Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Potop bez końca, ulewa bez przymierza. Trudno myśleć o czymś innym. Słucham deszczu, leżąc we własnym łóżku. W tym czasie ktoś inny stoi w oknie i obserwuje, ktoś inny zaczyna wnosić na piętro domu cenniejsze przedmioty, jeszcze ktoś inny idzie pod najbliższy wał, żeby zobaczyć, czy ludzie już się zbierają. Woda podchodzi z dołu i z góry. Ludzie zbijają się jak worki z piaskiem, pokrzykują, czasem bezsilnie czekają. W małej wsi koło Limanowej domy zjeżdżają ze zbocza. W Warszawie na Ursynowie woda zalewa samochody po dachy. Słucham szumu zagłady, która dosięga innych.
W końcu staje się on tak natrętny, że wstaję, by zamknąć okno. Ciemno i nic nie można zrobić. W nocnej ciszy słychać trzask ikony na ścianie.
Trzynaście lat temu, po powodzi 1997 roku, Jarosław Modzelewski na kilku kawałkach tektury namalował cykl gwaszy poświęconych temu wydarzeniu. Wyjątkowo ubogie obrazy, wyjątkowo mocne. Porwane przez wezbrany nurt zwierzęta walczą o życie wśród burobrązowych fal. Niektóre dryfują na kawałkach desek, inne wyciągają szyje w ostatniej próbie złapania powietrza. Ich ciała są białe - jak ciała potępionych na dawnych wizjach Sądu Ostatecznego; świecą na falach niczym rozrzucone kości. Na innym obrazku widzimy sypanie wałów. Mur utworzony z worków niepokojąco kojarzy się z przybierającą wodą. Jeden człowiek stoi na szczycie, ale innych widać tylko częściowo. Pracują - takie odnosi się wrażenie w pierwszym spojrzeniu - zanurzeni po pas, po piersi. Ten na szczycie mocuje się z dziurawym workiem, z którego wysypuje się piasek.
"Bezbronna łódź" - trzech gapiów obserwuje z mostu zmagania łodzi ze wzburzoną rzeką. "Naleję panu wody" - gest pomocy: mężczyzna przechyla wiadro, by przelać resztę zawartości do podstawionego czajnika. "Mazowsze" - pod burym, burzowym niebem kobieta wraca z pola z krową pomalowaną w czarno-białe pasy jak zebra. I najlepiej zapamiętany obraz (zresztą motyw ten artysta powtórzył później na płótnie): "Ratowanie psa". Jest już po burzy, fale układają się spokojnie, jak na obrazkach rysowanych przez dzieci. W tle widać zalane domy. Mężczyzna i kobieta, ubrani jak w Boże Ciało, stoją po pas w wodzie. Przed nimi na odwróconym czerwonym stole dryfuje ocalony z powodzi pies. Może to wszystko, co zdołali uratować? Może to przede wszystkim uratować chcieli?
Nie mogę spokojnie patrzeć na estetyzowane zdjęcia powodzi, które widuję w telewizji. Zwłaszcza robione nocą, gdy światła malowniczo układają się na powierzchni wody. Powódź to brud, błoto, chaos. Rozpacz tych, którym wszystko zabrano, i smutek tych, którzy nie potrafią im pomóc. Skromne obrazy Modzelewskiego mówią właśnie o tym. W szumie zagłady wydają się prawie modlitwą - w intencji godności, powagi, prawdy.
A co najbardziej przejmujące - artysta namalował je na tekturze, materiale słabym, który nie przetrwałby nawet mniejszej wody.