Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dzisiaj najważniejsze pytanie dotyczy roli konfliktu w Gruzji dla zbliżenia stanowiska Warszawy i Waszyngtonu. Czy to amerykańska administracja dała się przekonać, że lekceważenie naszych obaw będzie równoznaczne z utratą w Polsce prestiżu i znaczenia, czy też gabinet premiera Tuska uznał, że w obecnej sytuacji dalsze przeciąganie rozmów jest ryzykowne? Odpowiedź na to pytanie w perspektywie nadchodzących lat doprowadzi albo do tzw. nowego otwarcia w relacjach polsko-amerykańskich i de facto - w wymiarze wojskowym - do zamiany sojuszu północnoatlantyckiego na dwustronne przymierze Warszawy i Waszyngtonu, albo do kolejnego nieporozumienia, którego konsekwencje są dzisiaj trudne do przewidzenia. Dla bezpieczeństwa Polski najlepiej byłoby zatem, gdyby kontekst gruziński nie miał większego znaczenia i był jedynie sprzyjającym zbiegiem okoliczności.
Po wystąpieniu prezydenta na wiecu w Tbilisi, na tle obchodów święta wojska polskiego i zbyt szybko formułowanych ocen tego, co rosyjska interwencja oznacza dla bezpieczeństwa Europy, w polskiej debacie powraca klimat państwa frontowego. Gdyby jednak "syndrom września i Jałty" miał na nowo stać się wyznacznikiem naszej strategii w polityce zagranicznej, to obawiam się, że tarcza zamiast stać się punktem przełomowym, pogłębi tylko jej słabości. A myślenie historyczne nadal będzie dominowało nad politycznym.