Szus za dwa ciastka

Zanim ochłoniemy po emocjach olimpijskich zmagań Adama Małysza i Justyny Kowalczyk - warto odświeżyć pamięć o Henryku Mückenbrunnie. Narciarzu, który mógł być pierwszym polskim "królem nart". Królem, w dodatku polsko-żydowskim.

23.02.2010

Czyta się kilka minut

W Chamonix zasłynął jako brawurowy narciarz. Zdjęcia skoków ze śnieżnych nawisów zilustrowały jego przewodnik narciarski "Le ski" / fot. Wojciech Szatkowski / Muzeum Tatrzańskie w Zakopanem /
W Chamonix zasłynął jako brawurowy narciarz. Zdjęcia skoków ze śnieżnych nawisów zilustrowały jego przewodnik narciarski "Le ski" / fot. Wojciech Szatkowski / Muzeum Tatrzańskie w Zakopanem /

O polskich skokach narciarskich przyjęło się myśleć w przedziale "od Marusarza do Małysza". To Stanisław Marusarz jest uważany za ojca, a właściwie - parafrazując jego pseudonim - za "dziadka" naszych skoków. Zwłaszcza że jego narciarska opowieść zaczyna się z otwarciem Wielkiej Krokwi w 1925 r., na której już jako 13-latek oddawał pierwsze skoki. Ale ani Krokiew nie była pierwszą polską skocznią, ani "Dziadek" nie był pierwszym pod Tatrami narciarskim talentem. Zanim wystąpił w zawodach, kilku narciarzy zdobyło już tytuły mistrzowskie. Niektórym do wyprzedzenia światowej kariery Marusarza zabrakło jednak szczęścia i konsekwencji.

Był wśród nich siedmiokrotny mistrz Polski w narciarstwie klasycznym, młody zakopiański Żyd: Henryk Mückenbrunn.

"Urodzony na nartach"

Niewiele wiadomo o nim przed rokiem 1920, gdy odnotowano pierwszy jego wynik sportowy: zwycięstwo w I Związkowych Mistrzostwach Polski w skokach juniorów. Wiadomo, że po raz pierwszy startował w zawodach już dwa lata wcześniej: w rozgrywanym w Tatrach biegu narciarskim z przeszkodami. Ale wątpliwości budzą istotniejsze fakty z jego biografii, choćby data urodzin. Dzienna nie ocalała w żadnych papierach, a kronikarze nie są zgodni nawet co do roku. 1900 - podaje Józef Kapeniak w książce "Tatrzańskie diabły". 1902 - Witold Henryk Paryski w "Wielkiej Encyklopedii Tatrzańskiej".

1903 - prostuje Wojciech Szatkowski, historyk z Muzeum Tatrzańskiego im. Tytusa Chałubińskiego w Zakopanem i znawca tematyki narciarskiej. Powołuje się przy tym na najbardziej wiarygodne źródło: deklarację klubową z Sekcji Narciarskiej Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego. Ale czy Mückenbrunn sam ją wypełnił? - Prawdopodobnie, chyba że ktoś ją odtworzył po wojnie, bo akta klubu częściowo uległy zniszczeniu - waha się Szatkowski.

O rodzinie Mückenbrunna nie wiadomo też nic poza tym, że rodzice mieli niewielki sklep przy ul. Kościeliskiej. Być może "Miki", jak zwali go koledzy, urodził się z drewnianymi deskami na nogach. Z całą pewnością widziano go, jak ganiał na nich przed I wojną światową w towarzystwie góralskich rówieśników po ośnieżonej Kościeliskiej i skakał z półtorametrowej podmurówki w stronę potoku Cicha Woda nieopodal witkiewiczowskiej willi "Koliba". Na pewno trenował już, będąc uczniem zakopiańskiego gimnazjum.

Gdy przyszedł rok matury i rodzice nie chcieli puścić zapaleńca na zawody biegowe na Klimczoku, schowali mu sprzęt - wymknął się o świcie z domu, zabierając narty swej siostry. "Ze zdumieniem ujrzeliśmy na dworcu kolejowym Heńka w krótkich spodniach i... lakierkach. Tak wyekwipowany zdobył w Bielsku pierwszą nagrodę" - pisze Aleksander Schiele, który latem bywał też partnerem wspinaczkowym żydowskiego sportowca. Razem cudem przeżyli burzę gradową w ścianie Żabiego Niżnego Szczytu.

Prócz determinacji, kondycji i inteligencji, "Miki" miał też inne cechy znakomitego skoczka: odwagę, młodzieńczą pasję i brak wyobraźni. W Sekcji Narciarskiej PTT nie brakowało obdarzonych podobnymi cechami jego narciarskich przeciwników - i przyjaciół zarazem - w rywalizacji z którymi można było poprawiać swoje wyniki.

Franciszek Bujak, później olimpijczyk z Chamonix (1924), był pierwszym mistrzem Polski w kombinacji norweskiej, w 1920 r.; Aleksander Rozmus, który w 1921 r. zdobył mistrzostwo w skokach, przekroczył długo nieosiągalne 30 metrów; Stanisław Zubek wygrywał na sporządzonych przez siebie nartach, stając się później ich legendarnym producentem. Nic dziwnego: ukończył Szkołę Przemysłu Drzewnego, założoną przez Stanisława Barabasza, który przywiózł do Zakopanego pierwsze narty i w 1894 r. odbył na nich wycieczkę do Czarnego Stawu Gąsienicowego.

Mistrz, który kości nie posiadał

W latach 20. narciarstwo dalekie było od późniejszych specjalizacji. Mückenbrunn i jego koledzy na tych samych drewnianych nartach równie dobrze skakali, zjeżdżali, jak i biegali.

Pierwsze mistrzostwo Polski "Miki" zdobył w 1923 r. w biegu na 18 km. Rok później został mistrzem w sztafecie, biegu z przeszkodami, skokach i kombinacji klasycznej (dziś norweskiej). W 1925 r. powtórzył sukces w dwóch ostatnich dyscyplinach. Zanim otwarto Wielką Krokiew, większość konkursów odbywała się w Dolinie Jaworzynki w Tatrach, na skoczni zwanej "powietrzną", bo jej profil powodował wysokie loty i ciężkie lądowanie. Skoki tam uważano za tak niebezpieczne, że na zawody przychodził ksiądz z Najświętszym Sakramentem.

"Miki" był nie tylko rekordzistą tej skoczni. Wygrywał zawody niemal wszędzie, gdzie naonczas skakano: w Bielsku, Krynicy, a nawet na Woli Justowskiej w Krakowie. Dwukrotnie ustanawiał też rekord Polski w długości skoku: w 1922 r. na odległość 27 m, a rok później już 38 m. Oba rekordy padły na skoczni w Szumawie w Czechosłowacji. Zdobywając w 1926 r. w Novym Meste na Morawach tytuł mistrza tego kraju w kombinacji norweskiej, osiągnął największy życiowy sukces. Tym większy, że zawodnicy czescy należeli do światowej czołówki, a tytuł Mistrza Czechosłowacji zdobywali we wcześniejszych latach Norweg Harald Oekern, jeden z najlepszych narciarzy świata, i Czech Ottokar Nemecky, który rok wcześniej triumfował w zawodach FIS w Jańskich Łaźniach (uznanych potem za pierwsze Mistrzostwa Świata).

Mückenbrunn w tym czeskim kurorcie wypadł jednak słabo, zarówno w biegu, jak i skokach zajmując miejsca w trzeciej dziesiątce.

To były czasy absolutnej dominacji Skandynawów w narciarstwie klasycznym. Norwegowie w czterech kolejnych przedwojennych olimpiadach nie zwolnili żadnego miejsca na podium kombinacji norweskiej, a pierwszym medalistą w tej konkurencji spoza Skandynawii był dopiero w 1956 r. Franciszek Gąsienica-Groń. W skokach złote medale zdobywali aż do 1952 r. i do tego roku wraz z Finami i Szwedami zajmowali wszystkie miejsca na podium także w biegach.

Zawody międzynarodowe należały wówczas do rzadkości, dlatego ciężko ocenić, jak Mückenbrunn wypadał na tle światowej czołówki. Mieścił się pewnie w drugiej lub trzeciej dziesiątce skoczków. Narciarze z krajów nordyckich i alpejskich dysponowali wtedy lepszym sprzętem i wiedzą techniczną. Anegdota mówi, że Polacy dopiero podczas I Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Chamonix poznali zalety narciarskich smarów, ale i tak użyli niewłaściwych.

Pojechali na nie Bujak i Andrzej Krzeptowski I, z którymi "Miki" nieraz wygrywał. Choć według innej wersji był w Chamonix, ale nie wziął udziału w zawodach. Podobno złamał nogę. Ale to zostałoby odnotowane we wspomnieniach któregoś z przyjaciół. Schiele pisze zaś, że mimo skłonności do brawury nigdy się nie połamał ("Kości, podejrzewam - chyba nie posiadał"). Nawet gdy w Jaworzynce odpięła mu się w locie narta: według Schielego wylądował na jednej nodze.

Jan Krupski, nestor przewodników tatrzańskich, przytacza legendę, wedle której "Miki" skakał na jednej narcie z połowy rozbiegu skoczni; założył się o pomarańczę. Mückenbrunn wygrywał popularne wtedy zakłady o inne niezwyczajne wyczyny: zjazd spod progu skoczni na jednej narcie z drugą uniesioną wysoko do góry czy zwożenie stamtąd jajka na łyżce trzymanej w dłoni.

Pozostały legendy

Zakładano się nie tylko na skoczni, ale też podczas słynnych "wyryp" narciarskich w Tatrach. "Miki" był nie tylko zwinnym skoczkiem i szybkim biegaczem, ale też odważnym narciarzem wedle współczesnej klasyfikacji: wysokogórskim. Za szczyt odwagi uznawano zjazd szusem, czyli na wprost w dół stromym zboczem lub żlebem. Piękne szusy utrwaliła kamera w nagrodzonym potem na festiwalu w Wenecji "Białym śladzie" wg scenariusza Rafała Malczewskiego.

Szusowali najlepsi narciarze pokolenia: Bronisław Czech, Stanisław Marusarz i ówczesny naczelnik TOPR Józef Oppenheim (także żydowskiego pochodzenia). Ale "Miki" przebił ich brawurowym zjazdem z Przełęczy Karb na zamarzniętą taflę Czarnego Stawu Gąsienicowego. Przez lata wspominano to jako "szus za dwa ciastka francuskie". Tak symboliczna była nagroda za wygranie brawurowego zakładu. Potem utrwalił swą opinię jednego z "tatrzańskich diabłów" szusem z Polskiego Grzebienia w Wysokich Tatrach. Ale nawet o nieudanej próbie zjechania tym sposobem do Jaworzynki słynnym Żlebem Wściekłych Węży, którego połowę przekoziołkował, krążyły w Zakopanem legendy.

Wkrótce po Henryku Mückenbrunnie pozostały tylko one. Jego wyjazd z Polski pozostał kolejną tajemnicą. Nie wiadomo nawet, kiedy wyjechał. Prawdopodobnie w 1926 r. Nie wiadomo, dlaczego. "Zwiał przed wojskiem" - piszą jedni. Nie wrócił z wyjazdu zawodników do Chamonix, bo zakochał się we Francuzce - twierdzą inni. Jeszcze inni mówią: Alpy zawróciły mu w głowie.

W każdym razie osiadł w Chamonix na stałe w 1927 r. - i zbudował tam swą nową legendę. Brał udział w wielu zawodach narciarskich, skijöringowych (jeździe na nartach za koniem), a nawet saneczkarskich i bobslejowych. Ale nie kontynuował już błyskotliwej kariery skoczka i biegacza. W Polsce pojawił się tylko raz w 1933 r. podczas Makkabiady - żydowskiej Olimpiady. Znowu skakał na Krokwi, na której osiem lat wcześniej, na zawodach otwierających obiekt, zajął drugie miejsce. Tym razem nie odegrał już na niej żadnej roli.

Ale też żaden zawodnik żydowskiego pochodzenia w Zakopanem nie osiągnął w polskich sportach zimowych tak wiele. - Zresztą prawdopodobnie tylko on i jeszcze jedna narciarka, Schwarzbacherówna, uprawiali je zawodniczo. Przynajmniej te dwa nazwiska udało mi się ustalić - twierdzi Szatkowski.

Instruktor, przewodnik, inwestor

We Francji znany także jako Henri Muck, zasłynął przede wszystkim jako narciarz wysokogórski. Do dziś robią wrażenie zdjęcia jego skoków ze śnieżnych nawisów, ekstremalnych jak na owe czasy zjazdów, które ilustrują wydane w 1929 r. (wraz z Austriakiem Fredrikiem Hallbergiem) pierwsze we Francji opracowanie technik narciarskich "Le ski par la technique moderne". Jedną z takich fotografii posłał potem koledze z Zakopanego z dedykacją: "Smary Zubka są doskonałe. Staszkowi na pamiątkę. Mückenbrunn. Chamonix 1937".

Założył w Chamonix znaną szkołę narciarską, w której zatrudnił jako instruktora kolegę z SN PTT, Olka Rozmusa. Znał trzy języki, w tym - jako pierwszy z instruktorów we francuskiej Mekce sportów zimowych - angielski, czym przyciągał wielu klientów z zagranicy. Latem zarabiał jako przewodnik alpejski i instruktor tenisa.

Na uniwersytecie w Lyonie pracował też jako profesor wychowania fizycznego. Dorobił się sklepu sportowego i wybudował nieopodal Chamonix cztery domy. - Najbardziej okazały nazywa się "Grand Chalet" - opowiada Teresa Węgrzyn, mieszkająca w Szwajcarii dziennikarka, która bada losy Mückenbrunna. - Mieszkał tam z żoną, belgijską modelką Madelaine, jeszcze przed wojną. Wnętrze jest wykonane w stylu zakopiańskim przez sprowadzonego w tym celu znajomego zakopiańczyka. W pokoju wisi ogromny portret żony w góralskim stroju, w serdaku.

Prócz budowy domów pod wynajem, zainicjował nieznane wcześniej wypożyczanie sprzętu oraz apr?s-ski, w ramach którego ściągał wieczorami adeptów narciarstwa na brydża. - On rozkręcił Chamonix pod względem narciarskim - mówi Węgrzyn.

Śmierć na lodowcu

Karierę handlowca i biznesmena przerwała II wojna światowa, podczas której ukrywał się, ale też, według pewnych źródeł, przeprowadzał Żydów na szwajcarską stronę. W 1944 r. został zadenuncjowany i osadzony przez gestapo na piątym piętrze hotelu "Richmond", skąd uciekł brawurowym zjazdem po rynnie - i zniknął do końca wojny bez śladu.

W Polsce skakałby pewnie w tym czasie, jak Stanisław Marusarz, z okna więzienia na Montelupich. Albo podzieliłby los zakopiańskich Żydów, zmuszanych do pracy w kamieniołomie nad Capkami. Albo jak większość z nich - zginąłby w Oświęcimiu, gdzie zginął także Bronisław Czech. Albo ocalałby, ukrywając się, jak Oppenheim, na Wschodzie i w Warszawie. Albo...

W każdym razie, informacje o jego działalności po wojnie się urywają. Ponoć miał być kierownikiem polskich drużyn na międzynarodowych zawodach w Zermatt i Chamonix. Ale Teresa Węgrzyn zaprzecza: - Znałam zawodników z polskiej drużyny i w obu tych imprezach "Muck" kierownikiem ekipy nie był.

A może wszedł w jakieś nielegalne interesy? Na to wskazywałyby okoliczności jego śmierci. W marcu 1956 r. francuskie gazety rozpisywały się o odnalezieniu na stokach Vallée Blanche, Białej Doliny, zwłok trzech narciarzy. Wyruszyli w góry w okrutnych warunkach pogodowych, z zamiarem przejścia przez Alpy do włoskiego Courmayer. Zamarznięte zwłoki jednego z nich, znanego przewodnika Paula Demarchi, znaleziono na schodach drewnianego schronu pod Aiguille du Midi. Prawdopodobnie szukał w burzy śnieżnej pomocy dla towarzyszy, którzy wpadli do szczeliny na Lodowcu Giganta. Byli to Mückenbrunn i Fryderyk Ebel, żydowski bankier z Tarnowa, który przeżył okupację w Paryżu (z ufarbowanymi na blond włosami i sfałszowanymi dokumentami), a po wojnie zasłynął jako multimilioner i znany w kręgach policyjnych szmugler walut ("König der Goldschmugler" - "król przemytników złota"). Po wyjściu z więzienia dostał ostrzeżenie, że znów może być aresztowany. W Szwajcarii też był poszukiwany. Tylko we Włoszech mógł czuć się bezpieczny. Mückenbrunn był jego znajomym. Czy poszedł na ostatnią narciarską "wyrypę" jako wspólnik Ebla, czy jedynie przewodnik?

Tajemnica spoczęła w grobie "Mucka" na cmentarzu ofiar gór w Chamonix. Na płycie pod głazem skalnym leży też ostatnia para jego nart.

Henryk Mückenbrunn zmarł tak, jak pojawił się w najdawniejszych wspomnieniach: z nartami na nogach.

Korzystałem m.in. z opracowania Wojciecha Szatkowskiego "Henryk Mückenbrunn - narciarz z Janosikową odwagą...", zamieszczonego na stronie www.skijumping.pl, oraz z książki Józefa Kapeniaka "Tatrzańskie diabły" (Warszawa 1971).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2010