Rachunki krzywd

Kongo żąda od Ugandy kilkunastu miliardów dolarów za szkody, jakie poniosło podczas najkrwawszej w dziejach Afryki wojny z przełomu stuleci.
w cyklu STRONA ŚWIATA

01.05.2021

Czyta się kilka minut

Wujek Albertyny Mukakamanzi (na zdjęciu), kapłan kościoła widocznego w tle, został zrzucony z jego dzwonnicy w 1994 r. podczas  ludobójczego pogromu Tutsich. Kibuye w zachodniej Rwandzie, 3 grudnia 2020 r. Fot. SIMON WOHLFAHRT/AFP/East News  /
Wujek Albertyny Mukakamanzi (na zdjęciu), kapłan kościoła widocznego w tle, został zrzucony z jego dzwonnicy w 1994 r. podczas ludobójczego pogromu Tutsich. Kibuye w zachodniej Rwandzie, 3 grudnia 2020 r. Fot. SIMON WOHLFAHRT/AFP/East News /

Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości wezwał do swojej haskiej siedziby delegacje z Konga i Ugandy, by ustalić wysokość odszkodowania i reperacji wojennych, jakie Uganda ma zapłacić Kongu za udział w zbrojnej napaści. Napaści, która przerodziła się w trwającą prawie dziesięć lat wojnę, spustoszyła kraj i doprowadziła do zbrodni niesłychanych nawet jak na Jądro Ciemności.

Jej początkiem stały się wiosną 1994 roku rzezie za inną, rwandyjską miedzą, gdzie rządzący tam Hutu dokonali ludobójczego pogromu Tutsich. W sto dni zginęło ponad milion ludzi. To była jednak dopiero pierwsza odsłona makabry.

Hutu – niemal wszyscy bez wyjątku, rządzący, wojsko, bojówki, a także cywile – pochłonięci krwawym żniwem, nie byli w stanie stawić czoła partyzantom Tutsim, którzy z wygnania w Ugandzie ruszyli na ratunek rwandyjskim rodakom. Pokonani Hutu stracili władzę, a ze strachu przed zemstą uciekli do Konga, noszącego jeszcze wtedy nazwę Zairu i rządzonego przez tyrana-kleptokratę Mobutu Sese Seko. Tuż za granicą, na kongijskich brzegach jeziora Kivu i zboczach gór Ruwenzori rozłożyło się wygnańcze, kilkumilionowe państwo Hutu, składające się w ogromnej większości z przywódców i wykonawców ludobójczej zbrodni.

Czas odwetu

Nie minęły dwa lata, a partyzanci Tutsi, którzy po wygranej wojnie przejęli władzę w Rwandzie, uznali, że nie mogąc się doprosić Mobutu, by rozpędził uchodźcze państwo Hutu, sami muszą się tym zająć. W 1996 roku rwandyjscy żołnierze w polowych mundurach bez żadnych dystynkcji najechali zbrojnie na Kongo-Zair i rozgromili obozowiska Hutu. Znad jeziora Kivo i spod gór Ruwenzori ruszyła w głąb porośniętego dżunglą interioru milionowa rzeka uciekinierów, a za nią, krok w krok, ścigający ją i nieustannie atakujący rwandyjscy żołnierze.

Z czasem Rwandyjczycy przestali nawet ukrywać swoją tożsamość, ale w pierwszych dniach inwazji woleli podszywać się pod swoich rodaków, kongijskich Tutsich, którzy od lat narzekali, że Mobutu traktuje ich jak obywateli drugiej kategorii, więc chwycili za broń i podnieśli przeciwko niemu zbrojny bunt.

Zanim ziemie te podbili przybysze z Europy, na wschodzie dzisiejszego Konga, Ugandy, Rwandy i Burundi istniały królestwa, których pasterze i wojownicy, jak Tutsi, żyli po sąsiedzku z ludami takimi jak Hutu, zajmującymi się głównie uprawą roli. Ingerencja obcych zburzyła stary porządek, podzieliła krewnych, a nieprzyjaciół zmusiła do życia w sąsiedztwie. Tutsi stanowili przywódcze elity na wschodzie Konga, a także dzisiejszych Rwandzie i Burundi. Belgowie, którzy zagarnęli te ziemie dla siebie w kolonialnym rozbiorze Afryki, wspierali więc Hutu. W niepodległych Rwandzie i Burundi Tutsi znaleźli się w mniejszości, ale zachowali królewską władzę. W Rwandzie stracili ją natychmiast wskutek krwawej, chłopskiej rewolucji Hutu. W Burundi utrzymali, zaprowadzając brutalną, wojskową tyranię. Odtąd dzieje obu tych maleńkich krajów nad jeziorami Kivu i Tanganika stały się kroniką krwawych buntów i pacyfikacji, pogromów i rzezi. Kongijscy Tutsi, od Gomy po płaskowyż Masisi i Walikale, również narzekali na prześladowania ze strony sąsiadów i obojętność władz z położonej na drugim końcu kraju, odległej o półtora tysiąca kilometrów stolicy.

Najazd Rwandyjczyków zbiegł się z buntem kongijskich Tutsich i przerodził w zbrojną rebelię przeciwko Mobutu, która błyskawicznie ogarnęła cały wschód Konga. Rwandyjczyków wkrótce wsparli bracia Tutsi z Burundi, a także ich bliżsi i dalsi kuzyni z Ugandy, którzy także wysłali swoje wojska do Konga. W pół roku powstańcza armia przemierzyła Kongo ze wschodu na zachód i stanęła u bram Kinszasy. Mobutu uciekł z kraju, a w kongijskiej stolicy rozgościł się przywódca powstania Laurent-Desire Kabila.

Czas zapłaty

Przewodząc powstaniu i sięgając coraz zuchwalej po władzę, Kabila chętnie korzystał ze wsparcia wojsk Rwandy, Ugandy i Burundi. Pierwszym wystarczało początkowo, że mogli się zemścić na Hutu i rozgromić ich uchodźcze państewko, w którym przygotowywali się do nowej wojny o powrót i władzę w Kigali. Uganda i Burundi od początku walczyły o łupy.

Kabila pozwalał je brać, a nawet sam zapraszał zagranicznych przedsiębiorców do swoich powstańczych stolic, przenoszonych w zależności od sytuacji na froncie. W zamian za zaliczki w postaci walizek wypchanych dolarami rozdzielał między nich koncesje na kopalnie, które mieli przejąć, gdy zdobędzie już władzę w Kinszasie. W 1996 i 1997 roku w Kisangani, Bukavu i Lubumbashi, wraz z innymi dziennikarzami, na własne oczy widzieliśmy, jak minister finansów dr Ferdinand Mawapanga Mwanananga podpisywał z nimi umowy na wydobycie miedzi, złota, kobaltu i wszelkich skarbów, którymi natura wyjątkowo hojnie obdarzyła Kongo.

Zaliczki, a także wsparcie wojskowe sprzymierzeńców z Rwandy, Ugandy i Burundi były potrzebne Kabili na wojnę, żeby utorować sobie drogę do władzy. Kiedy już ją w maju 1997 roku zdobył i ogłosił prezydentem Konga, zaczął wykręcać się od zobowiązań, które podejmował jako partyzancki komendant. W lipcu 1998 roku kazał swoim cudzoziemskim sprzymierzeńcom i dobrodziejom wynosić się precz.


Natalia Ojewska z Rwandy: 26 lat temu w Rwandzie ludzie Hutu zabili prawie milion swoich sąsiadów Tutsi. Oto opowieść o zwykłych kobietach, które brały w tym udział. Oraz o próbie pojednania.


 

Kongo zapłaciło za to nową wojną, a Kabila życiem. Rwanda, Uganda i Burundi zwróciły się przeciwko wiarołomnemu sojusznikowi. Ugandyjskie i rwandyjskie wojska błyskawicznie opanowały wszystkie ważne wojskowe lotniska i największą elektrownię Inga na rzece Kongo, a zbliżając się do Kinszasy, Kabila wezwał na pomoc nowych przyjaciół – Angolę, Zimbabwe, Namibię i Sudan. Na kongijską wojnę, jak na niemal wszystkie w tym regionie Afryki, błyskawicznie ściągnęli najemnicy z Czadu – cieszący się zasłużoną sławą najlepszych zabijaków i najgorszych grabieżców. Państwowy skarbiec w Kinszasie, splądrowany jeszcze przez Mobutu, świecił pustkami, więc Kabila płacił za pomoc jak dawniej, pozwoleniem na branie wojennych łupów i koncesjami na eksploatację kongijskich złóż.

Udało mu się odeprzeć pierwsze uderzenie, ale w 2001 roku został zabity przez zamachowca. Władzę po nim przejął jego syn, Joseph, a kongijska wojna, w której nigdy nie chodziło o wygrywanie bitew, lecz grabież, przekształciła się w apokaliptyczną, łupieżczą orgię i bestialstwa wobec ludności cywilnej, zwłaszcza kobiet. Na rabunku i kontrabandzie dorobili się generałowie obcych wojsk i miejscowi watażkowie.

Kiedy w 2003 roku, pod naciskiem ONZ, Unii Afrykańskiej i Zachodu uczestników kongijskiej wojny przymuszono do podpisania pokoju, podliczono, że od kul, chorób, głodu i poniewierki zginęło 4-5 milionów ludzi i że był to najkrwawszy konflikt od czasów II wojny światowej.

Wojna na zielonych wzgórzach

Wojna ucichła, a obce wojska, niechętnie rozstając się z dochodowymi interesami, rozjechały się do swoich krajów. Walki nie ucichły jedynie w Ituri, jednym z najpiękniejszych zakątków Afryki, położonym w sercu kontynentu, wśród zielonych wzgórz nad brzegami jeziora Alberta i u podnóża gór Ruwenzori. Ituri, położna nieco na uboczu głównych pól bitewnych kongijskiej wojny, zostało zajęte przez Ugandę i jej faworytów spośród miejscowych zbrojnych partii. Ugandyjczycy wspierali głównie pasterzy Himów, krewniaków ugandyjskiego prezydenta Yoweriego Museveniego. Himowie zaś, korzystając z przewagi, jaką dawała im protekcja potężnego sprzymierzeńca, rozpętali wojnę przeciwko wszystkim lokalnym wrogom. I zapewne pokonaliby ich z łatwością, gdyby nie Rwandyjczycy, którzy okupując i plądrując wraz z nimi wschód Konga, z niedawnych towarzyszy broni przerodzili się w rywali do podziału łupów. Uganda wspierała Himów, Rwanda pomagała więc wszystkim, którzy Himów uważali za nieprzyjaciół.


Wojciech Jagielski: Ćwierć wieku po ludobójstwie jeden z jego głównych winowajców i architektów stanął w końcu przed sądem. Félicien Kabuga przysięga, że niczego złego nie zrobił, a wszystko, co mu się zarzuca, to wierutne kłamstwo i spisek.


 

Wojna wszystkich ze wszystkimi w Ituri trwała jeszcze trzy lata. Kiedy jechałem tam w 2006 roku, polnymi drogami wśród zielonych wzgórz, porośniętych zagajnikami bananowców, nie napotykało się prawie na ludzkie osady. Wioski i miasteczka zostały wymordowane, ograbione i spalone, a nieliczni ocalali od śmierci uciekli do stolicy prowincji, Buni, i wciąż bali się wracać. Przedstawiciele ONZ dopiero zaczynali wojenne obrachunki, mówiąc, że w Ituri mogło zginąć sto, dwieście tysięcy ludzi, a ponad milion straciło dach nad głową. Mówili też, że okrucieństwo i bestialstwo, jakich dopuszczali się walczący w Ituri, można było tylko porównać z tym, co wydarzyło się w Rwandzie, i że Ituri można śmiało nazywać afrykańskimi polami śmierci. Jeden – i jako jedyny – z miejscowych watażków, Thomas Lubanga, jako pierwszy w dziejach został postawiony przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym i w 2012 roku skazany na 14 lat więzienia za zbrodnie wojenne. Od wyroku odliczono sześć lat, które spędził we wcześniejszym areszcie i przed rokiem 61-letni Lubanga wyszedł już na wolność.

Ile kosztuje krzywda?

Za wszystkie wojenne krzywdy i szkody Kongo żąda od Ugandy odszkodowania w wysokości prawie 15 miliardów dolarów. Taką sumę wymieniła w Hadze delegacja kongijska, która zjechała tam skarżyć się na opieszałość Ugandyjczyków.

Kongijczycy podali do sądu Ugandę zaraz w 1999 roku, a sześć lat później Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości przyznał im rację orzekając, że najeżdżając zbrojnie i okupując Kongo, Uganda złamała prawo. Trybunał orzekł też, że prawo złamały władze Konga pozwalając, by tłum demonstrantów w Kinszasie zaatakował ugandyjską ambasadę. Sędziowie z Hagi nakazali obu stronom wypłacić sobie stosowne odszkodowania, a wpierw uzgodnić, ile się należy.

W 2015 roku Kongijczycy wrócili do Hagi skarżąc na Ugandę, że w ogóle nie chce z nimi o odszkodowaniach rozmawiać. Trybunał obiecał powołać komisję ekspertów, którzy postarają się oszacować szkody obu stron i ustalić wysokość odszkodowań. Kongijski delegat Paul-Crispin Kakhozi Bin-Bulongo ogłosił w kwietniu, że według obliczeń Kinszasy należy jej się od Ugandy ponad 13 miliardów dolarów – prawie 4,5 miliarda na odszkodowania dla ofiar zbrodni, prawie 6 miliardów za straty gospodarcze, trzy za rabunek lasów i kłusownictwo oraz prawie miliard za zrabowane surowce. Ugandyjski prokurator generalny William Byaruhanga odparł na to, że jego kraj nie ma tyle pieniędzy, wyliczona przez Kongijczyków wysokość odszkodowania jest absurdem, a gdyby Trybunał stanął jednak po stronie Kinszasy, dla Ugandy oznaczałoby to bankructwo.


Strona świata: Autorski serwis Wojciecha Jagielskiego, w którym dwa razy w tygodniu reporter i pisarz publikuje nowe teksty o tych częściach świata, które rzadko trafiają na pierwsze strony gazet.


 

Kiedy w 1999 roku Kongijczycy szli do sądu ze skargą na obcych najeźdźców, domagali się sprawiedliwości także od Burundi i Rwandy. Dwa lata później wycofali skargi przeciwko Kigali i Bujumburze. Burundi, gdzie miejscowym Tutsim władzę w wyborach odebrali Hutu, jest pogrążone we własnych sporach i biedne jak mysz kościelna. Nikomu nie zagraża, ale nikomu też nie zapłaci ani grosza.

Co innego Rwanda. Jej gospodarka ma się znakomicie, a kraj, pod dyktatorskimi rządami Paula Kagamego (w 1994 roku przewodził wkraczającym do Kigali partyzantom) rozwija się na chińską modłę. Rwandyjskie wojska wycofały się z kongijskiego wschodu, ale wspierają tam zbrojne rebelie, ilekroć w Kinszasie dzieje się coś nie po ich myśli. Kongijczycy wiedzą doskonale, że podawanie Kagamego do sądu i domaganie się od niego reparacji wojennych mogłoby się zakończyć dla nich jedynie nową wojną.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej