Szanse liczone w gramach

Nie byłoby polskiej neonatologii, gdyby nie lekarze-wizjonerzy. Ale lekarze nie mieliby szans bez nowoczesnej aparatury, czyli bez wsparcia Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

12.01.2020

Czyta się kilka minut

FOT. BOGDAN MYSLIWIEC/REPORTER /
FOT. BOGDAN MYSLIWIEC/REPORTER /

Oddział Kliniczny Neonatologii Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie wygląda, jakby cały reklamował WOŚP. Na większości urządzeń widnieje czerwone serce. Jak było wcześniej?

Prof. Ryszard Lauterbach, kierownik oddziału: – To były straszne czasy, straszne, nie chcę ich wspominać. Brakowało wszystkiego: łóżeczek dla dzieci, respiratorów, aparatury medycznej, leków. Kiedy rodziło się kilogramowe dziecko, nie mieliśmy żadnych szans. 

Dr hab. Dorota Pawlik, zastępczyni kierownika oddziału: – To prawda, często byliśmy zupełnie bezsilni. Ale zawsze cechowała nas kreatywność. Sami...   

Prof. Lauterbach: – Muszę ci wejść w słowo. O kreatywności możemy mówić dopiero, od kiedy zaczęli pomagać nam Amerykanie, to była końcówka lat 70. ubiegłego stulecia. Wcześniej była tylko bezsilność. 

Pani Ela

Czarno-biały wycinek z gazety. Na fotografii pielęgniarka o drobnej budowie ciała, ubrana w fartuch z podwiniętymi rękawami, w czepku i maseczce na twarzy. Kobieta pochyla się nad niemowlęcym łóżeczkiem, jedną ręką odkręca butlę z tlenem. Zdjęcie podpisano: „Wcześniak zużywa w ciągu doby butlę tlenu”. W krótkiej notatce czytamy: „W 1950 roku dwie absolwentki Państwowej Szkoły Pielęgniarsko-Położniczej przy A.M. w Krakowie ukończyły specjalny 9-ciotygodniowy kurs opieki nad wcześniakami przy Państwowym Instytucie Matki i Dziecka w Warszawie. W bieżącym roku przez oddział przeszło 21 wcześniaków. (...) W Krakowskiej Klinice A.M. najmniejszym wcześniakiem była Jasia G. ważąca po narodzinach 1300 g”. 

Zdjęcie wykonano w miejscu, gdzie dziś mieści się Oddział Kliniczny Neonatologii Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie. Kobietą na fotografii jest Eliza Macioł, położna. To między innymi od niej krakowscy pediatrzy (nie było wtedy specjalizacji neonatologicznej) i położne uczyli się opieki nad wcześniakami. Panią Elizę często odwiedzała w pracy córka. Dziewczynka lubiła patrzeć, jak mama pielęgnuje niemowlęta. W latach 70. oddział mieścił się na trzecim piętrze Szpitala Uniwersyteckiego (tak jak dziś), ale wyglądał zupełnie inaczej. Był o wiele mniejszy, większość kondygnacji zajmowały mieszkania personelu medycznego. Wchodziło się przez drewniane drzwi z mosiężnymi klamkami. Na podłodze dębowy parkiet. Elizę Macioł obserwował w pracy prof. Lauterbach. Uczył się od niej. 

– Pani Ela, bo tak zdrabnialiśmy jej imię, była spokojna i cicha, bardzo empatyczna. Pamiętam, jak wzruszyła się, kiedy udało mi się wykonać pierwszą w życiu punkcję lędźwiową – mówi prof. Lauterbach. – Od razu wkłułem się w odpowiednie miejsce i pobrałem płyn mózgowo-rdzeniowy do badania.

W latach 70. XX wieku lekarze ratowali dzieci ważące około 2000–2500 gramów. Niemowlę o wadze tysiąca gramów uznawano za żywo urodzone, dopiero gdy nie umarło w pierwszej dobie po przyjściu na świat. Oddział wyposażony był w jeden węgierski respirator, który nazywano „dusicielem”. – Był to sprzęt, powiedzmy eufemistycznie, bardzo odbiegający pod względem technicznym od tego, którym dziś dysponujemy, przeznaczony de facto do wentylacji dzieci, nie noworodków, ale korzystaliśmy z niego, nie było innego wyjścia – mówi prof. Lauterbach. 

Dziś rodzice, których dzieci są pacjentami Oddziału Intensywnej Terapii Noworodka, szybko uczą się, do czego służą urządzenia ustawione wokół inkubatora. Specjalny czujnik (przypięty najczęściej do brzucha dziecka) wskazuje temperaturę ciała (wcześniak nie potrafi sam jej utrzymywać). Inkubator wyposażony jest w system ogrzewania, by noworodek nie był narażony na zmianę temperatury. Inkubatora nie trzeba otwierać, chcąc wykonać czynności pielęgnacyjne (umożliwiają to otwory umieszczone po bokach). Monitor czynności serca i oddechu podaje liczbę uderzeń serca i oddechów na minutę. Pulsoksymetr (specjalna opaska przypięta do rączki bądź stopy) informuje, czy we krwi znajduje się odpowiednia ilość tlenu. W każdej chwili można wykonać gazometrię krwi.  

Dr hab. Dorota Pawlik: – Wystarczy rzucić okiem na monitor, by wiedzieć, jaką nasi pacjenci mają saturację, utlenowanie krwi, temperaturę ciała. Wtedy nie było czujników, monitorów, to pielęgniarki i lekarze obserwowali dzieci. Po zabarwieniu skóry, zachowaniu wnioskowali, czy dzieje się coś niepokojącego. I niestety nie zawsze mieli możliwość, by interweniować. 

Ryszard Lauterbach: – Pielęgniarki miały niezwykłą intuicję, często przeczuwały, że z którymś pacjentem będzie dziać się coś złego. Pani Ela mówiła mi: „Temu dziecku proszę się dziś przyglądać”. Pytałem: „Dlaczego?”. Odpowiadała, że od rana zachowuje się inaczej. Pytałem, co to znaczy „inaczej”, nie potrafiła tego wytłumaczyć, ale okazywało się, że dziecko rzeczywiście zaczynało chorować, wymagało badań i leczenia.  

Piwnica

Pod koniec lat 70. oddział nawiązał współpracę ze Stanami Zjednoczonymi. Amerykanie – za pośrednictwem organizacji Home Project – wysłali do 17 szpitali w Polsce sprzęt medyczny. 

– Wkrótce potem wprowadzono stan wojenny i w 11 placówkach tego sprzętu w ogóle nie otwarto. Bano się – mówi prof. Lauterbach. – A ja, moi koledzy i koleżanki przyszliśmy na oddział ze śrubokrętami i kluczami francuskimi. Od razu zaczęliśmy wszystko to montować. Każde z tych urządzeń posiadało licznik czasu pracy. Po kilku miesiącach Amerykanie przyjechali do nas z wizytą i nie mogli uwierzyć, że każde z tych urządzeń tak długo już pracuje.

Kilka dekad temu w Stanach Zjednoczonych i na Zachodzie opieka nad dzieckiem przedwcześnie urodzonym wyglądała zupełnie inaczej niż w Polsce. Prof. Lauterbach wyjechał na stypendium naukowe do USA już po przełomie, w 1990 r. – Byłem wściekły, że wyjechałem tak późno, ale odpowiedzialny był za to czynnik ludzki, pewien pan profesor postanowił mi zablokować karierę. Zdałem sobie sprawę, jak prosty dostęp do wiedzy mają Amerykanie. Student piątego roku w kwadrans zdobywał informacje, na których zdobycie ja musiałem poświęcić co najmniej kilka miesięcy – mówi prof. Lauterbach. – Mój opiekun naukowy w USA dał mi kartę do ksera. Po dwóch tygodniach przyszedłem do niego i powiedziałem, że wykorzystałem już limit. Przywiozłem stamtąd 35 kilogramów odbitek.    

Dorota Pawlik rozpoczęła pracę na oddziale w 1983 r. Pierwsze skojarzenie, które przychodzi jej na myśl i wiąże się z tamtym czasem, to hałas. Na oddziale było bardzo głośno, pracował już nie jeden, lecz kilka węgierskich respiratorów, każdy musiał być wyposażony w sprężarkę. Pojawiały się pierwsze inkubatory – także węgierskie i także głośne. Dr Pawlik mówi, że dźwięki te przypominały trochę odgłosy zakładu produkcyjnego, a nie szpitala, w którym leczy się dzieci. Drugie skojarzenie to pan konserwator – ubrany w granatowy fartuch, z torbą narzędzi na ramieniu, sprawdzał, czy urządzenia pracują w prawidłowy sposób. – Nie bał się ich otwierać, zaglądać do wewnątrz, jeśli zachodziła taka konieczność, brał pod pachę jakąś pompę, wynosił i wracał, kiedy już ją naprawił. Coś skręcił, coś skleił plastrem. Zawsze wszystko dobrze funkcjonowało – opowiada dr hab. Pawlik.

Budka tlenowa 

Amerykanie, widząc, że sprzęt jest wykorzystywany na oddziale, przekazywali kolejne dary. 

– Przysłali nam lampy, takie promienniki cieplne do ogrzewania niemowląt. Umieszczone były na statywie i miały czujnik, który przypinało się do ciała pacjenta. Chyba przez pomyłkę nie przysłano nam łóżeczek, do których owe lampy pasowały – mówi prof. Lauterbach. – Okazało się, że Dorota jest bardzo dobrze zapowiadającym się inżynierem. 

Dr Pawlik: – To ta kreatywność, o której wspominałam. Wyciągnęliśmy z piwnicy stary inkubator i odcięliśmy jego górną kabinę w połowie. W inkubatorze położyliśmy dziecko, nad nim umieściliśmy lampę. Działało. 

– Sami robiliśmy też budki tlenowe – mówi prof. Lauterbach. 

Budka tlenowa to konstrukcja z pleksi, którą umieszczało się nad głową dziecka, wraz z czujnikiem kontrolującym stężenie tlenu. Tułów i nogi pozostawały poza budką. 

– Pocięliśmy stare cieplarki na kawałki, skleiliśmy jakoś te kanciaste, nierówne ścianki. Musiało to dość dramatycznie wyglądać. Przyjechali Amerykanie, pytają: „A co to jest?”. Odpowiadam: „No jak to co? Budka tlenowa”. „A skąd to macie? Gdzie to się produkuje?”. „Tu, w piwnicy” – opowiada prof. Lauterbach. – Pochwalili nas i wkrótce po tym spotkaniu posłali nam dwanaście budek tlenowych.

Za murem procedur 

Na ścianie, tuż obok dyżurki lekarskiej na oddziale wmurowano tablicę. „Pamięci pani Elizy Macioł, która uczyła nas, jak rozumieć cierpienie najmniejszych z najmniejszych. Pracownicy Kliniki Neonatologii”.

Córką, która odwiedzała panią Elizę w pracy, była Dorota Pawlik. – Myślałam, że zostanę pielęgniarką. Lubiłam opiekować się dziećmi, podobała mi się atmosfera oddziału – mówi dzisiaj. – Ale skończyłam medycynę i zrobiłam specjalizację z neonatologii. Kiedy rozpoczęłam pracę w klinice, moja mama odeszła już na emeryturę. 

Oddział Intensywnej Terapii Noworodka w latach 70. XX wieku i obecnie to dwa różne światy. Nie ma już dębowego parkietu i mosiężnych drzwi. Sale, na których leżą wcześniaki, to nowoczesne, przytulne pomieszczenia, przypominają trochę wnętrze statku kosmicznego. Inkubatory, które rodzice mogą samodzielnie obniżać i podnosić, otoczone przez nowoczesną aparaturę. Na monitorach migają cyfry; kiedy dzieje się coś niepokojącego, włączają się alarmy. – Respirator cicho pyka, dzieci, które nie muszą pod nim leżeć, są wentylowane nieinwazyjnie, przy pomocy urządzenia zwanego CPAP – mówi dr Pawlik. Oddział, na którym odwiedzała mamę, i ten dzisiejszy dzieli epoka. To nie tylko urządzenia, to także zmiana procedur i etyki.   

Dr Pawlik: – Jedna z naszych najstarszych-najmniejszych pacjentek (po urodzeniu nie ważyła kilograma) skończyła trzydzieści lat. Zapytałam jej mamę, jak wspomina oddział. Powiedziała, że miejsce to było wtenczas jakby otoczone murem. Panował ogromny dystans, nie była to wina personelu medycznego, takie były procedury. Dziś mamy mówią, że oddział jest ich drugim domem. 

Matki i ojcowie przychodzą na oddział rano i wychodzą wieczorem. Nie mogą być przy swoich dzieciach tylko w czasie czynności pielęgnacyjnych oraz przyjęcia nowego pacjenta. Od pierwszych chwil (jeśli tylko pozwala na to stan niemowlęcia) rodzice je przytulają. Jeśli dziecka nie można przytulić, wkłada się rękę do inkubatora i otula nią ciało niemowlęcia. 

Kroki milowe

Zmieniły się także możliwości diagnostyczne. Dziś na salę wwozi się nowoczesny sprzęt do wykonywania USG, lekarz otwiera inkubator, przystawia do badanej części ciała malutką głowicę. Sprawdza serce dziecka, mózg. 

– Pamiętam pierwszy aparat USG. Otrzymali go położnicy, znajdował się w innym skrzydle budynku, badanie można było przeprowadzić jedynie u pacjentów, których stan pozwalał na przewiezienie. Urządzenie było duże, wyposażone w masywne głowice – mówi dr Pawlik.   

Rentgen, np. płuc (to ich niedojrzałość jest jednym z największych problemów wcześniaków), wykonuje się w kilka sekund, także przy inkubatorze. 

Wiele milowych kroków udało się wykonać dzięki pomocy WOŚP. „Na tym oddziale chyba tylko lekarze i pielęgniarki nie są z WOŚP” – napisała na swoim blogu matka przedwcześnie urodzonej dziewczynki, która przyszła na świat w krakowskiej klinice. 

– To dzięki Orkiestrze oddział został wyposażony w CPAP Infant Flow, urządzenie służące do wentylacji noworodków. W 2003 roku poprosiłem Orkiestrę, by pomogli nam w wyposażeniu inkubatora, który nie będzie podłączony do prądu, ale będzie utrzymywał odpowiednią temperaturę i zostanie wyposażony w CPAP. Inkubator taki chcieliśmy wykorzystywać na sali porodowej i transportować nim dziecko na oddział, by nie narażać go na niepotrzebne niebezpieczeństwo. Udało się. Dziś każdy oddział dla wcześniaków posiada taki sprzęt – mówi prof. Lauterbach.

Wraz z postępem techniki zmieniała się także wiedza na temat dzieci urodzonych przedwcześnie. Kilkadziesiąt lat temu uważano, że wcześniak odczuwa ból w mniejszym stopniu niż dziecko urodzone o czasie. Jest zupełnie na odwrót. Lekarze i położne – dzięki lekom, ale też odpowiedniemu sposobowi pielęgnacji – robią wszystko, by dziecko cierpiało jak najmniej. 

Pokora 

Noworodek, który waży około 1000 gramów, to wciąż bardzo małe dziecko, którego rokowania nie są znane w chwili przyjścia na świat. Jego życie jest zagrożone, stan określa się jako „ciężki”. Jednak dziś udaje się uratować dzieci o wadze mniej niż pół kilograma.  

– Jeśli dziecko rodzi się w 23. tygodniu ciąży i waży nie mniej niż 500 gramów, podejmujemy akcję ratunkową. Przy wadze mniejszej niż 500 gramów nie mamy szans, nie ma tak drobnego sprzętu – rurek intubacyjnych, cewników – mówi prof. Lauterbach. 

Praca z najmłodszymi i najbardziej kruchymi pacjentami wymaga pokory. Opinia publiczna chwali lekarzy, kiedy udaje się uratować kilkusetgramowe życie, ale niestety także wini za niepowodzenia. Stan pacjenta na intensywnej terapii może się pogorszyć z minuty na minutę, wpływa na to wiele czynników, a lekarze – choć robią wszystko, co w ich mocy – pozostają bezsilni. Niektóre skrajne wcześniaki (urodzone przed 29. tygodniem ciąży) pozostają na oddziale wiele miesięcy, niekiedy nawet rok. Także takich pacjentów, tyle że już kilkuletnich, możemy zobaczyć w kampanii reklamowej „Żyję dzięki WOŚP”. © 


CZYTAJ TAKŻE

WSZYSCY JESTEŚMY NARODOWYM FUNDUSZEM ZDROWIA: Dla wielu rodzin w Polsce to już rytuał: niedzielny spacer w nieśpiesznym oczekiwaniu pierwszego patrolu z kolorowymi skarbonkami >>>


Z atakami na nas było jak z pożyczaniem sekatora od sąsiada - mówił Jerzy Owsiak "Tygodnikowi" w 1997 r., kiedy redakcja przyznawała mu Medal św. Jerzego. Po 22 latach opowieść o jego życiu, motywacjach, także byciu ofiarą niesprawiedliwej krytyki wciąż brzmi aktualnie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 3/2020