Teraz jest ten moment

Prof. WŁODZIMIERZ WRÓBEL: Odpowiedź na pytanie, co zrobić, jeśli wkrótce odbędą się wybory, nie jest prawnicza. Chodzi raczej o to, jak skutecznie zadbać o interes wspólny.

04.05.2020

Czyta się kilka minut

 / ADAM STĘPIEŃ / AGENCJA GAZETA
/ ADAM STĘPIEŃ / AGENCJA GAZETA

MARCIN ŻYŁA: W artykule drugim konstytucji czytam: „Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym”. Jest nim wciąż?

Prof. WŁODZIMIERZ WRÓBEL: Już tylko częściowo. A częściowo, może nawet w większej części, jest państwem autorytarnym.

Autorytarnym? Nie przesadza Pan?

Ani trochę. To słowo budzi opór, ponieważ kojarzy się ze zbrodniczymi, uciskającymi obywateli reżimami. Jednak brak poparcia społecznego nie jest wcale cechą władzy autorytarnej.

Autorytaryzm oznacza władzę, która nie podlega kontroli. Obecnie w Polsce nie działa wiele instrumentów takiej kontroli zapisanych w konstytucji. Co więcej, władza przestała kontrolować siebie. Zdarza się, że nie działa na podstawie prawa. A kiedy władza przestaje działać na podstawie prawa, staje się władzą auto- rytarną – tak brzmi klasyczna definicja.

Czytam dalej konstytucję: „Wszyscy są wobec prawa równi”. „Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym”.

Z tym jest różnie. Oczywiście, nie ma procesów politycznych, nikt nie siedzi w więzieniu za poglądy, funkcjonują media. Ale wolność polityczna wyraża się również we wpływie zaangażowanych w politykę na życie publiczne. Kiedy obserwuję, w jaki sposób w Sejmie dopuszczane są do dyskusji poszczególne partie, widzę zasadnicze ograniczenie swobody debaty. Media publiczne – czyli wspólne – preferują kandydatów jednej opcji politycznej. To też godzi w zasadę równości w życiu publicznym.

Kto dziś stoi na straży praworządności?

Wymienia to konstytucja: Trybunał Konstytucyjny, Sąd Najwyższy i sądy powszechne. Ale Trybunał Konstytucyjny nie spełnia już cech, które przewiduje ustawa zasadnicza. Wiemy, jaka batalia toczy się wokół prób przejmowania sądownictwa. Choć czyni się to pod hasłami reform, zmiany polegają głównie na politycznym podporządkowaniu sądów. Na straży praworządności powinna też stać prokuratura, jest jednak zaangażowana po jednej stronie sporu politycznego.

Oczywiście podporządkowanie sądów władzy jeszcze w całości się nie dokonało. Formalnie sądy funkcjonują i są mechanizmem ochronnym przed zakusami innych władz. Mamy też instytucję Rzecznika Praw Obywatelskich.

Władza poza kontrolą, przepisy uchwalane z naruszeniem procedur, i do tego dziwna kampania wyborcza przed głosowaniem, które nie wiadomo, jak będzie wyglądać. To gdzie my jesteśmy?

Najpierw wstęp: nie ma idealnego państwa prawa. W wielu krajach odchodzi się czasem od jego reguł, potem jednak te odstępstwa są kontrolowane przez trybunały i sądy. Tyle że Polska jest już gdzie indziej. Łamanie zasad państwa prawa przybrało u nas strukturalny charakter, odbywa się na dużą skalę.


Czytaj także: Andrzej Stankiewicz: Wybory Jarosławów


Mówię o tym, ponieważ czeka nas wydarzenie fundamentalne dla państwa prawa – wybory. Do tej pory, cokolwiek by się działo, wyborów nie kwestionowano. Spełniały standardy konstytucyjne, były wolne, bezpośrednie, tajne i powszechne. Tymczasem teraz, na parę dni przed wciąż obowiązującą datą wyborów prezydenckich, nie wiemy, jak będą one wyglądały. Nie uchwalono stosownego prawa. To, które było, zawieszono; zresztą i tak trudno sobie wyobrazić, żeby podczas epidemii dało się na ich podstawie przeprowadzić głosowanie. Za to wszystko ponosi odpowiedzialność obecna większość parlamentarna.

Czy wybory korespondencyjne byłyby powszechne, równe, bezpośrednie i tajne – jak każe konstytucja?

Oczywiście, że nie. I wiemy to już teraz. Wybory to więcej niż głosowanie. Kampania praktycznie się nie odbyła. A ściślej: nie była równa dla wszystkich kandydatów. Projekt wyborów korespondencyjnych pozbawia prawa do głosowania osoby mieszkające za granicą i poza miejscem, gdzie są wpisane do rejestru wyborców.

W krajach, w których można głosować korespondencyjnie, jest to metoda alternatywna wobec wyborów tradycyjnych, podczas których osobiście wrzucam do urny kartę do głosowania i nikt nie wie, kogo wybieram. Zakłada się, że jeśli ktoś chce głosować korespondencyjnie, świadomie pozbawia się pełnej gwarancji prawa do tajności. Ale polski projekt – w którym głosować można wyłącznie korespondencyjnie – przewiduje, że wszyscy musimy z tego zrezygnować.

Czy te szczegóły są tak ważne? Jest czas nadzwyczajny, epidemia.

Jeśli wybory stracą cechy, o których nówi konstytucja, zawali się jeden z fundamentów państwa. To żadna przesada.

I co potem?

Otworzy to drogę do podważania ich efektów, czyli kwestionowania legitymizacji prezydenta. Jedni uznają, że zwycięzca głosowania to prezydent, inni – że prezydenta nie wybrano. To samo może dotyczyć rządu powołanego przez takiego prezydenta oraz aktów prawnych, które będzie wydawał.

Co robić, jeśli uważa się, że takie wybory są niedemokratyczne?

Po pierwsze, zastanowić się, czy chcemy wziąć w nich udział. Niektórzy twierdzą, że takie głosowanie nie będzie wyborami w znaczeniu, jakie przewiduje konstytucja. Co najwyżej plebiscytem, formą opowiedzenia się za lub przeciw określonym pomysłom rządzących.

To jednak nie jest decyzja prawnicza, tylko raczej pytanie o to, jak mogę skutecznie zadbać o interes wspólny – państwa czy narodu. Wiem, to brzmi górnolotnie. Ale przecież to mój obowiązek jako członka wspólnoty. Nie mogę teraz pójść grillować. Ani wycofać się w prywatność, uznać: „a co mnie to obchodzi, i tak nie mam na to wpływu”. Teraz trzeba podjąć jakąś decyzję.

Jakie są możliwości prawne?

Pozostanę pozytywistą: jeśli uznamy, że to, co się wydarzy, będzie sprzeczne z konstytucją lub prawem – nawet tym dziwacznym, które teraz obowiązuje – powinniśmy wykorzystać wszystkie instrumenty, które mamy. Takim instrumentem jest protest kierowany do Sądu Najwyższego. Trzeba do końca walczyć – i o swoje, i o wspólne.

Może być też tak, że na skutek porozumienia w parlamencie nie dojdzie do głosowania korespondencyjnego. Czy wybory odbędą się wtedy w zwykłym trybie?

Zorganizowanie lokali wyborczych jest trudne ze względu na epidemię. Z informacji, jakie do nas docierają, wiemy, że komisje wyborcze nie powstały, ponieważ nie zgłosiła się wystarczająca liczba kandydatów. W trybie zwykłym nie ma kto tego głosowania przeprowadzić.

Szczegół dobrze obrazujący całą sytuację: zawieszono nawet przepis, który określa, jak wygląda karta do głosowania. Normalnie robi to Państwowa Komisja Wyborcza. Ale w prawie, które obowiązuje od kilku tygodni – chodzi o tzw. drugą tarczę antykryzysową – i w którym umieszczono też przepisy dotyczące wyborów, PKW wykluczono z tego procesu. Założenie było pewnie takie, że będzie to robił organ rządowy. Ale, znów, nie ma do tego przepisu! Jeśli więc nie dojdzie do głosowania korespondencyjnego, nie będziemy mieli kart do głosowania, które można byłoby wrzucić do urn.

Jest z tego wszystkiego jakieś wyjście?

Epidemia sprawia, że głosowania nie można teraz bezpiecznie przeprowadzić. Wyjściem jest oficjalne ogłoszenie stanu klęski żywiołowej, który przecież nieformalnie i tak już trwa od kilku tygodni, oraz przesunięcie wyborów na moment, gdy będą mogły być prawidłowo przygotowane. Wtedy nikt nie zakwestionuje ich wyniku.

Tak naprawdę jednak dochodzę do przekonania, że prawne metody wyjścia z tego chaosu są już bardzo ograniczone. I szybko się kończą. To moment, w którym konieczne są decyzje polityczne. Decyzje osób, które przejmują odpowiedzialność za to, jak wygląda ustrój państwa. Jest tylko jeden warunek: ci, którzy mieliby podejmować takie decyzje – myślę w szczególności o partiach politycznych – muszą mieć do siebie choć trochę zaufania. Albo musi pojawić się jakiś mediator. Nie zapowiada się ani na jedno, ani na drugie.

Brzmi to ponuro.

Jestem poruszony faktem, że przechodzimy tak głęboki kryzys społeczny. Jesteśmy podzieleni. Nie ma władzy, która chciałaby zasypywać rowy między nami. Wręcz przeciwnie – jest władza, która na bazie tych podziałów realizuje swoją efektywność. I to wszystko w czasie, gdy wokół narastają gigantyczne niebezpieczeństwa. Prawdziwe, nie wydumane. Chodzi o zmieniające się otoczenie naszego kraju, ale także o to, na co wpływ mamy coraz mniejszy – jak przyroda odwdzięcza się człowiekowi za dekady naszej pozbawionej równowagi z nią współpracy.

W chwili, w której wybory tracą wiarygodność, przegrywają wszyscy. Z prostego powodu: wybory mają dać legitymizację – podstawę do twierdzenia, że moja władza jest prawidłowa. Żeby tak było, muszą się z tym zgodzić wszyscy. Jeżeli połowa społeczeństwa będzie mówić, że tak nie jest, to także ci, którzy będą twierdzić, że tak jest, nic z tego nie będą mieli.

Czym to grozi?

Wejdziemy w fazę bardzo ostrego konfliktu, w dodatku już pozaprawnego. Bez prawnych mechanizmów, żeby to rozstrzygnąć. Znamy to z historii. To się nigdy nie kończy dobrze. ©℗

 

Dr hab. WŁODZIMIERZ WRÓBEL, profesor w Katedrze Prawa Karnego UJ i sędzia Sądu Najwyższego

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 19/2020