila. Nie chcąc oddawać władzy – a musiał to zrobić, zgodnie z konstytucją, po drugiej i ostatniej kadencji – przekładał wybory nowego prezydenta, twierdząc, że uczciwej elekcji nie sposób przeprowadzić z powodu tlącej się wojny. W końcu jednak został zmuszony do ustąpienia i w styczniu 2019 roku nowym prezydentem kraju został Felix Tshisekedi.

Nowa rebelia na wschodzie wybuchła, gdy Tshisekedi podjął próbę porozumienia się ze wschodnimi sąsiadami i zaprowadzenia pokoju na afrykańskich polach śmierci, na których wciąż działa ponad setka partyzantek (w tym filia Państwa Islamskiego nad równikiem) i zbrojnych ugrupowań, zajmujących się nie polityką, lecz wyłącznie grabieżami.

Wojna o łupy           

Tshisekedi próbował zwołać regionalną naradę i skłonić sąsiadów do wspólnej ugody. Aby nadać grabieży kongijskiego wschodu formę (a przynajmniej pozory) zwykłej współpracy gospodarczej, zapowiedział, że przyłączy Demokratyczną Republikę Konga do Wspólnoty Wschodnioafrykańskiej, do której należą Kenia, Południowy Sudan, Uganda, Rwanda, Burundi i Tanzania.

Udało się w tym roku, dzięki czemu Wspólnota Wschodnioafrykańska sięga aż do zachodniego wybrzeża Afryki nad Atlantykiem. Jednak wschodni sąsiedzi Kongo do regionalnych rozwiązań podeszli bez entuzjazmu, więc Tshisekedi podjął układy dwustronne. Zakończyły się one powodzeniem. Kinszasa pogodziła się z Ugandą, Burundi, a nawet z Rwandą, prezydenci zaczęli się ze sobą spotykać, rozmawiać. Sukces i zgoda stały się jednak źródłem nowego konfliktu. Jesienią zeszłego roku Tshisekedi pozwolił, by ugandyjskie wojsko wkroczyło na terytorium Konga i urządziło tam obławę na ukrywających się ugandyjskich rebeliantów.

Wojna o kongijskie łupy poróżniła nawet niedawne najlepsze sojuszniczki Ugandę i Rwandę (oba kraje, choć nie znaleziono na ich obszarze bogatych złóż złota, największe dochody z eksportu czerpią właśnie ze sprzedaży tego kruszcu, szmuglowanego z Konga). Podejrzliwi Rwandyjczycy od samego początku podejrzewali, że ugandyjskie wojsko wkroczyło do Konga nie po to, by tropić i zwalczać rebeliantów, ale żeby zabezpieczać eksploatowane wspólnie z Kongijczykami złoża ropy naftowej nad jeziorem Alberta, a także rozbudowywane na wschodzie Konga drogi, które powiązałyby tamtejsze kopalnie z ugandyjskimi targowiskami.


CZYTAJ WIĘCEJ

STRONA ŚWIATA to autorski serwis Wojciecha Jagielskiego, w którym dwa razy w tygodniu reporter i pisarz publikuje nowe teksty o tych częściach świata, które rzadko trafiają na pierwsze strony gazet. CZYTAJ TUTAJ 


Na początku roku, przemawiając w parlamencie w Kigali, prezydent Kagame znów oskarżył Kongo, że pozwala, by na jego terytorium ukrywali się partyzanci Hutu, i zagroził, że jeśli zajdzie taka potrzeba, pośle do Konga swoje wojsko, nie pytając nikogo o pozwolenie. „Jesteśmy małym krajem i dlatego zwalczamy wszystko, co nam zagraża u źródła, nie czekamy, aż stanie na progu naszego domu – zapowiedział Kagame. – Zrobimy, co uznamy za stosowne, czy się to innym podoba, czy nie”.

Partyzanci z Ruchu 23 Marca, o których po rebelii sprzed dziesięciu lat prawie zapomniano, ożywili się już pod koniec zeszłego roku. Oskarżyli Kinszasę, że znów nie dotrzymuje postanowień ugody pokojowej, nie przyjmuje ich do rządowego wojska ani na urzędy. Zarzucili też Tshisekediemu, że prześladuje kongijskich Tutsich i traktuje ich jak obywateli gorszej kategorii. W maju walki zaczęły się na dobre, a „marcowi” partyzanci zajęli miasteczko Bunagana, przez które wiedzie jeden z najważniejszych w regionie szlaków handlowych z Konga do Ugandy. Lub Rwandy. Odgrażają się, że znów ruszą na Gomę.

Dotychczas w potyczkach zbrojnych zginęło niewiele osób. Z każdym tygodniem rośnie jednak liczba uciekinierów. Szacuje się, że w obawie przed nową wojną swoje domy porzuciło już ponad 100 tysięcy ludzi. Norweskie organizacje dobroczynne, jedne z ostatnich, które wciąż świadczą pomoc ofiarom kongijskich wojen (organizacje pomocowe ONZ nie zebrały nawet dziesiątej części potrzebnych dla Konga pieniędzy, bo świat zajęty jest Ukrainą), obliczają, że w samym Kongu liczba uchodźców wojennych przekracza 5 mln, a milion dodatkowych znalazło schronienie w sąsiednich krajach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej