Talent do hipkania

Dwa złota Kamila Stocha w Soczi dla wielu mają znaczenie symboliczne. Większe nawet niż bieg Justyny Kowalczyk ze złamaną stopą czy triumf Zbigniewa Bródki, odniesiony przewagą zaledwie 0,003 sekundy.

17.02.2014

Czyta się kilka minut

Kamil Stoch ze złotym medalem olimpijskim. Soczi, 16 lutego 2014 r. / Fot. Antonin Thuillier / AFP PHOTO
Kamil Stoch ze złotym medalem olimpijskim. Soczi, 16 lutego 2014 r. / Fot. Antonin Thuillier / AFP PHOTO

To scena jak z patetycznego filmu amerykańskiego. Można sobie wyobrazić, że niejeden reżyser – bojąc się posądzenia o kicz – odmówiłby jej realizacji, gdyby została wymyślona przez scenarzystę. A jednak zdarzyła się naprawdę i bez niej pewnie trudniej byłoby o polski triumf na igrzyskach w Soczi.

W śnieżną niedzielę 23 stycznia 2011 r., myślący już o zakończeniu kariery dawny mistrz upadł. Dosłownie. Dziesiątki tysięcy ludzi w Zakopanem i miliony przed telewizorami zamarły, oglądając zawody Pucharu Świata, gdy podczas swojego ostatniego sezonu Adam Małysz – który dwa dni wcześniej triumfował na Wielkiej Krokwi – po wylądowaniu nie zdołał wyprowadzić lewej narty ze świeżego śniegu i runął jak długi. Lewa noga mocno skręciła, a narta wypięła się dopiero po chwili. Publiczność zamarła, na trybunach zapadła cisza. Dopiero gdy Małysz opuszczał skocznię, leżąc w toboganie, ludzie zaśpiewali: „Nic się nie stało, Adam, nic się nie stało”.

A kilkadziesiąt minut później w Zakopanem zapanowała euforia – swoje pierwsze zawody Pucharu Świata wygrał Kamil Stoch. Byliśmy świadkami narodzin nowego mistrza.

PRZED MAŁYSZOMANIĄ

Okrzyknięto go wtedy następcą Adama Małysza, choć Stoch nigdy nie lubił tego określenia. Powtarza, że chce być sobą, a nie kogoś zastępować. Gdy był jeszcze dzieckiem, fascynował się wyczynami austriackiego skoczka Adreasa Goldbergera – starszego od niego o 15 lat trzykrotnego triumfatora Pucharu Świata w latach 1993-96. Urodzony w 1987 r., Kamil w tym czasie dopiero próbował sił na dziecięcej skoczni. Od razu zauważono, że ma talent do „hipkania”, jak po góralsku określa się skakanie. Trenerzy uważali go za nadzieję polskich skoków, zanim jeszcze sukcesy zaczął odnosić Adam Małysz.

W 1999 r. chuderlawy 12-latek, który wylądował na 128. metrze zakopiańskiej Wielkiej Krokwi, mówił do kamery: „Chciałbym wystartować na olimpiadzie, zdobyć złoty medal, ale na razie to ja mam jeszcze czas. Może za jakieś pięć, sześć lat to wystartuję”.

Kamil ważył wtedy 28 kg i miał 138 cm wzrostu. Ekipa telewizyjna zrobiła z nim wywiad, bo dokonał nie lada wyczynu: jako przedskoczek osiągnął lepszy wynik niż dorośli uczestnicy zakopiańskich zawodów Pucharu Świata w kombinacji norweskiej (dyscyplina polega na tym, że sportowcy na przemian skaczą i biegają na nartach). Najlepszy ze startujących nie przekroczył wtedy nawet 125 m.

Nic więc dziwnego, że okrzyknięto go „fruwającym maluchem” i „nadzieją polskich skoków”. Małyszomania miała wybuchnąć dopiero za rok, a Adam Małysz myślał wtedy o rzuceniu skoków i powrocie do wyuczonego zawodu dekarza.

Pięć lat później, podczas zawodów Pucharu Kontynentalnego (uważanego za „przedszkole” Pucharu Świata) w 2004 r., Kamil nie potrafił wejść do finałowej serii. A Małysz święcił już triumf za triumfem. Tym razem to Stoch zastanawiał się, czy nie rzucić sportu. Nie wierzył, że dorówna mistrzowi.

PETARDA Z ZĘBU

Takiego zamieszania we wsi Ząb nie było od 1980 r., gdy nieżyjący już Stanisław Bobak zdobywał trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Kiedy w marcu 2013 r. Kamil przywiózł z Włoch złoty medal mistrzostw świata, witała go góralska bandera konna. Od starosty tatrzańskiego dostał czapkę harnasia i ciupagę. Od żony całusa. Wyściskali go rodzice. Podhalańscy samorządowcy zapewniają, że jeszcze huczniej ma być witany po powrocie z Soczi. Namiastką tego było pojawienie się w Zębie podczas sobotniego konkursu premiera Donalda Tuska, który spotkał się z rodzicami podwójnego mistrza olimpijskiego.

Krystyna Stoch, mama Kamila: – Pewnie, że się bałam, jak zaczął skakać. Ale rozumiałam, że to jego pasja. Nie mogłam zabronić. Raz przyszedł poobijany i zapłakany ze skoków. Myślałam, że mu się coś poważnego stało. A on płakał, bo bał się, że go więcej na skocznię nie puszczę.

Bronisław Stoch, ojciec Kamila: – Zawsze powtarzałem synowi, że trzeba wiele razy przegrać, by móc wygrać.

Stochowie to stary góralski ród. Wierzący i praktykujący katolicy, jak prawie każdy na Podhalu. Taki też jest Kamil Stoch, który stara się chodzić do kościoła co niedzielę, jeśli tylko świątynia jest blisko miejsca jego pobytu.

Ząb nie jest zwyczajną wsią – leży najwyżej w Polsce, ponad 1000 m n.p.m. Takie położenie gwarantuje przepiękny widok na Tatry i dużo śniegu. Nic dziwnego, że dla miejscowych dzieci zwykle główna frajda to sanki i narty. Podchodzą pod najbliższą górkę i zjeżdżają. Nie inaczej było z Kamilem. Na nartach jeździ od trzeciego roku życia. Jak mu się samo zjeżdżanie sprzykrzyło, to w wieku sześciu lat razem z kolegami zaczął lepić za domem skocznie ze śniegu.

– Pamiętam, że Kamil był w pierwszej klasie podstawówki i powiedział mi, że zjeżdżanie to go tak bardzo nie pociąga. Chciał skakać – opowiada Jadwiga Staszel. – Dzieci mamy zdolne. Tylko trzeba tę zdolność w nich wyszukać, ukierunkować odpowiednio, by mogły iść w świat. Dlatego założyłam u nas w Zębie w 1995 r. Ludowy Klub Sportowy. Rodzice mnie o to prosili. Cieszę się, że LKS Ząb pomógł Kamilowi w karierze. Może zapatrzą się teraz na niego inne dzieci. Zobaczyły, jak chłopak z Zębu może daleko zajść w życiu – zauważa Jadwiga Staszel.

To o niej chuderlawy 12-latek mówił po oddaniu świetnego skoku na Wielkiej Krokwi: – Do treningów namówiła mnie pani Jadzia z Zębu, która założyła nasz klub LKS Ząb.

Gdy klub w Zębie rozwiązano, młody Stoch trafił do LKS Poroniec, w sąsiedniej i większej wsi Poronin – siedzibie miejscowej gminy. Tam trenował go Stanisław Trebunia-Tutka.

– Zawsze był zdyscyplinowany, pracowity i ambitny. Bardzo przeżywał porażki, od razu chciał się poprawić – wspomina Trebunia-Tutka.

Michał Świerkosz z Nowego Targu, dawny kolega Kamila z dziecięcej kadry: – Już wtedy nazywaliśmy go „Petarda z Zębu”, albo „Funaki”. Bo wydawało się nam, że skacze jak Japończyk Kazuyoshi Funaki, który w 1998 r. zdobył olimpijskie złoto. Kamil tak skakał, że nie zadawaliśmy sobie pytania, czy odniesie sukces, tylko kiedy to się stanie.

EWA NIE PAMIĘTA

Piękny drewniany budynek szkoły w Zębie, w stylu zakopiańskim, ma ponad 125 lat. Podstawówka nosi imię Heleny Marusarzówny – przedwojennej mistrzyni narciarskiej, a podczas okupacji kurierki tatrzańskiej – i wchodzi wraz z gimnazjum w skład Zespołu Szkół im. Jana Pawła II.

– Teraz Kamil Stoch jest najsłynniejszym absolwentem naszej szkoły – cieszy się dyrektorka Bożena Bobak.

Maturę w 2006 r. zdał w zakopiańskiej Szkole Mistrzostwa Sportowego, dzięki amnestii ówczesnego ministra edukacji Romana Giertycha. Uczniom, którzy oblali jeden z przedmiotów, Giertych nakazał wypisać świadectwa dojrzałości, pod warunkiem, że z innych przedmiotów uzyskali przynajmniej 30 procent wymaganej liczby punktów. Rok później Trybunał Konstytucyjny obalił ten przepis, ale Kamil zdał już na krakowską Akademię Wychowania Fizycznego.

Do Szkoły Mistrzostwa Sportowego chodziła też starsza o dwa lata żona Kamila – zakopianka Ewa Bilan. Trenowała sporty walki, m.in. judo. Jak to w liceum – starsze dziewczyny nie zwracają uwagi na chłopaków z młodszych klas, więc Ewa w ogóle nie pamięta Kamila ze szkoły. Poznali się nie na Podhalu, ale w słoweńskiej Planicy w 2006 r. Ewa – zajmująca się fotografią – pojechała tam zrobić zdjęcia skoczkom. No i wpadła na Kamila. Trzy lata później – dokładnie w tym samym miejscu, w którym się poznali – na Kranjskiej Gorze – Kamil oświadczył się Ewie. Powiedziała „tak”. W 2010 r. wyprawili na Podhalu huczne weselisko.

Związek z Kamilem zmienił zawodowe plany Ewy. Po Szkole Mistrzostwa Sportowego ukończyła wychowanie obronne na Uniwersytecie Pedagogicznym. Chciała zostać żołnierką. Fotografować nie przestała. Niektóre z jej prac nawiązują do skoków narciarskich. Jak ta, na której lalka leży wśród nart.

Artystyczna bratnia dusza dobrze wpływa na Kamila. Zaczął interesować się sztuką, słucha nawet recitali chopinowskich.

SKOCZKOWIE, BIEGACZE, ŁYŻWIARZE

Jeszcze przed igrzyskami w Soczi Adam Małysz wróżył sukcesy swoim dawnym kolegom z kadry. Choć pewnie nie spodziewał się, że Kamil Stoch zdobędzie nie jeden, a dwa olimpijskie złota – jako pierwszy polski sportowiec na zimowych igrzyskach.

– Stajemy się potęgą w skokach narciarskich – uważa Małysz. – Przynosi efekty długoletni program szkolenia, choć wciąż wiele można w nim poprawić. Szkolenie młodych skoczków w Polsce przez całe lata pozostawiało wiele do życzenia. Na wszystko brakowało pieniędzy. Zresztą nadal brakuje, choćby na trenerów w klubach. Prawie w ogóle nie istnieje polska kadra kobiet w skokach, a to błąd, bo świat idzie też w tę stronę. Jeśli dzisiaj możemy cieszyć się z sukcesów młodych chłopaków, to głównie dzięki trenerom klubowym, którzy robią kapitalną robotę. Trener kadry, Łukasz Kruczek, ma spośród kogo wybierać i dalej prowadzić ich we właściwym kierunku. To są zupełnie inne realia, niż gdy ja zaczynałem karierę. Wtedy było nas w klubie 30, a później z tej grupy zostałem praktycznie sam. Teraz na szczęście mamy sporą grupę młodych i zdolnych skoczków, którymi ma się kto zająć – mówi.

Małysz pozostaje legendą. Wielokrotny triumfator Pucharu Świata, mistrz świata, olimpijskiego złota nie zdobył – trzy razy wywalczył srebro, raz brąz. Do igrzysk w Soczi żaden Polak nie wygrał konkursu skoków na igrzyskach od czasu startu Wojciecha Fortuny w Sapporo w 1972 r.

– W zasadzie to skoki narciarskie są jedyną dyscypliną w Polsce, która ma rozsądny program szkolenia młodzieży. Dzięki temu mamy z czego konstruować kadrę. To głównie wychowankowie programu, który miał wyłonić następców Adama Małysza. A Kamil Stoch jako dziecko brał udział w podobnym programie, zainicjowanym przez nas w Zakopanem jeszcze przed małyszomanią, do którego później dołączył duży sponsor – mówi Andrzej Kozak, prezes Tatrzańskiego Związku Narciarskiego.

– To nie taka prosta sprawa: znaleźć zdolnych chłopców, bo paradoksalnie skoki narciarskie w skali kraju nie są zbyt popularnym sportem. Owszem, zimą przed telewizorami zasiądą całe rodziny, żeby nacieszyć się występami Polaków. Ale żeby masowo pchali dzieci na skocznie, to już raczej nie – ocenia Krystian Długopolski, pracujący z młodzieżą w Zakopanem trener skoków narciarskich, były kadrowicz.

Dlatego tak ważne jest długoletnie szkolenie młodych zawodników, żeby mieli ciągłość w treningach i nie zniechęcali się. Od 2002 r. prowadzony jest program „Szukamy następców Mistrza”, przez który przewinęło się około tysiąca najmłodszych zawodników, startujących w zawodach Lotos Cup. Najlepszym z nich sponsor funduje sprzęt sportowy oraz stypendia. Maciej Kot, Jan Ziobro, Dawid Kubacki, Piotr Żyła – każdy z nich dostał takie wsparcie. Kamil Stoch uczył się skakać już wcześniej.

W skokach mamy spośród kogo wybierać. W polskich biegach narciarskich – które też przyniosły nam złoty medal w Soczi – Justyna Kowalczyk na razie nie ma następczyń. Łyżwiarz szybki Zbigniew Bródka, zdobywając złoty medal przewagą zaledwie 0,003 sekundy, też przysporzył nam wielkich radości. Ale czy teraz staniemy się drugą Holandią, gdzie panczeny są sportem narodowym, uprawianym powszechnie? W polskich biegach narciarskich czy w łyżwiarstwie szybkim nie ma tak szeroko zakrojonych programów jak w skokach narciarskich.

LUZ, FAJECZKA, SPOKÓJ I SOLIDNOŚĆ

Sukcesu w polskich skokach nie byłoby bez dobrej atmosfery w zespole. Zawodnicy słuchają trenera Łukasza Kruczka, choć ten jako wychowanek LKS „Klimczok” Bystra, który pod koniec lat 90. startował w narodowej kadrze razem z Adamem Małyszem – nigdy wielkich sukcesów nie odniósł. Jako szkoleniowiec potrafił jednak stworzyć prawdziwą drużynę, pomimo że każdy z chłopaków jest inny.

Kamil Stoch wydaje się profesjonalistą, z założonym na długie lata planem, który skrupulatnie realizuje. Pochodzący z Beskidów Piotr Żyła i Podhalanin Jan Ziobro mają dusze prawdziwych rock’and’rollowców. Zakopiańczyk Maciej Kot i Dawid Kubacki z Nowego Targu są bardziej wyciszeni. Wszyscy razem uzupełniają się. Stoch, Żyła, Kot i Kubacki przed rokiem przywieźli z Włoch brązowy medal mistrzostw świata w konkursie drużynowym. Potrafią razem siąść po zawodach, cieszyć się z sukcesów, ale też zwierzać ze swoich bolączek czy obaw.

Jako pierwszy z tej drużyny idolem kibiców został nie Kamil Stoch, ale Piotr Żyła. I to wcale nie z powodu wyników sportowych. A przynajmniej nie tylko. Przed rokiem w Oslo wygrał swoje pierwsze zawody Pucharu Świata, ale już przed tym wyczynem wśród kibiców popularny był żart: „Dawniej mówiło się: Chodź, Małysz będzie skakał. A dzisiaj: Chodź, Żyła będzie gadał”. Bo Piotrek ma gadane, choć nie są to jakieś wyszukane literackie frazy. „Dupa na buty, garbik, fajeczka, no i poleciało” – tak obrazowo opisał poszczególne fazy swojego zwycięskiego skoku. Prędko na Facebooku zdobył blisko 200 tysięcy fanów – dwa razy więcej niż Stoch, choć ten był już wtedy mistrzem świata – a trwający 150 sekund film „The best of Piotr Żyła” na YouTube oglądano prawie dwa miliony razy.

Żyła zyskał uznanie kabareciarzy, ze swoim charakterystycznym śmiechem trafił też do telewizyjnych reklam. Co, niestety, źle odbiło się na jego wynikach sportowych. Do Soczi pojechał jako rezerwowy, nie wystąpił w konkursie na mniejszej skoczni. Na dużej nie awansował do drugiej serii.

W poczuciu humoru Żyłę przebił tej zimy Jan Ziobro ze Spytkowic, gdy w grudniu wygrał zawody Pucharu Świata w szwajcarskim Engelbergu. Po konkursie stanął przed kamerą z czerwonymi nartami przy boku, na których czarnym flamastrem napisał: „Luz w dupie!!!”. Później tłumaczył, że hasło umieścił na nartach, by nie zapomnieć rozluźnić się w trakcie skoku. W styczniu został ojcem, akurat wtedy, gdy skakał w Wiśle podczas zawodów Pucharu Świata. Razem z partnerką życiową Angeliką Kowalczyk – która zdobyła w 2001 r. tytuł Miss Internautów Małopolski – córce dali na imię Wiwiana.

Barwnego życia nie prowadzi Maciej Kot. Cichy, spokojny, ułożony, do mediów wypowiada się zawsze pełnymi zdaniami, nienaganną polszczyzną. Chodził do katolickiej podstawówki w Zakopanem, teraz studiuje na AWF-ie, ale marzy mu się nauka na Akademii Górniczo-Hutniczej. Dziewczyny jeszcze nie ma, choć niejedna do niego wzdycha, po ostatnich dosyć dobrych startach. Z racji delikatnej urody na zawodach nieraz otacza go wianuszek wielbicielek. Tyle że Maciej – jak sam mówi – jest nieśmiały.

Z kolei Dawid Kubacki ma opinię poprawnego skoczka, który potrafi być stabilnym punktem drużyny.

Wielu wierzy, że polskie skoki czekają teraz tłuste lata.

– Do 2022 r., kiedy to, miejmy nadzieję, Polska wspólnie ze Słowacją będzie organizowała igrzyska, jest jeszcze sporo czasu. Organizacja igrzysk z pewnością byłaby motorem do rozwoju sportów zimowych w Polsce. Poza tym, jeśli konkurs olimpijski faktycznie zostałby rozegrany na zakopiańskiej Wielkiej Krokwi, to doping publiczności dla Polaków byłby fantastyczny. A to bardzo pomaga – mówi Adam Małysz.

– Sukcesy polskich sportowców w Soczi z pewnością pomogą krakowskiej kandydaturze – prognozuje Andrzej Bachleda-Curuś „Ałuś”, najlepszy w historii alpejczyk z Polski.

Identycznego zdania jest premier Donald Tusk. – W obliczu takich sukcesów starania o zimowe igrzyska w Krakowie mają coraz większy sens – stwierdził w sobotni wieczór w Zębie. Premier obdarował rodziców Kamila Stocha biało-czerwoną odznaką polskich lotników, w kształcie szachownicy, walczących w czasie II wojny światowej z hitlerowcami o Londyn. Trudno wyobrazić sobie bardziej symboliczny prezent.  


BARTŁOMIEJ KURAŚ jest dziennikarzem „Gazety Wyborczej” w Krakowie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2014