Szczęście Krajowe Brutto

Lepiej być Amerykaninem czy Albańczykiem? Nie dla wszystkich jest to oczywiste. Ekonomiści usilnie poszukują wskaźnika kondycji i rozwoju państw, który - inaczej niż Produkt Krajowy Brutto, zaniżający wartość gospodarek krajów rozwijających się - uwzględniałby poziom zadowolenia z życia.

26.01.2010

Czyta się kilka minut

Trudno wnioskować o dobrobycie narodów na podstawie dochodu narodowego" - pisał w 1934 r. do Kongresu USA Simon Kuznets, twórca nowego wskaźnika ekonomicznego: Produktu Krajowego Brutto. Kilka dekad później, na fali liberalizmu, PKB awansował do rangi wyroczni powodzenia lub niepowodzenia polityki gospodarczej poszczególnych państw.

Dopiero ostatni kryzys finansowo-gospodarczy sprawił, że dziwaków, którzy sugerowali podejście alternatywne, zaczęto słuchać uważniej. Niektórzy z nich są zresztą przekonani, że to także fetyszyzacja PKB przyczyniła się do kryzysu: w pogoni za maksymalizacją dochodu swych krajów, politycy mieli tracić z oczu inne wskaźniki (np. zadłużenie) i nie reagowali w porę na drżenie konsumpcyjnej piramidy.

W szczycie krachu francuski prezydent Nicolas Sarkozy uznał, że czas "uwolnić się od magii cyfr", i powołał armię noblistów (wśród nich Josepha Stiglitza i Amartyę Sena), aby podpowiedzieli, czym można zastąpić PKB. Sarkozy nie mógł przeboleć, że Francja wlecze się za Ameryką w statystykach dochodu "na głowę", choć każdy widzi, że przeciętnemu Francuzowi żyje się lepiej niż przeciętnemu Amerykaninowi.

Wskaźnik Autentycznego Rozwoju

Siłą PKB jest prostota: sumuje się wartość wszystkich dóbr i usług wytworzonych w danym kraju, w tym nadwyżkę eksportu nad importem. Ale prostota jest też źródłem słabości.

Tak jak w realnym socjalizmie liczył się tylko wolumen produkcji (nieważne, ile to kosztowało i czy było komuś potrzebne), tak PKB promuje produkcję i konsumpcję bez uwzględnienia negatywnych zjawisk, z jakimi się one wiążą. Wskaźnik ten rośnie np. wskutek klęski żywiołowej (bo trzeba ponieść wydatki na odbudowę), wojny (produkuje się więcej uzbrojenia), terroryzmu (rosną wydatki na bezpieczeństwo), a nawet korków drogowych (zwiększa się zużycie paliwa).

PKB stawia na ilość, a nie jakość. Poprawa jakości leczenia nie znajdzie w nim odzwierciedlenia, jeśli nie będzie się wiązała ze wzrostem nakładów. Wskaźnik ten pomija szarą strefę - nie chodzi tylko o działalność nielegalną, ale o usługi niepieniężne - mocno tym samym zaniżając wartość gospodarek krajów rozwijających się, gdzie szara strefa jest dwukrotnie większa niż w krajach rozwiniętych. Wreszcie PKB za nic ma - przeciwnie niż większość ludzi - czas wolny. Co z tego, że Japonia i Francja mają identyczny PKB "na głowę", skoro Japończycy pracują nań 30 proc. dłużej?

W odpowiedzi w latach 90. grupa ekonomistów opracowała Wskaźnik Autentycznego Rozwoju, który odejmuje od PKB koszt wszystkich zjawisk negatywnych (np. przestępczości), dolicza wartość pracy darmowej oraz uwzględnia 26 czynników: od dewastacji środowiska naturalnego po osłabienie więzi społecznych. Problem w tym, że jego wyliczenie jest szalenie trudne.

Większą popularność zdobył Wskaźnik Rozwoju Społecznego, wyliczany co roku przez ONZ-owską agendę ds. rozwoju UNDP. Obok dochodu na głowę, uwzględnia on upowszechnienie edukacji i oczekiwaną długość życia (na pierwszym miejscu jest Norwegia). Jednak, zdaniem krytyków, daleko mu do doskonałości.

Ekonomia szczęścia

We wrześniu 2009 r. komisja Stiglitza wydała raport, w którym opowiada się za wprowadzeniem nowego miernika wzrostu, uwzględniającego w większym stopniu samopoczucie obywateli. Nazwijmy rzecz po imieniu: chodzi o szczęście.

To magiczne zagadnienie, nad którym pochylali się filozofowie i poeci, do niedawna rzadko zajmowało ekonomistów - i chyba mało kto miał im to za złe, w końcu przyjemniej jest słuchać, że "szczęście to chwila, co trwa", niż zmierzyć się z okrutną prawdą, że szczęście to po prostu Wit = ? + ?xit + ?it.

Autor tego wzoru (niech dociekliwi rozszyfrują go sami), Abraham Maslow, jest uznawany za guru ekonomii szczęścia: nauki badającej jakość i satysfakcję z życia. Jednym z jej najczęściej cytowanych odkryć jest tzw. Paradoks Easterlina, mówiący, że wzrost dochodu powyżej pewnej granicy nie przekłada się bezpośrednio na wzrost zadowolenia z życia. Innymi słowy: prezes, który nie ma czasu wydać swojej niebotycznej pensji, raczej nie będzie bardziej szczęśliwy niż jego dobrze wynagradzany, a nie tak zapracowany podwładny.

Ekonomia szczęścia wydała owoce w postaci alternatywnych wskaźników dobrobytu, które nie uwzględniają dochodu lub traktują go marginalnie. Np. dla Ruuta Veenhovena z Uniwersytetu Erazma w Rotterdamie liczy się to, ile lat człowiek ma szansę przeżyć w szczęściu. Wyliczona przez niego Oczekiwana Długość Szczęśliwego Życia dla Polaka wynosi 48 lat. Najszczęśliwsi są Skandynawowie, Austriacy i Australijczycy (62-70 lat). Co ciekawe, Veenhoven uważa, że "równość dochodów i hojne zabezpieczenie społeczne nie wydają się konieczne do prowadzenia długiego i szczęśliwego życia", podobnie jak "dobra opieka zdrowotna nie jest tożsama ze zdrowym społeczeństwem".

W zgodzie z naturą

Ekonomia szczęścia zawsze stała przed problemem, jak owo szczęście zmierzyć. Na początku XIX w. angielski uczony Jeremy Bentham próbował bez powodzenia skonstruować "hedonimetr": instrument mierzący ludzkie nastroje, tak jak termometr temperaturę. Podobne urządzenia już istnieją, ale wielu dzisiejszych naukowców uważa, że najlepiej po prostu zapytać o samopoczucie.

Na subiektywnych odczuciach bazuje Wskaźnik Jakości Życia, sponsorowany przez tygodnik "The Economist". Wyniki sondaży łączy się tu z ewaluacją obiektywnych czynników: sytuacja materialna, zdrowie, stabilność polityczna i bezpieczeństwo, życie rodzinne i wspólnotowe, klimat, zagrożenie bezrobociem, wolność polityczna, równość płci. W tegorocznym rankingu wygrywa Francja ("biurokracja i wysokie podatki równoważone przez niedoścignioną jakość życia, w tym najlepszą na świecie opiekę zdrowotną"), dalej są Australia, Szwajcaria, Niemcy. Polska uplasowała się dość wysoko - choć wyraźnie niżej niż Czechy i Węgry. Stawkę zamykają Sudan, Somalia i Jemen.

Diametralnie odmienne wyniki przedstawia Wskaźnik Szczęśliwej Planety, autorstwa londyńskiej New Economic Foundation. Najszczęśliwsza jest Ameryka Środkowa. O ile wygrana Kostaryki i Dominikany nie zdziwią nikogo, kto kiedyś spędził tam wakacje, to wysokie pozycje Jamajki, Gwatemali, Kolumbii czy Kuby - krajów borykających się z ogromnymi problemami gospodarczymi lub przestępczością - budzą zdumienie. Polska jest na 77. miejscu; mocno przegrywamy z Albanią i Jemenem, ale i tak wypadamy o niebo lepiej niż USA (114. miejsce).

Rozwiązanie zagadki tkwi w metodologii, która bierze pod uwagę nie tylko długość życia i to, czy ludzie czują się szczęśliwi, ale też to, ile osiągnięcie dobrego wyniku w dwóch pierwszych kryteriach kosztuje środowisko. Stąd niska pozycja krajów uprzemysłowionych. To podejście obrazuje przesunięcie paradygmatu z mnożenia bogactwa - czego symbolem jest PKB - na zrównoważone podtrzymywanie jakości życia i odpowiedzialne zużywanie zasobów, z myślą o następnych pokoleniach (sustainability). Wracamy więc do Arystotelesa, który twierdził, że szczęście to działanie zgodne z naturą.

Zakorzenieni we wspólnocie

Bhutańczyk uznałby to za oczywistość. Od 1972 r. w himalajskim królestwie zamiast "nieadekwatnego" PKB wylicza się Szczęście Krajowe Brutto. Dokładne kryteria tego wskaźnika są niezbyt jasne, ale jego cztery filary to zrównoważony rozwój, zachowanie kultury, troska o środowisko naturalne i dobre rządy.

Czy pójdziemy w ślady Bhutanu? Raczej nieprędko. Francuski Główny Urząd Statystyczny, któremu Sarkozy polecił wprowadzić w życie zalecenia komisji Stiglitza, ogłosił, że nie zamierza odchodzić od PKB. "Szczęście to zbyt złożone zjawisko, by dało się zamknąć w jednej liczbie" - skwitował prezes urzędu Jean-Philippe Cotis.

Ale też zwykli ludzie nie wydają się jeszcze gotowi na takie podejście, jakie prezentują twórcy Wskaźnika Szczęśliwej Planety. Podejrzewam, że co drugi "szczęśliwy" Jamajczyk czy Albańczyk w te pędy wyprowadziłby się do "nieszczęśliwych" Stanów, gdyby tylko dać mu tę szansę.

Ci, którzy w pogoni za szczęściem rozważają wyprowadzkę na jakąś pustą plażę, niech jeszcze to przemyślą. Inne badania wskazują bowiem, że jednym z kluczowych warunków zadowolenia z życia jest zakorzenienie we wspólnocie. Opublikowane w grudniowym magazynie "Science" studia nad szczęściem Amerykanów pokazują, że najszczęśliwsi są mieszkańcy Hawajów (co nie dziwi, bo pogoda tam wspaniała), ale też Luizjany, która ma fatalny klimat.

Można to wytłumaczyć tym, że populacje obu tych stanów - na Hawajach są to Azjaci, a w Luizjanie francuscy katolicy i imigranci z Karaibów - wyjątkowo dbają o silne więzi rodzinne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2010