Sędzia Włodzimierz Wróbel: prawo będzie tylko papierowym smokiem

W demokratycznych wyborach startuje ugrupowanie, które nie chce demokracji, głosi program państwa autorytarnego i pragnie do tego przekonać większość Polaków.

27.09.2023

Czyta się kilka minut

Dwie władze do odstrzału
Widok z siedziby Sądu Najwyższego na Bibliotekę Narodową w Pałacu Krasińskich. Warszawa, 7 lutego 2023 r. / ADAM BURAKOWSKI / REPORTER

MAREK KĘSKRAWIEC: W programie wyborczym PiS, nazwanym „Bezpieczna przyszłość Polaków”, możemy przeczytać, że sędziowie w sposób zorganizowany angażują się w spory polityczne, wydają polityczne wyroki, nieustannie poszerzają swe terytorium kosztem parlamentu i godzą w trójpodział władzy. Co Pan na to?

PROF. WŁODZIMIERZ WRÓBEL: Uznaję te słowa za wyraz frustracji polityków, którzy nie mogą robić tego, co chcą, bo sądy wciąż jeszcze im przeszkadzają. Faktem jest natomiast, że w wiele obszarów funkcjonowania państwa wkrada się chaos, tyle że jego źródłem jest zamach ustrojowy ze strony władz, a nie sędziów. Kluczowe miejsca systemu, jak Trybunał Konstytucyjny czy Krajowa Rada Sądownictwa, a po części także sądy i prokuratura, przestały być konstytucyjne, w związku z czym nie wiadomo do końca, jak traktować wytwory prawne tych instytucji.

Gdy czyta Pan słowa o „zanarchizowanej władzy sądowniczej” i że to musi się skończyć, to czego się Pan spodziewa w wypadku trzeciej kadencji obecnego obozu politycznego?

Nie jestem specjalistą od zdejmowania z tych deklaracji populistycznej piany mającej jedynie wywoływać emocje, ale gdyby potraktować poważnie najczęściej pojawiające się pomysły, to widać, że jedno z najważniejszych ugrupowań w kraju idzie do wyborów z programem państwa autorytarnego, i to deklarowanego właściwie wprost; zupełnie innego niż to, na jakie umówiliśmy się w konstytucji. W demokratycznych wyborach startuje więc ugrupowanie, które tej demokracji nie chce i pragnie do tego przekonać większość Polaków.

Z przekazu, jaki do nas dociera z różnych centrów władzy, wynika, że dla ideologii, którą się ona kieruje, nie ma alternatywy. Najważniejsze instytucje mają bezwzględnie realizować jedyną wizję państwa, a zwycięstwo wyborcze, choćby oznaczało poparcie niecałych 40 proc., daje mandat do rządzenia bez żadnych ograniczeń.

Takie ideologie oparte są na nieustannym burzeniu wspólnoty, szukaniu różnic, budzeniu negatywnych emocji wobec całych grup, które mogą zabrnąć aż w nienawiść i zmierzać do pozbawienia ich praw. To się zawsze źle kończyło w historii, więc tym trudniej uwierzyć, że w demokratycznym państwie działają politycy, którzy chcą igrać z tym ogniem.

Jakiego pomysłu boi się Pan najbardziej?

Widzę zapowiedź likwidacji niezależnego sądownictwa w tej części, gdzie jeszcze respektowane są zasady samorządności; chodzi mi zwłaszcza o zapowiadane reformy zmierzające do usunięcia sędziów Sądu Najwyższego, którzy zostali prawidłowo powołani, znacznego zmniejszenia jego składu i ograniczenia kompetencji, w tym odebrania spraw kasacyjnych i przekazania ich do planowanych w przyszłości sądów regionalnych. To zaś wiąże się z kolejną przygotowywaną ustawą, spłaszczającą strukturę sądownictwa.

Zlikwidowane zostaną sądy rejonowe, okręgowe i apelacyjne, a w ich miejsce powstaną okręgowe i regionalne. Ktoś powie: mniej stanowisk, a więcej sędziów do roboty.

Przy tej okazji dojdzie do rewolucji kadrowej, która jednak w żaden magiczny sposób nie doprowadzi do przyspieszenia procesów w sądach, ale za to pozwoli wymienić prezesów i szefów wydziałów na osoby bliskie władzy państwowej i gotowe podporządkować się jej. Pamiętajmy też, że wedle konstytucji w sytuacji głębokich zmian systemowych można sędziego przenosić w stan spoczynku, choćby miał 30 lat, i płacić mu emeryturę. Obecna władza nie ma większego problemu z wydawaniem publicznych pieniędzy, więc taki koszt zapewne poniesie, by zachować komfort nieskrępowanego sprawowania rządów.

Jak to się odbije na zwykłym obywatelu?

Zanik ostatnich elementów niezależnego sądownictwa oznaczać będzie całkowity brak kontroli rządzących. Zresztą, to zjawisko już dziś jest widoczne. Najwyższa Izba Kontroli wprawdzie wciąż pozostaje niezależna, ale co z tego, skoro produkuje raporty informujące np. o przestępstwach urzędników publicznych, po których nic się nie dzieje, gdyż podporządkowana władzy prokuratura nie wszczyna postępowań. Kiedy znikną niezależne sądy, cały system egzekwowania prawa stanie się papierowym smokiem. Już sama zmiana struktury SN i podporządkowanie go politykom oznaczać będzie, że nawet jeśli na dole znajdzie się odważny sędzia orzekający zgodnie ze swym sumieniem, to na najwyższym szczeblu zawsze będzie można jego wyrok jeszcze zmienić. I nie musi to być sprawa polityczna, ale także prywatna, w którą będzie zaangażowany jakiś funkcjonariusz partyjny.

Jak to się odbije na demokracji?

Wyobraźmy sobie przyszłą kampanię, która już dziś jest pełna kłamstw, ale kandydaci mogą szukać sprawiedliwości w przyspieszonym trybie wyborczym. Jeśli w sądach będą siedzieć ludzie związani z władzą, taki spór będzie fikcją. W podobnej sytuacji znajdą się media, które są przecież bardzo silnym instrumentem obrony naszych praw i wolności. Jeśli planowane zmiany przejdą, nie trzeba będzie cenzury. Będą istnieć niezależni dziennikarze, ale co z tego, skoro w sytuacji sporu z władzą nie będzie miał kto ich bronić. Pozostaną tylko instytucje europejskie, które mogą zostać zignorowane. Ostatecznym elementem tej układanki będzie niemożność kontynuowania naszej obecności w Unii Europejskiej.

Czwarta władza już wie, czego się może spodziewać. Radio Zet otrzymało karę 476 tys. zł za podanie rzekomo nieprawdziwej informacji o tym, że Amerykanie wioząc z Przemyśla do Rzeszowa prezydenta Ukrainy, nie chcieli skorzystać z pomocy polskich służb. W sprawie nie odbył się proces – w rolę sędziego wcielił się przewodniczący KRRiT, a jego karę można obalić tylko w sądzie. Jakby tego było mało, Zjednoczona Prawica uchwaliła właśnie specjalne przepisy karzące za dezinformację.

Mamy przykłady z Węgier, Turcji i Rosji, jak radzić sobie z mediami. Każdy z tych scenariuszy będzie realny, jeśli zabraknie instytucji – jak wolne sądy czy niezależna prokuratura – mogących skutecznie walczyć o nasze wolności, w tym o dostęp do prawdziwej informacji. On stanie się mocno utrudniony także z powodu efektu mrożącego, czyli lęku wydawców przed konfliktami z władzą i nieuchronnymi surowymi karami finansowymi, mogącymi zagrozić istnieniu firmy.

Nie ma już w Polsce instrumentów zdolnych przymusić media będące w rękach władzy, by przekazywały pluralistyczny obraz życia społecznego. Wcześniej istniał Trybunał Konstytucyjny, który mógł skutecznie interweniować, choćby przy ustawach niebezpiecznie zmieniających sposób wyboru i charakter mediów publicznych. Dziś ta instytucja ogarnięta jest wewnętrznym paraliżem wywołanym konfliktem w środowisku władzy, i w efekcie nie istnieje. Mamy piękny budynek i osoby tytułujące się sędziami, które nie pracują.

Powoli brakuje też chętnych do pisania skarg na radio i telewizję, bo mało kto wierzy w ich skuteczność.

Tu już nawet nie tyle chodzi o wiarę w skuteczność, ile o poczucie, że instytucje chroniące praworządność, takie jak KRRiT, KRS czy TK, stały się swoim przeciwieństwem. Trybunał nie stoi na straży prawa, ale legalizuje jego łamanie, choćby stwierdzając nieważność traktatów europejskich; KRS zaś ogranicza niezależność sędziów, zamiast jej bronić. Dożyliśmy czasów, w których prawnicy utracili zaufanie do intencji ustawodawców, a słowo „reforma” nabrało mrocznego znaczenia.

Przecież sądy mogą mieć strukturę taką jak poprzednio, mogą też być „spłaszczone”, jak chce rząd, ważne, by dobrze działały. Problemem jest to, że dziś nie wierzymy, iż za zmianami stoi troska o praworządność.

Ten system przypomina mi orwellowskie Ministerstwo Miłości, tropiące przestępstwa wobec partii. Będzie o to tym łatwiej, im więcej będzie neo-sędziów powoływanych przez neo-KRS, nawet jeśli tylko część z nich stanie się posłuszna władzy.

Neo-KRS działa od pięciu lat, a wśród nowo powołanych sędziów jest wielu młodych asesorów, w czym nie ma nic złego. Jednak coraz więcej nominacji, i to od rejonu po Sąd Najwyższy, pochodzi ze środowiska prokuratorów i prawników związanych z obozem władzy albo wręcz spośród rodzin polityków. W przyszłości będzie ich pewnie jeszcze więcej, jeśli dołożymy do nich absolwentów szkół prawniczych, tworzonych przez środowisko rządowe. To zatrważający obraz, oznaczający zarazem poważny problem dla sędziów, którzy uzyskiwali nominacje na stanowiska uczestnicząc w nielegalnych procedurach i dziś są w pewnej pułapce prawnej, nawet jeśli nie mają związków z władzą. Ich nominacje zawsze będą kwestionowane, a to ma ogromne znaczenie dla erozji autorytetu sądu. Doprowadzimy do tego, że strony procesu będą się zastanawiały, czy wyrok nie zależy od poglądów politycznych sędziego.

Rozpatrzmy teraz inny scenariusz: wybory wygrywa opozycja. Słyszymy zapowiedzi stawiania polityków Zjednoczonej Prawicy przed Trybunałem Stanu, choć ta instytucja jeszcze nikomu realnej krzywdy nie zrobiła. Pojawiają się obietnice szybkiego rozwiązania neo-KRS i cofnięcia nominacji dla neo-sędziów. To naprawdę jest takie proste?

Załóżmy, że większość społeczeństwa chce zachowania konstytucji i powrotu normalnego państwa, i taką wolę wyrazi w wyborach. Załóżmy też, że ich reprezentanci chcą tego samego, co nie musi być oczywistością, bo politycy lubią korzystać z narzędzi pozostawianych przez poprzedników. Jeśli jednak te deklaracje są uczciwe, to proces przywracania praworządności będzie trudny i skomplikowany, ale jestem optymistą. Demokratyczne państwo prawa, z ponad 30-letnią historią i konstytucją, dysponuje mechanizmami, które uruchamiają się w sytuacji, w której trzeba przywrócić do życia ważne funkcje organizmu.

Ale co konkretnie można zrobić w kwestii np. Trybunału? Abstrahuję od faktu, że prezydentem jeszcze przez dwa lata będzie Andrzej Duda, który może, choć nie musi, naprawie tej instytucji postawić weto.

W obecnym kształcie Trybunał nie może funkcjonować, zresztą on w praktyce nie istnieje, gdyż jest niekonstytucyjny i nie orzeka. Można sobie wyobrazić w przyszłości postępowania dyscyplinarne wobec pojedynczych osób i usuwanie ich po kolei ze stanowisk albo czekanie na koniec ich kadencji, jednak uważam, że tu musi raczej nastąpić rozwiązanie całego Trybunału i powołanie go na nowo. Oczywiście nie da się tego zrobić od razu, więc w okresie przejściowym jego funkcje musiałyby przejąć sądy. Jasne jest też, że musi nastąpić przywrócenie konstytucyjności KRS.

No właśnie. KRS nominował wielu sędziów. Jeśli będziemy unieważniać ich powołania, to co z wydanymi przez nich wyrokami? Rozwód czy sprawy o długi zostaną unieważnione?

KRS jest problemem łatwiejszym do rozwiązania niż Trybunał, bo ustawa, która ją stworzyła, wygaszając mandaty sędziom i powołując nowych, u samych źródeł jest jawnie niekonstytucyjna. Nie ma więc problemu, by zmienić tę ustawę, a potem powtórzyć konkursy, w wyniku których neo-sędziowie byli powoływani. Jednak nie chodzi o unieważnianie ich wyroków czy odbieranie im nominacji wręczonych przez prezydenta, ale o weryfikację procedury powołania. Jeśli zdarzą się przypadki, w których konieczne będzie cofnięcie nominacji, gdyż kandydat ewidentnie nie nadawał się na sędziego, to wróci on do miejsca, z którego przybył, np. do prokuratury. Ale jego wyrok musi pozostać ważny.

Jak to?

Sądownictwo nie jest dla sądownictwa. Ono ma być niezależną władzą, ale służyć ochronie praw i wolności obywatelskich – a nie sobie czy ustawom. Biorąc to pod uwagę nie możemy doprowadzić do automatycznego unieważniania wyroków, bo to zrodzi chaos. Wyobrażam sobie unieważnienie samej nominacji, ale nie przenoszące skutków wstecz – taki sędzia po prostu przestawałby z danym dniem być sędzią, ale jego wyroki pozostawałyby ważne. On sam zaś mógłby w kolejnym konkursie starać się już o legalną nominację.

Mogę sobie również wyobrazić specjalną ścieżkę odwoławczą przy sprawach, w których da się wyraźnie zauważyć polityczny wymiar decyzji; część prawników zachowywała się w ostatnich latach niegodnie i ci ludzie muszą też ponieść odpowiedzialność dyscyplinarną. Natomiast nie ma szans na powrót do punktu wyjścia bez żadnych kosztów. Być może radykalni obrońcy praworządności, zwłaszcza ci szykanowani, nie będą do końca z tego zadowoleni, ale musimy pamiętać, że jako sędziowie pełnimy służbę publiczną, a tu jest znacznie mniej praw i wolności, a więcej obowiązków. Nasza osobista satysfakcja czy pragnienie naprawy krzywd nie są najważniejsze.

Wśród zapowiedzi opozycji jest przywrócenie rozdziału funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego. Paradoksalnie, rządzący właśnie to robią, choć z cynicznych pobudek. Odebrano właśnie ustawą wiele kompetencji ministrowi na rzecz prokuratora krajowego, którego nie da się zmienić po wyborach bez zgody prezydenta.

To jest bardzo instrumentalne traktowanie naszego państwa, na zasadzie prawa do łupów, dopóki można to robić. Tu nie ma myślenia o instytucjach, o ich funkcjach i o tym, jak niszczy się przy okazji wspólnotę Polaków. Być może jednak społeczeństwo uzna, iż ważne jest dla niego przywrócenie państwa prawa. Pozostaje pytanie, czy większość z nas tego chce i czy nie jest tak, że wielu z nas w niespokojnych czasach woli rządy silnej ręki i akceptuje to, że władzę obowiązują inne prawa, od tych najważniejszych po prawo wjazdu na cmentarz w czasie pandemii.

Czy Pan jest zawiedziony reakcją społeczeństwa na to, co rządzący zrobili przez osiem lat z praworządnością?

Wolę bić się w prawnicze piersi, że nie potrafiliśmy stworzyć skutecznego lobby, które umiałoby sprawnie komunikować się ze społeczeństwem, nie traktować go z wyższością, używać jasnego języka i edukować je prawnie. Na szczęście widzę, jak mocno się to zmienia, jak niektórzy sędziowie wychodzą dziś do społeczeństwa z różnymi inicjatywami. Najbardziej jednak smuci mnie to, że w kraju, który stworzył Solidarność, który wydał i Jacka Kuronia, i Jana Pawła II – tak słabo zakorzeniło się poczucie wspólnoty, potrzeba równości, empatii i idei solidarności społecznej. A także – po prostu – chrześcijaństwo. Trudno mi pojąć, jak łatwo dziś używać języka nienawiści i zyskiwać tym poklask.

Wolności nie dostaliśmy w prezencie – raz na zawsze. O nią trzeba wciąż walczyć, może po prostu przechodzimy dziś kolejny egzamin z tego, czy na tę wolność zasługujemy?

To fascynujący czas, budzący jednocześnie nadzieję i niepokój. W którą stronę pójdziemy i co jesteśmy gotowi poświęcić w imię tzw. bezpieczeństwa? Niemal połowa z nas ma w nosie całe życie publiczne, brzydzi się nim, nie chodzi na wybory, bo uważa, że to nie ich sprawa. Martwi mnie to, bo przecież fakt, że nie interesujemy się państwem i polityką, nie oznacza, że one nie interesują się nami i nie wpływają na nas – i to codziennie.

Co by sędzia Włodzimierz Wróbel zrobił, żeby społeczeństwu przywrócić nie tylko wiarę w praworządność, ale też w to, że sądy mogą pracować sprawniej i szybciej?

Myślę, że kluczowa jest nie tyle kwestia liczby sędziów, co fatalnego stanu administracji sądowej, która jest nieliczna i mierzy się ze skandalicznie niskimi zarobkami, prowadząc od miesięcy lekceważony przez rządzących protest. Sądy są też zacofane technologicznie i stanowią jedną z ostatnich instytucji, która czeka na cyfryzację. Ile my czasu tracimy na przesyłanie akt między sądami, a przecież to już od dawna powinno odbywać się elektronicznie, w zabezpieczonych kopiach. Naprawdę, dość już mam widoku tych wszystkich rozlatujących się teczek z aktami.

Moim marzeniem jest redukcja spraw, które rozstrzyga się w pełnej procedurze, musimy szerzej otworzyć się na możliwość załatwiania sporów przy pomocy mediacji. Kolejnym moim marzeniem jest, by ludzie idąc do sądu rozumieli, co się tam dzieje. Do tego potrzeba inaczej kształconej kadry, która będzie wyposażona w miękkie kompetencje, będzie miała w sobie pokorę, będzie wiedziała, że jej praca służy jakiemuś większemu dobru, a nie kodeksom. Być może w procedurze nominowania sędziów powinna istnieć możliwość konsultacji społecznych? Proszę mi uwierzyć, to nie jest utopia. Sędziów tak wybranych, cieszących się autorytetem i szacunkiem, społeczeństwo będzie chciało bronić.©℗

Włodzimierz Wróbel (w środku) na zamkniętym posiedzeniu Sądu Najwyższego. Warszawa, 23 stycznia 2020 r. / JAKUB KAMINSKI / EAST NEWS

PROF. WŁODZIMIERZ WRÓBEL jest sędzią Izby Karnej Sądu Najwyższego, kierownikiem Katedry Prawa Karnego UJ.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jako reporter rozpoczynał pracę w dzienniku toruńskim „Nowości”, pracował następnie w „Czasie Krakowskim”, „Super Expressie”, czasopiśmie „Newsweek Polska”, telewizji TVN. W lutym 2012 r. został redaktorem naczelnym „Dziennika Polskiego”. Odszedł z pracy w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Dwie władze do odstrzału