Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Czynnością, która wypełnia mu każdy dzień, jest czytanie powieści sensacyjnych i wprowadzanie do komputera wymyślonych przez ich autorów schematów spisków, akcji szpiegowskich czy zamachów. Celem "monitoringu" pisarskich fantazji jest wychwycenie luk w systemach bezpieczeństwa, a także zbieranie pomysłów, które CIA mogłaby wykorzystać. Gdy w końcu "Kondor" trafia na realny spisek, okazuje się, że narodził się on wewnątrz CIA. Morał tego filmu - że głównym zagrożeniem dla USA są własne służby tajne - wpisywał się w atmosferę, jaka zapanowała po aferze Watergate. 35 lat temu praca wykonywana przez Redforda-Kondora rzeczywiście mogła wydać się jałowa; ot, symbol tępoty ludzi z CIA.
A dziś? Dziś, po zamachach z 11 września 2001 r. i następnych, równie niekonwencjonalnych aktach terroru, wymierzonego w kraje Zachodu, pozostaje mieć nadzieję, że CIA i inne zachodnie służby mają w swych szeregach takich ludzi jak "Kondor". Ludzi z wyobraźnią, którzy będą pół kroku przed terrorystami. Bo gdy słucha się doniesień o kolejnych zamachach, którym "udało się zapobiec niemal cudem", trudno oprzeć się wrażeniu, że współcześni globalni terroryści przypominają autorów politycznych thrillerów: jedni i drudzy zajmują się intensywnie szukaniem coraz to nowych pomysłów. Ci drudzy dla książek. Ci pierwsi - dla bomb, mających przeniknąć przez słabe punkty w systemach bezpieczeństwa.
Jak bardzo te systemy są nadal "dziurawe" - a także jak trudno jest być pół kroku przed terrorystami - pokazuje historia z minionego tygodnia, gdy na lotniskach obsługujących transport towarowy, w brytyjskim East Midlands i w Dubaju, odkryto dwie paczki z bombami. Nadane jako przesyłki kurierskie w Jemenie, mogły eksplodować, gdy samolot przelatywał nad jakąś metropolią; wybuch zamieniłby go w bombę. To jedna hipoteza. Druga powiada, że paczki miały dotrzeć do odbiorców w USA i eksplodować dopiero tam; adresatami były synagogi w Chicago.
Pomysłowość tych, którzy przygotowali i nadali paczki, była dwojaka. Po pierwsze, przesyłki kurierskie nie są najwyraźniej specjalnie kontrolowane. Być może zresztą jest to fizycznie niemożliwe. Po drugie, gdyby nawet je kontrolowano, musiałaby to być kontrola drobiazgowa: obie zawierały drukarki, bomby i telefony zaś (mające służyć do ich detonacji?) ukryto w kartuszach na atrament. Zamachy udaremniono nie dzięki lotniskowej kontroli: służby z USA i Dubaju miały otrzymać "cynk" i tylko dlatego konkretny fracht poddano kontroli. A wkrótce potem jemeńska policja odkryła kolejnych 26 przesyłek, jeszcze niewysłanych.
Można zadać pytanie: czy podobne paczki, nadane kurierem niekoniecznie w Jemenie, ale w mniej podejrzanym kraju, jak Egipt, a adresowane np. do synagogi w Warszawie lub Wrocławiu, mogłyby przejść niezauważone przez kontrolę polskich lotnisk? Pytanie wydaje się retoryczne, skoro jedna z bomb przewędrowała nad Europą: nie wychwyciła jej kontrola lotnisk w East Midlands, a wcześniej w Kolonii, gdzie firma kurierska - pomińmy jej nazwę, to mogła być każda firma - przeładowuje przesyłki. Tylko czy kontrola przesyłek kurierskich, których miliony krążą codziennie po świecie, jest w ogóle możliwa?