Szariat dla zainteresowanych

Nie sposób sobie wyobrazić, by w Wielkiej Brytanii mogło obowiązywać prawo koraniczne, nawet w odniesieniu do muzułmanów. Wspomina się jednak o możliwości wprowadzenia pewnych jego elementów, takich jak mediacja w konfliktach rodzinnych czy sporach majątkowych. Nie jeszcze nic konkretnego, ale jest już precedens: z podobnych rozwiązań prawnych korzystają brytyjscy Żydzi, mający własne sądy polubowne Beth Din.

08.12.2009

Czyta się kilka minut

Brytyjscy muzułmanie z hrabstw Cambridgeshire i Suffolk niedawno ogłosili, że zamierzają zwrócić się do władz o zgodę na zbudowanie meczetu z prawdziwego zdarzenia. Jest paląco potrzebny, bo w okolicy mieszka coraz więcej wyznawców islamu. To dlatego, że znajdujący się w Newmarket, największy w Anglii ośrodek wyścigów konnych i hodowli koni wyścigowych masowo zatrudnia pracowników z Pakistanu. Ci zaś, gdy tylko otrzymają pozwolenie na pracę, zaraz sprowadzają do siebie rodziny.

Fundacja Islamska z hrabstwa Shropshire etap planów ma już za sobą. Na początku października w mieście Telford rozpoczęto prace, w wyniku których kupione przez fundację dawne koszary Armii Terytorialnej (jak w Wielkiej Brytanii nazywają się oddziały rezerwy) zostaną przebudowane na meczet. Ale nowi właściciele budynku zamierzają zachować jego dawną formę. Meczet nie będzie miał ani minaretu, ani nawet kopuły charakterystycznej dla budowli sakralnych islamu. Surowe ceglane mury mają pozostać niezmienionym fragmentem pejzażu miasta.

"Europejskie meczety powinny wtapiać się w krajobraz" - tak na łamach dziennika "Times" rezultat szwajcarskiego referendum komentował Taj Hargey, imam z Oksfordu i zarazem przewodniczący tamtejszego Muzułmańskiego Centrum Edukacyjnego. Hargey przypomniał, że minarety towarzyszą meczetom w krajach muzułmańskich, ale nie ma to uzasadnienia teologicznego, a wyłącznie praktyczne - by lepiej było słychać wezwanie na modlitwę. Nie ma zatem żadnej potrzeby, by stawiać minarety w krajach Zachodu. Muzułmanie w Europie, pisał dalej Hargey, nie powinni mieszać kultury i tradycji z wiarą. Powinni raczej "pozbyć się bagażu swych dawnych ojczyzn i przeciwstawić się toksycznej radykalizacji wiary".

Pokusy ekstremizmu

Czy głos liberalnego muzułmanina, jakim jest Taj Hargey, skutecznie dociera do jego współwyznawców? Trudno to ocenić, ale wydarzenia ostatnich lat raczej każą w to wątpić. Pokusom ekstremizmu ulegają zwłaszcza młodzi - coraz częściej, jak twierdzi  Hanif Qadir, eks-bojownik z Afganistanu. On sam radykalnie odmienił swe życie i dziś odwodzi młodych muzułmanów ze wschodniego Londynu od stosowania przemocy.

Sprawcami tragicznych w skutkach zamachów terrorystycznych, dokonanych 7 lipca 2005 roku w londyńskim metrze (56 zabitych, w tym 4 terrorystów, ok. 700 rannych) oraz pomniejszych aktów terroru, okazali się zwyczajni na pozór młodzi ludzie, urodzeni, wychowani i wykształceni w Wielkiej Brytanii, którzy poddali się urokom wrogiego cywilizacji zachodniej radykalnego islamu. Nietrudno się z nim zetknąć, bo do świętej wojny z Zachodem nawołuje zarówno część imamów brytyjskich meczetów (złą sławą centrum ekstremizmu cieszy się zwłaszcza meczet w Finsbury Park w Londynie), jak ekstremiści "z importu", tacy jak Jordańczyk Abu Katada, czekający obecnie na deportację.

Nie przypadkiem więc główną troską władz brytyjskich jest powstrzymanie radykalizacji muzułmanów. Co można zrobić? Według Hazel Blears, minister ds. społeczności lokalnych, sfrustrowanych młodych ludzi należy nauczyć, by "swemu gniewowi dawali upust na drodze demokratycznej". W ubiegłym roku rząd na pracę z młodymi muzułmanami przeznaczył 70 mln funtów (zdaniem specjalistów o wiele za mało). Postanowił także sfinansować powołanie i pracę zespołu ok. 20 muzułmańskich teologów, którzy mają zastanowić się, jakie miejsce zajmuje islam w życiu Wielkiej Brytanii i jakie są powinności obywatelskie muzułmanów.

Trzy procent ludności

W Wielkiej Brytanii mieszka dzisiaj ok. 2 mln muzułmanów; to 3 proc. ludności. Dominują przybysze z dawnych kolonii brytyjskich, przede wszystkim Pakistanu, Indii i Bangladeszu, ale są też imigranci z państw Bliskiego Wschodu, Somalii czy Malezji.

To społeczność dość już zasiedziała i dobrze zorganizowana. Jej interesy reprezentuje Rada Muzułmańska Wielkiej Brytaniii (MCB), skupiająca przeszło 500 organizacji o bardzo różnym charakterze: stowarzyszeń kulturalnych i religijnych, fundacji, organizacji lokalnych. Brytyjscy muzułmanie mają już ponad 1,5 tys. meczetów i ok. 2 tys. oficjalnie działających medres - szkół koranicznych, prowadzących naukę wieczorem i w weekendy. Ile jest medres nieoficjalnych, organizowanych po domach, bez żadnej kontroli czy nadzoru, ani ze strony państwa, ani organizacji islamskich, nie wiadomo. Ten brak kontroli nie jest bez znaczenia, bo ułatwia radykalizowanie się wewnątrz społeczności muzułmańskiej.

Poza Londynem największe skupiska muzułmańskie znajdują się w przemysłowych metropoliach zachodniej Anglii: Birmingham i Manchesterze. Oba miasta, a także Leeds na północy, stały sie ostatnio miejscem demonstracji członków utworzonej w tym roku Angielskiej Ligi Obrony (działają także analogiczne grupy walijska i szkocka), która stawia sobie za cel zwalczanie radykalizmu islamskiego i perspektywy wprowadzenia szariatu.

Mediacja według szariatu

Nie sposób sobie wyobrazić, by w Wielkiej Brytanii mogło obowiązywać prawo koraniczne, nawet w odniesieniu do muzułmanów. Wspomina się jednak o możliwości wprowadzenia pewnych jego elementów, takich jak mediacja w konfliktach rodzinnych czy sporach majątkowych. Nie jest to jeszcze nic konkretnego, ale fakt, że w rozważania na ten temat wdał się przed rokiem lord Nicholas Phillips of Worth Matravers, wówczas przewodniczący Sądu Najwyższego Anglii i Walii, a dziś Zjednoczonego Królestwa, wydaje się bardzo znamienny. Tym bardziej, że jest precedens: z podobnych rozwiązań prawnych korzystają brytyjscy Żydzi, mający własne sądy polubowne Beth Din.

Lord Phillips nie był zresztą pierwszy. Na początku 2008 r. prawdziwą burzę wywołał Rowan Williams, arcybiskup Canterbury i duchowy zwierzchnik Kościoła anglikańskiego, który w wywiadzie dla rozgłośni Radio 4 powiedział, że wprowadzenie pewnych elementów szariatu "wydaje się nieuniknione". Dla spójności społeczeństwa byłoby to, jego zdaniem, z korzyścią, przez to choćby, że ułatwiłoby muzułmanom pogodzenie lojalności wobec państwa z poczuciem przynależności do własnej kultury. Na głowę arcybiskupa posypały się gromy, zarówno ze strony duchownych, jak polityków, ale wśród nielicznych, którzy wyrazili zrozumienie, znalazł się premier Gordon Brown.

Popularny dziennik "Daily Mail" obawia się, że na tym polu Brytyjczycy sami zepchnęli się do defensywy. "Bojąc się, by nie uznano nas za islamofobów, dopuściliśmy do tego, by drogie nam tradycje tolerancji wykorzystali ekstremiści" - pisał jego komentator po referendum w Szwajcarii. Radykalizacja postępuje nie tylko po stronie islamskiej, również po brytyjskiej, bo tylko radykałowie mają tu odwagę mówić o kwestii zachowania tożsamości w obliczu napływu imigrantów. Kwestia minaretów, choć sama w sobie kosmetyczna, jest tylko symbolem o wiele poważniejszych żalów. A przecież, konkluduje dziennik, coraz bardziej amoralny Zachód mógłby się od islamu wiele nauczyć - choćby szacunku dla starszych i rodziny. Ale do tego potrzeba dyskusji.

Van Gogh, Koran i "Fitna"

"Szariat w Holandii!" - transparenty takiej treści witały holenderskiego polityka Geerta Wildersa, gdy 16 października, przezwyciężywszy przeszkody natury formalnej, przyjechał do Londynu. Władze brytyjskie przez wiele miesięcy odmawiały mu zgody na wizytę (raz nawet zawrócono go z lotniska Heathrow), w obawie, że obecność Wildersa  będzie stanowiła zagrożenie dla bezpieczeństwa i porządku. Ale żadnych zamieszek nie było, a niewielka grupa protestujących poprzestała na transparentach i okrzykach.

Wilders, założyciel, przywódca i deputowany Partii Wolności (PVV), stał się w Holandii niekwestionowanym wyrazicielem obaw, jakie rodzi coraz większa obecność muzułmanów w świecie zachodnim. Nie jest jednak trudno zyskiwać zwolenników, gdy inne partie o imigracji i islamie nadal mówią tak, jak gdyby w ostatnich latach nic się w Holandii nie stało. Tymczasem stało się bardzo wiele. Holandia, z milionem muzułmanów (6 proc. ludności, głównie z Turcji, Indonezji i Maroka), przez długi czas uchodziła za wzór tolerancji i udanej ich integracji. Śmierć reżysera Theo van Gogha, zamordowanego w listopadzie 2004 r. w biały dzień, w centrum Amsterdamu wszystko odmieniła. Okazało się, że świetna integracja muzułmanów i wzorowa tolerancja Holendrów to jeden wielki mit.

Fakt, że zabójca van Gogha, Marokańczyk Mohammed Bouyeri urodził się i wychował w Holandii, rzucał cień na wiarę w integrację. A podpalanie meczetów i instytucji islamskich po śmierci van Gogha pokazało, że u wielu Holendrów górę biorą lęki i obawy. Okazało się także, że i w Holandii nie brak antyzachodnich organizacji wywrotowych, takich jak kierowana przez Bouyeriego grupa Hofsted. Jej członkowie, sądzeni za przygotowywanie zamachów i udział w nielegalnej grupie, zostali skazani na kary od roku do 15 lat więzienia. Sam Bouyeri otrzymał wcześniej wyrok dożywocia.

Van Gogh zginął, bo krytykował islam, m.in. za opresję kobiet; temu poświęcił swój film "Poddanie". Geert Wilders także nakręcił film. Krótki, zaledwie 17-minutowy obraz, pod wymownym tytułem "Fitna" (Konflikt), zamieszczony wiosną ubiegłego roku w internecie, głosi jedną tezę: islam jest religią przemocy. W parlamencie zaś Wilders wystąpił z wnioskiem o zakaz publikowania Koranu, na wzór zakazu rozpowszechniania "Mein Kampf". Skutek jest dwojaki: otrzymał ochronę, bo dostaje pogróżki, ale sąd zadecydował, że musi odpowiadać za szerzenie nienawiści.

Partia Wolności, która powstała zaledwie trzy lata temu, ma w Stanach Generalnych, parlamencie Holandii, tylko 9 deputowanych, ale w czerwcowych wyborach do Parlamentu Europejskiego była druga, zdobywając 4 z 25 mandatów. Nikt nie wątpi, że swą rosnącą popularność zawdzięcza wyłącznie podejściu do kwestii islamu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, współpracowniczka działu „Świat”.