Teheran przyparty do muru

Atmosfera histerii wokół Iranu zaczyna powoli przypominać to, co działo się w 2002 r. wokół programu atomowego Iraku.

23.04.2012

Czyta się kilka minut

Ajatollah Ali Chamenei na spotkaniu Rady Strażników, Teheran, 8 marca 2012 r. / Fot. Khamenei.Ir/ AFP/ East News
Ajatollah Ali Chamenei na spotkaniu Rady Strażników, Teheran, 8 marca 2012 r. / Fot. Khamenei.Ir/ AFP/ East News

Ostatnie sankcje Zachodu sprawiły, że Irańczycy czują się poobijani. Podczas niedawnych rozmów z sześcioma światowymi mocarstwami – prowadzonych w stolicy Turcji – po raz pierwszy od lat byli konstruktywni i mili. Nie wiadomo, czy atmosfera ze Stambułu przetrwa do drugiej rundy pertraktacji. Ale na razie groźba konfliktu w Zatoce Perskiej wydaje się odroczona co najmniej do jesiennych wyborów prezydenckich w USA – o ile oczywiście Barackowi Obamie uda się przekonać Izrael, by samodzielnie nie zaatakował irańskich instalacji atomowych.

W ostatnich tygodniach ceny ryżu, oleju spożywczego, warzyw, owoców i proszków do prania wzrosły w Teheranie od 8 do 20 proc. To efekt atmosfery panującej w Iranie po tym, jak kolejne kraje redukują ilość importowanej stamtąd ropy. Do wymuszonego przez USA europejskiego embarga powoli zaczęły przyłączać się mocarstwa azjatyckie, które – choć dalekie od histerii atomowej panującej na Zachodzie – wolą ograniczyć uzależnienie od perskiego surowca, niż narazić się na konflikt z Ameryką.

Zresztą czasem nie wiadomo nawet, jak miałoby wyglądać regulowanie opłat: irańskie banki zostały w dużym stopniu odcięte od światowego systemu elektronicznych przelewów, co sprawia, że coraz częściej władze w Teheranie proponują importerom opłaty „w naturze”, np. wymianę ropy na towary przemysłowe i spożywcze. Na dodatek azjatyckie firmy żądają od sprzedawcy coraz większych upustów. Odbija się to koszmarnie na budżecie Iranu, w ponad połowie uzależnionego od eksportu „czarnego złota”.

RAPORT BEZ ECHA

Kryzysu wokół Iranu nie udało się zdusić nawet duchowemu przywódcy Alemu Chameneiemu, który oficjalnie ogłosił, że Iran nie wybuduje bomby atomowej i że w świetle zasad islamu posiadanie broni jądrowej jest grzechem. Chameneiemu nikt już nie wierzy na słowo, świat żąda w tej chwili twardych dowodów niewinności podejrzanego.

Sytuacja jest o tyle paradoksalna, że dwa miesiące temu 16 agencji wywiadowczych USA przekazało Obamie raport, z którego wynika, iż Iran nie pracuje aktywnie nad produkcją bomby atomowej. Naukowcy w ośrodkach badawczych prowadzą jedynie prace studyjne, które – w przypadku realnego zagrożenia atakiem – pomogłyby Teheranowi w miarę szybko przeprowadzić praktyczne eksperymenty.

Raport, który jeszcze dwa lata temu byłby zapewne hitem, dziś przeszedł bez echa. Gdy czyta się zachodnią prasę, widać wyraźnie, że głosy prawdziwych znawców problemu są w mniejszości. Większość publicystów przedstawia ajatollahów jak sektę szaleńców, która marzy o spektakularnym ataku jądrowym na Izrael – co przecież nieuchronnie zakończyłoby się odpowiedzią wymazującą z mapy świata kilka tysięcy lat kultury perskiej.

Atmosfera histerii wokół Iranu zaczyna powoli przypominać to, co działo się w 2002 r. wokół programu atomowego Iraku. Namiętnie powtarzano wtedy bajki o przenośnych laboratoriach, uranie kupowanym rzekomo w Nigrze, a na dodatek o wielkich magazynach broni chemicznej i biologicznej. Do dziś agenci CIA nie znaleźli nawet cienia dowodu na swe tezy. Okazuje się, że jedyną bronią masowego rażenia Iraku był gaz bojowy, produkowany w latach 80. m.in. z dostarczanych z Zachodu komponentów – i używany przez Saddama Husajna przeciwko Kurdom oraz... Irańczykom.

SYMBOL NIEPRZEWIDYWALNOŚCI

Niestety, świat nie potrafi uczyć się na błędach. Wśród wielu polityków i publicystów panuje atmosfera niezdrowej ekscytacji, która może skończyć się zawieruchą na skalę nieznaną od zakończenia II wojny światowej. Wyobraźmy sobie bowiem sytuację, w której przyparty do muru Iran odpowiada rakietą (konwencjonalną) wysłaną w stronę któregoś z tankowców na Zatoce Perskiej. Gigantyczna eksplozja, katastrofa ekologiczna, ceny benzyny szybujące z godziny na godzinę, ogólnoświatowy kryzys – i kolejna wojna, ciągnąca się latami.

Iran to nie Irak. Z półmilionową armią oraz liczącą ponad 100 tys. żołnierzy i dobrze uzbrojoną Gwardią Strażników Rewolucji – ten kraj nie poddałby się tak szybko, jak armia Husajna. Komentatorzy zdają się zapominać, że choć opozycja w Iranie jest o wiele silniejsza niż ta, która istniała w Iraku, to w przypadku ataku na Persję podziały polityczne zeszłyby na dalszy plan. Irańczycy, nawet demokraci, są w zdecydowanej większości nacjonalistami, alergicznie reagującymi na narzucanie im z zewnątrz kontroli. To efekt wielu upokorzeń z czasów kolonializmu. Żeby ich dziś pokonać, Zachód musiałby zrównać z ziemią pół kraju.

Na całe szczęście ajatollahowie, którzy dla Iranu są chyba największą klęską od czasów najazdu Arabów na ten kraj w VII wieku, zdali już sobie sprawę, że ich wojownicza retoryka stała się kontrproduktywna. Powtarzane przy każdej okazji, nawet w parlamencie, okrzyki „Śmierć Izraelowi!” sprawiły, że – nawet jeśli nie idą za tym czyny – dla świata są symbolem nieprzewidywalności Iranu. Świat po prostu uznał, że ma tego dość.

NETANJAHU KONTRA DAGAN

To sam Iran jest więc dziś winny temu, że jego nieudowodnione dążenia atomowe przerażają wszystkich głównych graczy politycznych na ziemi o wiele bardziej niż fakt, że druga strona regionalnego konfliktu, a więc Izrael, zlekceważył wszelkie ustalenia mocarstw w sprawie atomu.

To Izrael bowiem, a nie Iran, posiada dziś 200 głowic nuklearnych. To Izrael nigdy nie podpisał międzynarodowego paktu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej i nigdy nie wpuścił na swe terytorium ekspertów Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej ONZ. A jednak to Iran jest dla świata „czarnym ludem”. I trudno się dziwić – Izraelem przez lata rządzili po prostu mądrzejsi politycy, gwarantujący, że atomowe rakiety zostaną użyte tylko w ostateczności.

Ostatnio jednak jest z tym gorzej: ekipa premiera Benjamina Netanjahu ma coraz częściej na Zachodzie opinię fanatycznego rządu, który może zaprzepaścić negocjacje pokojowe. Mówi się o tym nawet w samym Izraelu. Były szef Mossadu, Meir Dagan, niedawno po raz kolejny powtórzył w wywiadzie dla CBS, że atak lotniczy Izraela na Iran byłby najgłupszą rzeczą, jaką można sobie wyobrazić.

Prawdopodobnie już najbliższe miesiące dadzą nam ostateczną odpowiedź, czy groźby rządu Izraela są realne, czy też odzwierciedlają jedynie bardzo inteligentną grę Tel Awiwu, mającą zmusić Chameneiego do pochylenia głowy i pójścia na rzeczywiste ustępstwa. 


MAREK KĘSKRAWIEC (ur. 1967) jest redaktorem naczelnym „Dziennika Polskiego” i wykładowcą UJ; autor książki „Czwarty pożar Teheranu”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jako reporter rozpoczynał pracę w dzienniku toruńskim „Nowości”, pracował następnie w „Czasie Krakowskim”, „Super Expressie”, czasopiśmie „Newsweek Polska”, telewizji TVN. W lutym 2012 r. został redaktorem naczelnym „Dziennika Polskiego”. Odszedł z pracy w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18-19/2012