Być jak Budda i gwiazda rocka

Najpopularniejszy po Dalajlamie nauczyciel buddyzmu tybetańskiego na Zachodzie jest tyranem i seksoholikiem. Dlaczego aż ćwierć wieku zajęło strącenie go z piedestału?

22.10.2018

Czyta się kilka minut

Sogjal Rinpocze podczas ceremonii buddyjskiej w hali sportowej Paris-Bercy, 2003 r. / JOEL ROBINE / AFP / EAST NEWS
Sogjal Rinpocze podczas ceremonii buddyjskiej w hali sportowej Paris-Bercy, 2003 r. / JOEL ROBINE / AFP / EAST NEWS

Irlandzki ośrodek organizacji buddyjskiej Rigpa, rok 2011. Sogjal Rinpocze siedzi na tronie przed grupą uczniów czekających na jego wykład. Przyzywa asystentkę, 60-latkę, która ofiarnie pomaga umierającym. Sogjal każe jej uklęknąć, ściska ramionami do utraty tchu, kładzie rękę na piersi. Kobieta jest zdezorientowana i przestraszona. Sogjal uderza ją w twarz i patrzy głęboko w oczy. Odwraca głowę do zgromadzonych, mówiąc: „Odwróćcie się, to nie wasza sprawa”. 250 osób posłusznie przekręca swoje siedziska tyłem do nauczyciela.

Słyszał o nim chyba każdy, kto choć trochę interesuje się buddyzmem. Sogjal Lakar Rinpocze jest autorem „Tybetańskiej księgi życia i umierania”, która daje zachodniemu czytelnikowi ożywcze spojrzenie na temat śmierci. Książka rozeszła się w 3 mln egzemplarzy. Tymczasem...

„Kazał mi zdjąć ubranie. Myślałam, że to kolejna próba, więc posłuchałam. Kazał położyć się na łóżku i uprawialiśmy seks. »Popatrz mi w oczy, to moment, gdy łączysz się ze swoim mistrzem«, powiedział. Żadnej gry wstępnej. Bez prezerwatywy. Moja przyjemność go nie interesowała, po trzech minutach skończył. Potem kazał mi przysiąc, że zachowam to w tajemnicy, także przed innymi dziewczynami. Zagroził, że jeśli naruszę samaja [więź z guru], to będzie złe dla mojej karmy i karmy mojej rodziny” – to fragment listu Janine, córki jednego z długoletnich członków Rigpy, przytoczony w tekście brytyjskiej dziennikarki Mary Finnigan. Kilkanaście lat temu Sogjal włączył Janine do haremu młodziutkich wyznawczyń, które nazywał dakiniami – w tantryzmie dakini to niebiańska istota, personifikująca żeńskie aspekty oświecenia.

Miał je na każde skinienie: do sprzątania, na posyłki i do seksu. Janine wyjawia, że Sogjal wciąż cierpiał na biegunkę i hemoroidy, po każdym wypróżnieniu kazał się podcierać dakiniom. Lubił seks grupowy. Podczas orgii zdejmowano ze ścian thangki, święte malowidła, które zakrywały erotyczne zdjęcia.

Cierpiąca coraz większe psychiczne męki Janine w końcu odeszła. W 2006 r. wysłała ojcu list, w którym opisała, jak była wykorzystywana. Ten zdecydował się go upublicznić podczas zgromadzenia medytacyjnego. Razem z nim z francuskiego oddziału Rigpy odeszło tego dnia 200 członków.

Ale Sogjal był niezatapialny. Dwa lata później na otwarciu „największej świątyni buddyjskiej na Zachodzie” – Lerab Ling na południu Francji – przedstawiał Dalajlamie pierwszą damę Carlę Bruni-Sarkozy i innych dygnitarzy. Rigpa jako organizacja była u szczytu potęgi, miała 100 ośrodków w 40 krajach.

W cudzym blasku

Nie jest łatwo odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie o źródło tego sukcesu. Zdaniem Mary Finnigan, Sogjal kupował sobie wyznawców charyzmą, humorem i zdolnościami aktorskimi. Najwyraźniej okazał się zręczniejszym biznesmenem od innych nauczycieli i niewątpliwie wstrzelił się ze swoją ofertą we właściwy czas. Jest żywą historią buddyzmu na Zachodzie.

Urodził się 70 lat temu w Tybecie. Po chińskiej inwazji jego rodzina uciekła do Indii, razem z tysiącami innych Tybetańczyków. Jego krewni twierdzili, że jest on wcieleniem ważnego lamy – wśród Tybetańczyków to najpewniejsza przepustka do kariery – ale wydaje się, że nikt poważny tego formalnie nie potwierdził. Mimo to Sogjal przyczepił sobie do imienia tytuł „Rinpocze” (czyli „Drogocenny”), należny znamienitym lamom i wcieleniom.

Uczył się u wybitnych nauczycieli, jednak nie zdobył szczególnych kwalifikacji. Nie był mnichem, lecz teologiem. Dobrze za to władał angielskim, więc więksi lamowie brali go na tłumacza. Znane autorytety, w których blasku się grzał, przydawały mu wiarygodności.

Wśród swoich byłby szarakiem. Jego braki w wiedzy i wykształceniu, do tego maniery niegodne nauczyciela, były obiektem kpin innych lamów. Gwiazda Sogjala mogła więc rozbłysnąć tylko tam, gdzie słuchacze o buddyzmie nie mieli pojęcia. Opowiadał swoim współpracownikom, że jego matka wysłała go na Zachód Europy z jasnym poleceniem, żeby zbił majątek.

W 1973 r. przyjechał do Londynu. To trochę schyłek epoki. Młodzi buntownicy już się zmęczyli narkotykowymi eksperymentami, znudzili psychodelią, pogrzebali najlepszych muzyków i zapragnęli czegoś nowego. Zaczęto sprowadzać z Azji mistrzów duchowych: hinduistycznych guru, rosich zen, lamów tybetańskich. Zwłaszcza ci ostatni, jako ucieleśnienie pop­kulturowego mitu „antycznej mądrości” Himalajów, gwałtownie zyskiwali na popularności. Najlepiej zakorzeniła się tantryczna odmiana buddyzmu, wadżrajana. Tantra to magiczna droga na skróty do oświecenia, bez konieczności cierpliwego naprawiania karmy przez wiele pokoleń. W sam raz dla niecierpliwego Zachodu.

Przemoc słowna i dosłowna

Sogjal zaczynał bardzo skromnie, od życia w komunie w wynajętym mieszkaniu. Pierwsze pieniądze zarobił, sprowadzając na wykłady tybetańskich nauczycieli. Szczególnie imponował mu wtedy – głównie podbojami seksualnymi i sybaryckim stylem życia – Czogiam Trungpa, który przetarł drogę dla buddyzmu w Ameryce. Sogjal powiedział swemu współpracownikowi, że chce być jak Trungpa: „Żyć jak gwiazda rocka”.

Już wtedy weszło mu w nawyk upokarzanie innych, publiczne wytykanie najmniejszych błędów. Stosował przemoc słowną i dosłowną. Potrafił uderzyć mniszkę pięścią w żołądek, bo postawiła stołek w niewłaściwym miejscu. Zdarzały się przypadki znokautowania, zranienia, wstrząśnienia mózgu. Jego ulubionym narzędziem do bicia była skrobaczka do pleców.

„Był tyranem. Nie dało się go zadowolić. Wściekał się, krzyczał i bił. Kiedy próbowałam z nim dyskutować, wściekał się jeszcze bardziej. Najlepiej było być cichą i posłuszną” – opowiadała Dierdre, która w 1993 r. w ośrodku Rigpy w Connecticut zapytała Sogjala, jak może pomóc zmarłemu ojcu. Ten zaprosił ją do pokoju i polecił się wymasować. Następnego dnia kazał jej przyjść znów i nakłonił do seksu. Mówił, że „nie ma się czego bać, bo jesteśmy w świątyni”, a seks z nim poprawi karmę jej ojcu. „Nie chciałam stracić okazji, by pomóc mojej rodzinie” – tłumaczyła Dierdre.

Kobieta porzuciła dotychczasowe życie: została służącą, kucharką i nałożnicą Sogjala. Był nienasycony, wciąż zapraszał najładniejsze uczennice do swojego pokoju na „prywatne lekcje”. Niektóre uciekały z krzykiem, ale większość godziła się na „specjalną więź” z mistrzem. Wiele uważało to za zaszczyt i pomoc na drodze do oświecenia. Kto należał do haremu, był wysoko w hierarchii grupy. Nawet kiedy któraś decydowała się odejść, zwykle milczała – tak samo jak ofiary gwałtu, poturbowane psychicznie, pełne wstydu i poczucia winy.

Tu było coś więcej: w buddyzmie tybetańskim ważne jest oddanie dla nauczyciela. Naruszenie więzi powstałej podczas inicjacji to ciężka przewina, z konsekwencjami karmicznymi. Nauczyciel ma zawsze rację – jeśli bije, widocznie czemuś to służy. Wszelkie uczynki guru można zracjonalizować. Przemoc? Wielki XI-wieczny mistrz Marpa bił jogina Milarepę, by oczyścić jego negatywną karmę. Rozwiązłość? Tantryczne zespolenie dwojga osób pozwala ukierunkować energię i przyspieszyć oświecenie. Niekonwencjonalne zachowania? W XV stuleciu lama Drukpa Kunlej zyskał sławę dzięki nauczaniu za pomocą swojego penisa. Nazywał się szaleńcem, upijał w sztok, spółkował z mniszkami i świeckimi, przekonując wszystkich wokół, że poddając się jego woli postępują drogą oświecenia. Został bohaterem ludowym.

W roli mędrca celebryty

Uderza miałkość nauk udzielanych przez Sogjala. Z początku był to zestaw mądrości, jaki można by zawrzeć w książce „Buddyzm na weekend”. Potem Sogjal przeniósł się do Paryża, gdzie zaczął się mienić mistrzem tradycji dzogczen – aż faktyczny mistrz, Dudziom Rinpocze, zniesmaczony jego rozrzutnością i romansami, kazał mu poświęcić się praktyce w odosobnieniu. Wtedy Sogjal, okazując nieposłuszeństwo nauczycielowi, zmienił szyld i założył własną grupę. Tak powstała Rigpa.

Szybko zrozumiał, że największe pieniądze są do zarobienia w Ameryce. Założył oddział w Kalifornii. Tam jedna z uczennic zwróciła mu uwagę, że nauki tybetańskie na temat śmierci przynoszą ulgę umierającym. Tak narodził się pomysł „Tybetańskiej księgi życia i umierania”.

Tytuł nieprzypadkowo nawiązuje do dzieła z kanonu buddyjskiego: „Tybetańskiej księgi umarłych”, ezoterycznego dzieła przypisywanego Padmasambhavie – joginowi, który zaszczepił buddyzm w Tybecie.

Sogjal ruszył na tournée z serią wykładów o umieraniu, a w 1992 r. ukazała się książka, która ustawiła go na resztę życia w roli mędrca celebryty. Bernardo Bertolucci zaprosił go do udziału w filmie „Mały Budda”. Do Rigpy popłynął strumień uczniów – oraz pieniędzy, bo podążanie ścieżką wytyczoną przez Sogjala było kosztowne: wierni musieli kupować przedmioty rytualne, podręczniki, ofiary, płacić za kursy i odosobnienia.

Szybko pojawiły się pogłoski, że to nie Sogjal był autorem „Księgi”. Ci, którzy go znali, utrzymywali, że to półanalfabeta, czytający tylko komiksy i spędzający czas na oglądaniu telewizji. Że nie byłby zdolny udźwignąć intelektualnie tak erudycyjnego dzieła. Jako faktycznego autora typowano amerykańskiego mistyka Andrew Harveya – „Księga życia i umierania” ma styl tożsamy z innymi jego książkami (on sam zaprzeczył).

Konferencja dyscyplinująca

W 1994 r. do sądu w Kalifornii wpłynęło oskarżenie od jednej z byłych wyznawczyń Sogjala. Janice Doe (pod takim wystąpiła pseudonimem) zarzucała mu napaść, psychiczne tortury i nadużycie zaufania. Sprawa zakończyła się pozasądową ugodą, Doe najpewniej dostała kilka milionów dolarów.

Wtedy Dalajlama wycofał się z udziału w konferencji organizowanej przez Rigpę. Poradził Sogjalowi, żeby wziął sobie żonę. Ale dwa lata później na organizowanym przez Dharamsalę (emigracyjną siedzibę rządu tybetańskiego) zjeździe nauczycieli buddyzmu Sogjal perorował o zagrożeniach płynących z nauczania wadżrajany przez osoby o niedostatecznych kwalifikacjach. Biuro Dalajlamy wyjaśniło, że go nie zapraszało.

Skargi na Sogjala docierały do Dalajlamy jeszcze przed pozwem Janice Doe. Skandale z udziałem nauczycieli buddyzmu na Zachodzie skłoniły go do zwołania w Dharamsali w 1993 r. dyscyplinującej konferencji.

Cytowane tam dane budziły zażenowanie. Na 54 nauczycieli aż 40 miało relacje seksualne z uczennicami lub uczniami, wielu nadużywało alkoholu i władzy, dopuszczało się malwersacji finansowych. Dalajlama skrytykował „pożałowania godne i ambarasujące” postępowanie niektórych nauczycieli, otworzył też uczniom furtkę do opuszczenia tych mistrzów, którzy zachowują się niegodnie i niezgodnie z nauczaną doktryną.

– Dalajlama wiele razy publicznie ostrzegał przed nadużyciami i nieetycznymi zachowaniami, dobitnie apelując o ich piętnowanie i upublicznianie – mówi Adam Kozieł z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. – W tym świetle każdy buddysta, który godzi się na wykorzystywanie – siebie albo innych – bądź tuszowanie takich spraw, po prostu działa wbrew jego naukom i zaleceniom.

Zgniłe jabłka trudno usunąć

Dlaczego jednak Dalajlama, choć z pewnością uważał jego zachowanie za naganne, nie potępił Sogjala aż do ubiegłego roku?

Jest kilka możliwych powodów. I analogii. Podobnie jak u biskupów katolickich, którym długo nie mogło przejść przez gardło potępienie pedofilii u księży, Dalajlama nie chce osłabiać buddyzmu – religii, która stanowi fundament tożsamości tybetańskiej, a utraciła bazę w zajętym przez Chiny Tybecie i rozwija się tylko na emigracji. Ekscesy Sogjala i jemu podobnych są znane tylko wąskim grupkom ich wyznawców – o ile nie wypowie się na ten temat Dalajlama, którego Zachód uwielbia i spija jego słowa.

Dalej: podobnie jak w islamie, w buddyzmie nie ma ścisłej hierarchii innej niż więź między nauczycielem i uczniem. Dalajlama jest przywódcą narodu i największym autorytetem religijnym, ale szkoła gelug, z której się wywodzi, miewa wrażliwe relacje z innymi szkołami buddyzmu. Sogjal należy do ningmapów.

Zgniłe jabłka nie jest łatwo usunąć z koszyka. Tak jak dżihadyści z tzw. Państwa Islamskiego uzurpują sobie prawo do wynajdywania w Koranie usprawiedliwienia dla zabijania każdego, kto się z nimi nie zgadza, tak pojawiają się nauczyciele buddyzmu, którzy po swojemu interpretują doktrynę. Wyżej postawieni lamowie mogą się na nich irytować, ale nauczyciele na Zachodzie są poza ich zasięgiem – mają własnych, wpatrzonych w nich uczniów, głuchych na krytykę.

Przykładem Amerykanin Michael ­Roach, który wypromował się na popularnego nauczyciela uproszczonego przez siebie „magicznego” buddyzmu, uznał swoją kochankę za boginię i twierdził, że dokonuje cudów. Założyciel jego macierzystej organizacji, Tybetańczyk Zopa Rinpocze, wysłał Roachowi zjadliwy list sugerujący, żeby dowiódł swoich magicznych zdolności przed publicznością, a biorąc pod uwagę, jak ważny w jego praktyce jest seks, najlepiej za pomocą penisa: „Na przykład Szósty Dalajlama sikał ze szczytu Potali i tuż przed tym, jak mocz uderzył w ziemię, wciągał go z powrotem”.

Wiedzieli, nie reagowali

– Sogjal Rinpocze zrobił wiele dla wypromowania magicznej wersji buddyzmu tybetańskiego, uwielbianej na Zachodzie – zauważa Scott Carney, autor książki o Michaelu Roachu pt. „Śmierć na diamentowej górze”. Do jej napisania, jak sam mówi, zainspirowała go jego studentka, która podczas zajęć medytacyjnych popełniła samobójstwo, chcąc w ten sposób przyspieszyć oświecenie. Swój list pożegnalny napisała na początkowych stronach „Tybetańskiej księgi życia i umierania”...

W 2017 r. Dalajlama publicznie nazwał Sogjala „skompromitowanym”. Był to koniec jego kariery. Kilka dni później Sogjal przeszedł na emeryturę i wyjechał do Tajlandii leczyć raka.

Organizacja Rigpa wynajęła niezależną angielską firmę prawniczą Lewis Silkin, aby zbadała oskarżenia. Wydany we wrześniu tego roku raport potwierdził „poważne nadużycia fizyczne, psychiczne i seksualne”. Młode kobiety były przez Sogjala manipulowane, zastraszane i zmuszane do świadczenia usług seksualnych. Osoby z kierownictwa Rigpy o tym wiedziały i nie reagowały, „narażając innych na niebezpieczeństwo”.

Organizacja wystosowała przeprosiny, obiecała odciąć się od guru i wyrzucić winnych.

Sogjal i inni

Tymczasem Sogjal nie jest jedyny. Globalny już w tej chwili ruch #MeToo – piętnujący przemoc seksualną – powoli dosięga także zgromadzeń buddyjskich na Zachodzie. Oskarżenia o napaść seksualną wysunięto np. pod adresem Sakjonga Miphama Rinpoczego, który w lipcu odsunął się od kierowania organizacją Szambala, posiadającą 200 ośrodków medytacji na świecie, w tym w Polsce. Dodatkowy smaczek: Sakjong Mipham jest synem Czogiama Trungpy – tego, który zainspirował Sogjala, aby „żyć jak gwiazda rocka” (Trungpa zapił się na śmierć w 1987 r.).

Przypadki te są tym smutniejsze, że trudno buddystów wrzucać do jednego kotła z wyznawcami New Age lub apokaliptycznymi guru w typie Jima Jonesa. Zawodzą ludzie, mieniący się reprezentantami jednej z ważniejszych światowych religii o nieprzerwanej, bo tysiącletniej linii przekazu. Wypaczenia są też w jakiejś mierze pokłosiem chińskiej inwazji. Nowe emigracyjne pokolenie lamów jest w naturalny sposób pod coraz silniejszym wpływem Zachodu. Niektórzy zasługują na najwyższy szacunek, inni dają się złapać na lep popularności, pieniędzy, iluzję szybkiego wprowadzenia na buddyjską ścieżkę tysięcy dusz.

Ich potępienie nie jest więc proste, zwłaszcza że wielu nauczycieli oskarżanych o nadużycia ma równocześnie zasługi dla buddyzmu (wspomniany Michael Roach dokonał cyfryzacji trudno dostępnych tekstów).

– Zwykle patrzymy na Tybet jako na zasobnik niezwykłej wiedzy i oświecenia – mówi Scott Carney, autor książki o Roachu. – Tymczasem historia uczy, że Tybetańczycy mają takie same wady i zalety jak każdy inny naród. ©

Autor jest dziennikarzem „Gazety Wyborczej”, napisał książkę „Czerwony Tybet”.

Czytaj także: Kalina Błażejowska: Mikroprzypowieść o molestowaniu

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2018