Szczęście w esbeckim nieszczęciu

Służba Bezpieczeństwa dwa razy rejestrowała go jako tajnego współpracownika - bez jego zgody i wiedzy. To sprawa precedensowa dla oceny kościelnych teczek.

09.10.2006

Czyta się kilka minut

fot. T. Gotfryd - visavis.pl /
fot. T. Gotfryd - visavis.pl /

Esbeckie materiały dotyczące ks. Waszkinela ujawniła powołana przez abp. Józefa Życińskiego komisja do zbadania inwigilacji Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego w czasach PRL. Impulsem były plotki, których ofiarą - jak w ostatnich miesiącach dziesiątki innych księży - padł znany wykładowca filozofii. Do metropolity lubelskiego dotarły głosy: "Teraz załatwimy Waszkinela".

Dlatego arcybiskup polecił zbadanie jego akt. Komisja przeprowadziła kwerendę w archiwach IPN w Lublinie i Białymstoku. Po zakończeniu prac, w minioną środę, matropolita zwołał konferencję prasową.

Ks. Weksler-Waszkinel miał szczęście w nieszczęściu - podsumował prof. Janusz Wrona, przewodniczący komisji. Nieszczęście, bo duchowny dwukrotnie trafił do ewidencji agentów. Szczęście, bo jego akta są pierwszą w pełni zachowaną teczką odnalezioną przez komisję. Można z niej drobiazgowo odtworzyć kontakty księdza z bezpieką.

Pierwsza próba werbunku nastąpiła w 1971 r. w Pasłęku, gdzie kapłan starał się o paszport na wyjazd do Francji. Ppor. Czesław Miszczyk - jak czytamy w aktach: bez zgody zainteresowanego i bez podpisania zobowiązania - zarejestrował ks. Waszkinela jako tajnego współpracownika o pseudonimie "Filozof". Miała się z tym wiązać pierwsza wypłata operacyjna; SB uiściła 1000 zł za wydanie paszportu.

Duchowny pamięta tamtą sytuację: przyszedł do urzędu paszportowego, gdzie pracowały jego koleżanka z klasy i sąsiadka, z którą w dzieciństwie pasł krowy. Serdecznie przyjęty, usłyszał, że znają jego mizerną sytuację finansową: "Na szczęście udało się zwolnić cię z opłat".

We wrześniu 1971 r., po powrocie z Francji, ks. Waszkinel przyszedł oddać paszport. Podczas rozmowy z funkcjonariuszem SB zdecydowanie odmówił współpracy. Zapiski w aktach nie zostawiają wątpliwości: "nie chce być naszym informatorem", "nie zgodził się na dalsze utrzymywanie kontaktów". Bezpieka konstatuje: "Mógł się zwierzyć swoim przełożonym i został przez nich odpowiednio pouczony, jak ma się zachować". Prawda: ks. Waszkinel informował o wszystkim m.in. ordynariusza warmińskiego, bp. Józefa Drzazgę. Dlatego SB zawiesiła z nim kontakty, a następnie wnioskowała o usunięcie go z listy czynnych agentów.

Jednak za wygraną nie dał ppor. Marek Benczyński z Lublina. Bezpieka prognozowała, że ks. Waszkinel zrobi karierę naukową lub będzie się piął po szczeblach hierarchii. Na razie miał służyć za esbecką wtyczkę na KUL. Na początku lat 80. został zarejestrowany jako tajny współpracownik "Roman". Znów - jak stwierdził esbek - nie proponowano księdzu, by podpisał jakiekolwiek zobowiązanie.

Dalszą część teczki stanowi rozpisana na kilka epizodów historia nagabywania ks. Waszkinela przez funkcjonariuszy SB. Do spotkań dochodzi w jego domu, gdzie mieszka z matką. Duchowny stara się unikać esbeka, tłumaczy się pracą nad doktoratem i słabym zdrowiem. Po kilku spotkaniach bezpieka zaczyna rozumieć, że nie wydobędzie z ks. Waszkinela cennych informacji. Rozmowy toczą się na tematy ogólne, np. sytuacji w kraju. Ksiądz wystrzega się wszelkich wątków dotyczących postaci z jego otoczenia.

Notatki esbeka budzą nieraz rozbawienie, np. informacja, że zdaniem ks. Waszkinela celibat ma złe i dobre strony. Wykładowcy irytują się, że dostali za mało zaproszeń na spotkanie z Czesławem Miłoszem, ale nikt się nie awanturuje, bo wybrano sprawiedliwą metodę dystrybucji - przez losowanie. W Instytucie Katolickim w Paryżu wykłada się cybernetykę, a studiują tam Amerykanie, Hindusi, a nawet Murzyni.

Nie ma żadnych raportów pisanych przez ks. Waszkinela. Duchowny nie otrzymywał pieniędzy ani podarunków. Poza jednym: zachowały się cztery pokwitowania na sumę 930 zł, za którą funkcjonariusze kupili koniak i trzy kawy.

Ks. Waszkinel wspomina tamtą sytuację: dwóch esbeków przyszło do jego mieszkania, postawili na stole butelkę - jakby w oczekiwaniu, że wyciągnie kieliszki i poczęstuje gości. Jednak duchowny zignorował koniak. Funcjonariusze wyszli, butelka została nietknięta. Trzy paczki kawy esbecy zachowali najwyraźniej dla siebie.

Z miesiąca na miesiąc rosło rozczarowanie bezpieki nieświadomym niczego agentem. Mnożą się zapiski: "poruszane problemy nie przedstawiają wartości z punktu widzenia pracy operacyjnej", "zadań specjalnych t.w. nie zlecono", "nie założono żadnej sprawy operacyjnej", "zwrócił się ze stanowczą prośbą o zaprzestanie kontaktów", "unika kontaktów". W grudniu 1984 r. awansowany na kapitana Benczyński pisze: "Stanowcza odmowa współpracy t.w. Wniosek - rozwiązanie współpracy, teczkę złożyć w archiwum". Lokalna bezpieka stara się jeszcze przekazać ks. Waszkinela wywiadowi. Jednak w 1986 r. płk Spyra z MSW zamyka postępowanie: "Figurant jednoznacznie odmówił współpracy z naszą służbą".

Historycy nie mają wątpliwości: ks. Waszkinela nie można uznać za tajnego współpracownika. Uzyskane od duchownego informacje - nawet biorąc pod uwagę, że bezpiekę interesowały nieraz drobiazgi - nie mogły nikomu wyrządzić krzywdy.

Jedynym, co można zarzucić księdzu, jest niefrasobliwość - stwierdził prof. Wrona. Ale zastrzegł, że wypowiada wspomnianą ocenę z perspektywy czasów współczesnych. Na przełomie lat 70. i 80. spotkania z SB wydawały się nieuniknione. Zwłaszcza w przypadku KUL, który balansował między lojalnością wobec Kościoła i koniecznością egzystowania w komunistycznym państwie. Do częstych spotkań między akademikami i esbekami dochodziło np.

w pokoju 214 lubelskiego hotelu Unia. Sam ks. Waszkinel spotykał się z funkcjonariuszami za przyzwoleniem uniwersyteckich przełożonych.

***

W sprawie ks. Waszkinela nie chodzi wyłącznie o dobre imię pojedynczego kapłana. To wydarzenie ważne i precedensowe dla Kościoła w Polsce.

Po pierwsze, potwierdziło się przekonanie, jak wielką ostrożność należy zachować przy ocenie kościelnych materiałów z archiwum IPN. Kazus ks. Waszkinela należy postawić w jednym szeregu z opisywaną na tych łamach sprawą o. Władysława Wołoszyna, któremu esbek sfałszował teczkę (zobacz "TP", nr 28/06).

Po drugie, nie można wykluczyć, że także innych duchownych rejestrowano jako agentów bez ich zgody i wiedzy. Tyle że mogą nie mieć oni - jak ks. Weksler-Waszkinel - szczęścia w nieszczęciu, bo ich nazwisko figuruje wyłącznie na liście tajnych współpracowników, a cała teczka spłonęła.

Znamienne są statystyki, które przedstawił prof. Wrona. Liczba personalnych sprawdzeń dokonanych przez komisję: trzysta. Liczba zarejestrowanych tajnych współpracowników wśród zweryfikowanych: kilkunastu. Stopień wybrakowania akt duchownych, których zarejestrowano jako tajnych współpracowników: 95 proc.

Kłopot w tym, że opinia publiczna wyrobiła sobie - jak stwierdził prof. Wrona - fałszywy obraz tajnych współpracowników bezpieki na przykładzie Lesława Maleszki czy ks. Michała Czajkowskiego. To tzw. twardzi agenci, w których przypadku zachowała się szczegółowa dokumentacja współpracy, a wina leży poza sporem. Tymczasem równie jednoznaczne przypadki należą do mniejszości. Lubelska komisja, po przeczytaniu tysięcy stron akt, trafiła na jeden.

Po trzecie więc, Kościół otrzymał namacalny dowód, że warto powoływać diecezjalne komisje do badania akt IPN. Dzięki temu gremium abp Życiński - zamiast bezradnie milczeć wobec ewentualnych publicznych oskarżeń pod adresem ks. Wekslera-Waszkinela - mógł uprzedzić wypadki, zapobiec skandalowi i stanąć w obronie godności pomawianego księdza.

Dlatego ciężko zrozumieć krytykę, z którą wobec idei powoływania podobnych komisji wystąpił w minionym tygodniu bp Kazimierz Ryczan. Ordynariusz kielecki ironizował: "W tej chwili, przewrotnie mówiąc, widzę raczej potrzebę utworzenia komitetu obrony duchownych".

Te słowa świadczą o niezrozumieniu, że komisje są właśnie wyrazem troski biskupa o powierzonych sobie kapłanów, a nie działaniem pod dyktando mediów czy przekształcaniem Kościoła w sąd kapturowy.

Ale sytuacja powoli się zmienia. Kard. Józef Glemp, który jeszcze nie tak dawno zapewniał, że nie musi powoływać komisji, bo wie, kto spośród jego księży był donosicielem - utworzył w ubiegłym miesiącu "Komisję ds. lustracji duchowieństwa archidiecezji warszawskiej". Z kolei po tym, jak ks. Henryk Jankowski ujawnił nazwiska dziewięciu księży, którzy mieli na niego donosić bezpiece - komisję powołał abp Tadeusz Gocłowski.

Finał sprawy ks. Wekslera-Waszkinela napisało życie. Inwigilujący duchownego funkcjonariusz, Marek Benczyński, robił karierę. Z MSWiA zwolniono go dopiero w czerwcu tego roku.

A ks. Weksler-Waszkinel odpowiedział na kilka pytań, pożegnał dziennikarzy i poszedł do katedry podziękować Bogu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Były dziennikarz, publicysta i felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie zdobywał pierwsze dziennikarskie szlify i pracował w latach 2000-2007 (od 2005 r. jako kierownik działu Wiara). Znawca tematyki kościelnej, autor książek i ekspert ds. mediów. Od roku… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2006