Czy to ogon macha psem?

Po Afganistanie i Iraku Amerykanie dyskretnie otworzyli trzeci front w wojnie z terroryzmem: w Jemenie. Nie brak opinii, że kolejny raz dali się wciągnąć Al-Kaidzie w pułapkę.

05.01.2010

Czyta się kilka minut

Propagandowy film Al-Kaidy, pokazujący jemeńskich bojowników tej organizacji / fot. web /
Propagandowy film Al-Kaidy, pokazujący jemeńskich bojowników tej organizacji / fot. web /

Zrób niewielką bombę i ukryj w jakimś urządzeniu elektronicznym, jak magnetofon" - radził w październikowym numerze "Ech wojen", periodyku wydawanego przez Al-Kaidę Półwyspu Arabskiego, jej szef Nasir al-Wahiszi. "Zdetonuj ją na lotniskach krajów, które biorą udział w wojnie przeciwko muzułmanom, albo w samolotach krzyżowców, ich blokach mieszkalnych, w metrze... Wyprodukowanie 10 gram materiału wybuchowego nie wymaga wielkiego wysiłku ani pieniędzy, składniki są dostępne w kuchni twojej matki".

Najwyraźniej w zgodzie z tym zaleceniem 23-letni nigeryjski student Umar Faruk Abdulmutallab próbował w dzień Bożego Narodzenia wysadzić amerykański samolot pasażerski z Amsterdamu do Detroit. Zamach się nie udał. Ale zwrócił uwagę na Jemen: górzysty kraj wielkości Hiszpanii, ulokowany w południowej części Półwyspu Arabskiego. Tamtejsza Al-Kaida przyznała, że Abdulmutallab był jej człowiekiem. Nigeryjczyk spędził niedawno parę miesięcy w jemeńskiej stolicy, Sanie, gdzie pewnie nawiązał kontakt ze wspólnikami Osamy bin Ladena.

***

Jemen nie jest nowym punktem na mapie wojny z terroryzmem. W październiku 2000 r. Al-Kaidzie udało się zdetonować bombę przy cumującym w porcie Aden amerykańskim niszczycielu "Cole"; zginęło 17 marynarzy. Lecz gdy ruszyły kampanie w Afganistanie i Iraku, Jemen zniknął z radarów. Wrócił z hukiem po samobójczym zamachu na ambasadę USA w Sanie we wrześniu 2008 r. Przed rokiem amerykański szef wywiadu Dennis Blair ostrzegał: "Jemen staje się ponownie polem bitwy dla dżihadystów i potencjalną bazą regionalną Al-Kaidy".

Choć na bezpośrednią interwencję militarną USA w Jemenie - jak zapewnia prezydent Obama - na razie się nie zanosi, to Amerykanie są tam bardzo aktywni. Marines od roku szkolą jemeńskie siły bezpieczeństwa, CIA wysłała specjalistów od antyterroryzmu, a Pentagon ogłosił, że w tym roku podwoi ubiegłoroczne 70 mln dolarów pomocy wojskowej dla rządu w Sanie.

W grudniu, przy użyciu amerykańskich samolotów bezzałogowych i rakiet, władze Jemenu dokonały nalotów na bazy Al-Kaidy, zabijając kilkudziesięciu jej bojowników i liderów. "Zadaliśmy im bolesny cios, ale nie śmiertelny - mówił "New York Timesowi" jemeński dyplomata. - Kłopot w tym, że zaangażowanie USA wzmaga sympatię dla Al-Kaidy wśród zwykłych ludzi".

***

Jemeńczycy to lud dumny i niezależny. Chlubią się tym, że ich ojczyzna jest jednym z czterech krajów świata - obok Egiptu, Persji i Chin - z co najmniej trzema tysiącami lat nieprzerwanej kultury i państwowości. Ucieczka w historię to jedyne, co im pozostało. Nazwa Arabia Felix, Arabia Szczęśliwa, jaką nadali tej zasobnej w przyprawy krainie Rzymianie, brzmi dziś jak ponury żart: co trzeci Jemeńczyk żyje za mniej niż dolara dziennie, bezrobocie sięga 40 proc., czytać umie mniej niż połowa. Nic dziwnego, że pozbawieni perspektyw młodzi mężczyźni są podatni na propagandę radykałów. Wielu nie robi nic ponad żucie katu: łagodnego narkotyku, nieodłącznego elementu tutejszej kultury.

Będzie gorzej. W ciągu najbliższych dwóch dekad 22-milionowa populacja tego kraju ma się podwoić. Za siedem lat jemeńskie zasoby ropy - główne źródło wpływów do budżetu - zostaną wyczerpane. Kończą się zasoby wody. Jedyne, czego nie brakuje, to broń palna: statystycznie trzy sztuki na głowę. Częste wojny i żywa kultura plemienna sprawiły, że karabin posiada prawie każdy jemeński mężczyzna (komuniści z Południowego Jemenu w latach 70. ukuli nawet postępowe hasło: "Uzbroić kobiety!"), a i wyrzutnię rakiet da się kupić bez większego trudu.

Jeśli dodamy do tego słabość aparatu państwowego, który w praktyce kontroluje tylko miasta i okolice, łatwo zrozumieć, dlaczego Al-Kaida zagnieździła się w Jemenie. W latach 90. pod jej skrzydła przeszło wielu jemeńskich mudżahedinów, którzy wcześniej walczyli w Afganistanie z ZSRR. Potem chronili się tu bojownicy wygonieni z Iraku i z sąsiedniej Arabii Saudyjskiej. A ostatnio dobili do nich Jemeńczycy zwolnieni z więzienia Guantanamo. Według władz Jemenu, Al-Kaida ma tu na swoje rozkazy tysiąc ludzi.

***

Za nędzę przynajmniej częściowo odpowiada brak pokory. W 1990 r. Jemen - od 30 lat pod rządami tego samego prezydenta Ali Abdullaha Saleha - nie poparł rezolucji ONZ o siłowym wyrzuceniu Iraku z Kuwejtu, na co przedstawiciel USA wysyczał w stronę ambasadora tego kraju, że było to najbardziej kosztowne "nie" w jego życiu. Z dnia na dzień Waszyngton obciął całą pomoc dla Jemenu, a Arabia Saudyjska wyrzuciła 850 tys. jemeńskich gastarbeiterów, pozbawiając ubogiego sąsiada ważnego źródła dochodów.

Prezydent Saleh odrobił lekcję i po atakach na USA z 11 września 2001 r., wbrew nastrojom ulicy, przystąpił do wojny z terroryzmem po stronie George’a W. Busha. Śladem władców Pakistanu czy Arabii zyskał w ten sposób bezwzględne poparcie Stanów dla swego reżimu.

Pytanie tylko, czy to aby nie ogon kręci psem? Są poszlaki, że prezydent Jemenu wykorzystuje i podsyca obawy Amerykanów przed Al-Kaidą, aby uzyskać ich pieniądze, broń i wsparcie do własnych rozgrywek politycznych. Bo rząd w Sanie prowadzi jeszcze dwie wojny domowe. Pierwszą z separatystami z południa (w 1990 r. północny Jemen prezydenta Saleha wchłonął opuszczone przez ZSRR komunistyczne Południe, ale Jemenowi wciąż daleko do jedności). Druga wojna toczy się na północnym zachodzie przeciw szyickiej sekcie zajdytów. Silni do połowy XX w. zajdyci dziś głośno skarżą się na dyskryminację i marginalizację. Rząd Jemenu oskarża ich o powiązania z Al-Kaidą i Teheranem, choć nie ma na to dowodów, a szyickiemu Iranowi wcale nie po drodze z sunnickimi fundamentalistami od bin Ladena.

***

Stany Zjednoczone znów stają w lokalnym konflikcie po jednej ze stron. Jak w Iraku, gdzie popierały szyitów i Kurdów przeciw sunnitom, i w Afganistanie, gdzie faworyzowały Tadżyków, Uzbeków i Hazarów przeciw Pasztunom. Efekt zawsze jest ten sam: polaryzacja konfliktu i dalsza destabilizacja, bo choć strona proamerykańska ma więcej pieniędzy i broni, to także więcej wrogów gotowych zabijać "kolaborantów".

Korzysta na tym Al-Kaida. Sprawdza się sławne stwierdzenie bin Ladena, że wystarczy mu wysłać dwóch ludzi do jakiegoś kraju na końcu świata, by rozwinęli transparent i nakręcili krótki film, a Amerykanie zaraz wyślą tam wojsko. Z drugiej strony Waszyngton nie może sobie pozwolić na ignorowanie takich prowokacji, bo za chwilę kolejny zamachowiec z bombą w majtkach spróbuje wysadzić samolot. Wyborcy tego by nie wybaczyli. To, czy wojskowa obecność USA w krajach takich jak Jemen może zapobiec zamachom przy użyciu "10-gramowych bomb z matczynej kuchni", czy tylko służy skorumpowanym kacykom do załatwiania porachunków, jest sprawą drugorzędną.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2010