Żeby nie lunęło

Lista błędów popełnionych w Polsce w imię ochrony przeciwpowodziowej jest długa jak Wisła. Lista zaniechań podobnie.

02.07.2007

Czyta się kilka minut

Wrocław, czerwiec 1997 r. / Fot. MIECZYSŁAW MICHALAK / Agencja Gazeta /
Wrocław, czerwiec 1997 r. / Fot. MIECZYSŁAW MICHALAK / Agencja Gazeta /

W Ciężkowicach, niewielkim mieście położonym na granicy Małopolski i Podkarpacia, powodzie z 1997 i 2001 r. nie wyrządziły wielkich szkód. Katastrofa przyszła dopiero rok temu: po kilku dniach intensywnych deszczów w Beskidach, niezbyt imponująca zazwyczaj rzeka Biała w ciągu kilku godzin zmieniła się w wielkie rozlewisko. Błyskawiczna akcja ratunkowa nie pomogła: woda przelała się przez drogę Tarnów-Gorlice, zatapiając najniżej położoną dzielnicę miasta - domy, zajazd, zakłady mięsne. W niektórych budynkach sięgała pierwszego piętra. Dopiero wtedy okazało się, że każdy szczegół ma znaczenie.

Na przykład most. Jeden z przyczółków jest za bardzo wysunięty, więc tamował odpływ fali. Podobnie jak zabudowania nad rzeką. Podniosły falę, utrudniły odpływ.

Dla gminy z budżetem 20 milionów, 4 miliony złotych szkód to katastrofa.

Biała wylewała zawsze. Jednak w 2006 r. po raz pierwszy zaatakowała z taką wściekłością. Burmistrz Józef Szymański, od 12 lat na stanowisku, nie wie do końca, dlaczego: - Padało punktowo w Beskidach, to i poszło, raz-dwa.

Burmistrz jest znany w okolicy z umiejętności dyplomatycznych. Bardzo dba o tzw. dobrosąsiedzkie stosunki z położoną wyżej gminą Grybów oraz Regionalnym Zarządem Gospodarki Wodnej w Krakowie, który decyduje o pracach hydrotechnicznych na Białej. Dlatego nie opowiada o wszystkim.

Na przykład o tym, że RZGW wyregulował dopływy Białej powyżej Ciężkowic. Ani o tym, że w położonym wyżej Grybowie gmina zbudowała prawie pół kilometra wałów ziemnych.

Efekty? Po większych deszczach woda spływa w dół szybciej, jest też jej więcej, bo nie ma się gdzie rozlewać.

Takich przykładów w całym kraju jest więcej. Trudno pojąć ten paradoks: walka z powodziami powoduje... wzrost zagrożenia powodziami.

Gdzie ta woda ma wsiąkać?

Paradoks nie dziwi dr. Janusza Żelazińskiego, hydrologa z 50-letnim stażem. Według niego polscy specjaliści od gospodarki wodnej myślą jeszcze kategoriami przedwojennymi. Dobra rzeka to rzeka prosta, o przekroju trapezowym i solidnych wałach przeciwpowodziowych. Trzeba budować jak największe zapory.

Doktor Żelaziński nie ma nic przeciwko wałom, zwraca jednak uwagę, że dają ochronę tylko w razie "zwykłej" powodzi, a na dodatek usypiają czujność. Tak jak w Ciężkowicach, których mieszkańcy uwierzyli, że pełniąca rolę wału droga ochroni i tym razem. Do układania worków z piaskiem przyszły dwie osoby.

- Kiedy przychodzi naprawdę wielka woda, zapory i wały nie wystarczają. A wielkie powodzie zdarzają się coraz częściej - twierdzi Żelaziński. Klimatolodzy wiążą to z ociepleniem klimatu, ale znaczenie mają też błędy człowieka, zabudowa terenów zalewowych oraz regulacja i obwałowanie rzek.

W innych krajach już się zorientowali, że typowe metody zawodzą. Niemcy olbrzymimi kosztami przeprowadzają renaturyzację Renu, który po wyprostowaniu koryta w XIX w. stał się bardzo niebezpieczny. Skróconą w górnym odcinku o 70 km rzeką woda płynie trzy razy szybciej niż dawniej. Naturalne tereny zalewowe zmniejszyły się prawie ośmiokrotnie. W efekcie powodzie z lat 90. zniszczyły Bonn, Kolonię, Koblencję. - Nawet częściowy powrót do pierwotnego stanu oznacza wydatki i dramaty. Trzeba zlikwidować winnice, wysiedlić ludzi. Tam, gdzie możliwe, odsunąć ich od wody. Ale i tak są to mniejsze koszty niż straty powodziowe - tłumaczy Żelaziński.

Francuzi rozbierają wały przeciwpowodziowe nad Loarą. Po olbrzymiej powodzi na Missisipi specjalna komisja wyliczyła, że każda wielka woda przynosi dziesięciokrotnie większe straty niż poprzednia. Jak to możliwe? Po katastrofie powstają kolejne wały i zapory, które dają złudne poczucie bezpieczeństwa. W ślad za nimi powstają kolejne domy, coraz więcej warte. Kolejna duża powódź zabiera je z sobą.

Stanisława Wantuch, urzędniczka z ciężkowickiego wydziału ochrony środowiska: - Po tej powodzi z ubiegłego roku inaczej na świat zaczęłam patrzeć. Dokąd myśmy zaszli? Każda kropla skanalizowana. Woda z dachu do rynny, z rynny do kanału i do rzeki. Wszystkie pola zmeliorowane. Gdzie ta woda ma wsiąkać?

Wysiedlić Wrocław

Doktor Żelaziński wzywa jedynie do umiaru. W końcu gdyby nie obwałowania, z Wrocławia zostałoby niewiele. W 1997 r. system wodny miasta, przygotowany na przyjęcie fali o przepływie 2400 m3 na sekundę, musiał zmierzyć się z przepływem półtora raza większym. Nie mógł wytrzymać. Duża część miasta znalazła się pod wodą, ale wały i worki z piaskiem zapobiegły kompletnej katastrofie.

Dziesięć lat po tamtej klęsce można jeszcze wyobrazić sobie siłę Odry, jadąc na południowe przedmieścia - w poprzek kanału ulgi łączącego Odrę w Widawą leżą do dzisiaj resztki żelbetowego jazu. Gruby na łokieć, wywrócił się pod naporem wody jak ścianka z karton-gipsu.

Jerzy Weraksa, odpowiedzialny we wrocławskim magistracie za ochronę przeciwpowodziową, nie jest bezkrytycznym zwolennikiem budowania wzdłuż polskich rzek kolejnych kilometrów wałów. W przypadku Wrocławia wyjścia jednak nie widzi. - Przecież większość miasta powstała na terenach zalewowych - pokazuje na mapę. - Tylko kilka osiedli na obrzeżach położonych jest nieco wyżej, już poza doliną rzeczną. Ja wiem, że powinniśmy odsunąć się od wody, ale to nierealne.

Dlatego miasto w ciągu dziesięciu lat wyremontowało prawie wszystkie obwałowania, śluzy i jazy. Część wałów trzeba było podwyższyć. W magazynach czeka 300 tys. worków. Weraksa wymyślił też górki zabawowe. W czterech punktach Wrocławia kazał nawieźć piachu, ponad 3 tys. m3 w jednym miejscu, obłożonych ziemią. Niech się dzieciaki bawią, zjeżdżają na sankach. Jeżeli, odpukać, przyjdzie co do czego, piach będzie na wyciągnięcie ręki. W 1997 r. trzeba go było dowozić z drugiego brzegu ciężarówkami.

Weraksa: - Zrobiliśmy bardzo dużo. A mimo to, jeżeli w najbliższym czasie przyjdzie wielka woda, Wrocław znowu zostanie zalany.

Gdzie tu logika

To, że zbyt duża liczba wałów i regulacja rzek mogą skutkować katastrofalnymi następstwami, nie wydaje się trudne do zrozumienia. Jednak pomiędzy Odrą a Bugiem przyjmuje się z trudem.

Po wielkiej powodzi w dorzeczu Wisły z 2001 r. Europejski Bank Inwestycyjny przyznał Polsce 250 mln euro na odbudowę zniszczonych urządzeń wodnych, co razem z wkładem własnym dało 385 mln euro. Za te pieniądze powstało 1000 małych projektów wodnych, przez ekologów i część środowiska hydrotechnicznego uznanych w znacznej części w najlepszym razie za bezsensowne, w najgorszym zaś - za szkodliwe.

W Małopolsce Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej oraz Małopolski Zarząd Melioracji i Urządzeń Wodnych wyregulowały np. Stradomkę w miejscu gdzie nie ma ani domów, ani mostów, ani dróg. Podobnie jest z potoczkiem Chechło, który płynie przez las. W całym kraju, czasem wbrew prawu

melioranci chronią przed zalaniem pola i pastwiska, lasy łęgowe w naturalny sposób osłabiające wylewy, nieużytki.

Od 1997 r. nigdzie nie spróbowano odsunąć ludzi od rzeki bądź odzyskać dawne tereny zalewowe. Pierwszy taki projekt próbuje właśnie rozpocząć na Odrze poniżej Wrocławia lokalny oddział WWF, jednej z największych organizacji ekologicznych na świecie. WWF opracował plan odsunięcia siedmiu kilometrów wałów i zwiększenia terenów zalewowych o prawie 700 hektarów.

Robert Wawręty z Towarzystwa na Rzecz Ziemi, monitorującego regulacje rzek w południowo-wschodniej Polsce, nie chce kolejny raz mówić o tym, co już zniszczono. Wskazuje na najbliższe plany, które według niego pokazują, że w kraju sensowna polityka przeciwpowodziowa nie istnieje. - Za blisko 2 miliardy euro planowane są inwestycje wodne szkodliwe dla ludzi i przyrody, np. planowany zbiornik na Wisłoce nie wpłynie istotnie na zjawiska powodziowe. Wyliczyliśmy, że w razie dużej powodzi uchroni ok. 100 gospodarstw domowych, gdy dokładnie tyle samo planuje się wysiedlić. Ta zapora ma kosztować 800 mln złotych - za takie pieniądze można by wybudować daleko od rzeki 1600 nowych domów o wartości pół miliona. Podobnie w Świnnej Porębie, gdzie zapora budowana na Skawie w razie powodzi takiej jak z 2001 r. ochroni około 100 domostw przy planowanym wyburzeniu 400. Trzeba wysiedlić 2000 osób, wydać 1,7 mld złotych. Gdzie tu logika?

Nie ma co siać pesymizmu

Doktor Żelaziński dawno nie był we Wrocławiu, ale zmroziła go informacja, że tuż przy Odrze powstają nowe osiedla. Tak właśnie rozwija się mocno dotknięte przez powódź blokowisko Kozanów. Na jego obrzeżach cieszą oko nowe, schludne domki jednorodzinne z zadbanymi ogródkami i zaciszne, niedawno oddane do użytku bloki. Tu pompowany basen, tam dwa dobre auta na podjeździe. - Wszystko legalnie mamy, pozwolenia et caetera - zaznacza mężczyzna w średnim wieku, specjalista od kredytów (nie podaje nazwiska). - Czy nie boję się kolejnej wody? Nie boję się, bo bliziutko stąd planowane są nowe wały, a nasze osiedle jest po wła-

ściwej stronie. Poza tym naprawdę wielka fala zdarza się rzadko. Nie ma co siać pesymizmu. Jakby co, to sobie poradzimy.

Pod wielką mapą Wrocławia Jerzy Weraksa wzrusza ramionami i linijką pokazuje przebieg planowanych wałów. Rzeczywiście, mają być, ale tak się składa, że tereny są prywatne, a właściciele chcą się tam budować. Liczą na to, że wał można odrobinkę przesunąć. Negocjacje trwają.

Żelaziński: - Znam jeden kraj, w którym poradzono sobie z ciągłym naporem ludzi na rzeki. To Anglia, gdzie odstraszają wysokie koszta ubezpieczeń i gdzie osiedlając się nad rzeką, musisz wiedzieć, że państwo ci nie pomoże. U nas jeżeli wojewoda nie zabroni zabudowy terenu zagrożonego, to buduj jak chcesz i gdzie chcesz - gdyby przyszła katastrofa, jakoś ci pomożemy. Nie znam przypadku wykorzystania uprawnień wojewody, z prostej przyczyny - teren objęty zakazem zabudowy traci wartość i pojawia się trudny problem odszkodowań.

Zamienię chatkę na pałac

Burmistrz Ciężkowic pomagał po powodzi wszystkim bez wyjątku, ubezpieczonym i tym bez ubezpieczeń.

Chce dobrych, mocnych wałów przeciwpowodziowych, chce bezpieczeństwa dla swoich mieszkańców, za wszelką cenę, żeby nie powtórzyła się sytuacja z ubiegłego roku. Także dla siebie: miejscowi chcieli go zlinczować za to, że nie zapobiegł klęsce.

Nie potrafi sobie wyobrazić, jak odsunąć ludzi od rzeki, a w jego mieście nie ma dobrych rozwiązań. Jeżeli Ciężkowice mają się rozbudowywać, potrzebne są nowe tereny. Ludzie chcą mieszkać w dolinie, bo najwygodniej i blisko drogi, dlatego zajmują kolejne połacie dawnych terenów zalewowych. Urzędnicy próbowali zablokować budowę dużego zajazdu weselnego. Po pierwsze - na terenie zalewowym, po drugie, posadowiony na wysokim nasypie, podnosi falę powodziową. Właściciel odwołał się do sądu i wygrał. W ubiegłym roku budynek zatopiła woda.

Owszem, ludzie mogą budować się na terenach położonych wyżej, ale to z kolei spowoduje inny problem - zbocza gór po deszczach będą się osuwać.

Ekolodzy przekonują, że moment powodzi to jedyna dobra chwila, by tam, gdzie się da, przekonać ludzi do przeprowadzki. Jeden z cenionych specjalistów od ochrony wód pojechał po powodzi w 2001 r. w rodzinne strony, pod Kazimierz. Rolnicy deklarowali, że przeniosą się wyżej, jeżeli gmina zaproponuje zamianę. Emocje opadły, Piotr Nieznański dwa lata później usłyszał: "Za Boga się stąd nie ruszymy. Może kolejnej takiej wody nie będzie".

Burmistrz Józef Szymański nie potrafi sobie takich przenosin wyobrazić. - Tu ludzie mają drogę, urządzone wszystko. Wnet by zażądali pałaców w zamian za swoje chatki - przewiduje. Po powodzi jego urzędnicy rozmawiali z kobietą, której woda zniszczyła dom zbudowany pomiędzy nasypem kolejowym a rzeką. Sugerowali właścicielce przeprowadzkę. Nigdy, toć to ojcowizna. A z ojcowizny grzech się wyprowadzać.

Przeprowadzki nie wyobrażają sobie również w Rol-Mięsie, zakładzie zbudowanym dokładnie w środku międzywala. W 1989 r. budowali go tak, by nie zalała go woda stuletnia. Rok temu w czerwcu poziom wody mierzony od podłogi wynosił dwa metry. - Jak ktoś zasponsoruje, to się przeniesiemy, a ponieważ chętnych nie widać, zostajemy tutaj i czekamy, co dalej - komentują w zakładzie.

---ramka 521699|lewo|1---***

Pytani o wielką wodę mieszkańcy nowych osiedli we Wrocławiu i ci z niżej położonych dzielnic Ciężkowic rozumują tak: w telewizji mówią o wodzie stuletniej, a w 1997 r. Odrą płynęła woda taka, jaka zdarza się raz na dziesięć tysięcy lat. Prawdopodobieństwo 0,01 procenta. Co oznacza, że drugi raz w ich życiu taki kataklizm na pewno się nie zdarzy.

Słysząc takie argumenty, dr Żelaziński śmieje się serdecznie.

- To absolutnie błędne myślenie - replikuje. - Rachunek prawdopodobieństwa nie powinien nas usypiać. Po olbrzymiej powodzi może przyjść kolejna, nawet w tym samym roku, nic nie stoi na przeszkodzie. To tak jak z pożarem, suszą, groźnym wypadkiem.

We Wrocławiu mają nadzieję, że nowy system przeciwpowodziowy ochroni miasto przed falą porównywalną z tą sprzed 10 lat pod warunkiem, że wcześniej powstanie olbrzymi polder pod Raciborzem. Jerzy Weraksa zastrzega, że część miasta zostanie zalana, ale straty będą znacznie mniejsze.

O tym, co się stanie, jeżeli przyjdzie jeszcze większa woda, nie chce na razie myśleć.

Burmistrz Szymański: - Teraz to jest tak: jak pokropi, to ja na niebo popatruję i myślę: lunie czy nie lunie? Żeby tylko nie lunęło. Byle deszcz, a ja mam powódź w oczach. W tym roku, chwalić Boga, na razie się udaje. Ale kto to wie, co za tydzień będzie. Kto to wie.

W położonym wyżej Grybowie wkrótce rusza kolejna duża inwestycja - będą budować kilometr żelbetowych obwałowań.

Szymański bardzo liczy, że Ciężkowice dostaną w końcu od rządu 4 mln złotych na budowę wałów. Dzięki temu zepchną falę powodziową niżej. Odetchną.

Niżej leży miejscowość Gromnik.

Tam wałów nie ma.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2007