Świńskie śledztwo

Wirus świńskiej grypy pojawił się już kilka lat temu, ale nie w Meksyku, lecz w USA - i po raz pierwszy odnotowano go na terenach, gdzie "przemysłowo" hoduje się zwierzęta. Dlaczego więc epidemia zaczęła się w Meksyku?

27.05.2009

Czyta się kilka minut

Miasteczko La Gloria: kilkaset jego mieszkańców skarżyło się na dolegliwości dróg oddechowych, niektórzy już od grudnia 2008 r. Meksyk, stan Veracruz, 29 kwietnia 2009 r. /fot. DESRUS BENEDIC TE / SIPA / EAST NEWS /
Miasteczko La Gloria: kilkaset jego mieszkańców skarżyło się na dolegliwości dróg oddechowych, niektórzy już od grudnia 2008 r. Meksyk, stan Veracruz, 29 kwietnia 2009 r. /fot. DESRUS BENEDIC TE / SIPA / EAST NEWS /

W miarę jak Meksyk wraca do "normalności" po "stanie wyjątkowym", wywołanym przez wirus świńskiej grypy A/H1N1, przychodzi czas na refleksję. Choć wirus nadal istnieje i zbiera żniwo - do 20 maja liczba zmarłych wzrosła w kraju do 75; większość umarła przed 23 kwietnia, gdy oficjalnie ogłoszono epidemię - to zadziałał on poniekąd jak zdjęcie rentgenowskie: na którym ujrzeliśmy kilka wymiarów zagrożeń, drzemiących w społeczeństwie. Nie tylko zresztą meksykańskim.

W Meksyku epidemia ukazała nieszczęśliwy splot niedostatków - niekompetentny rząd, niewydolna służba zdrowia, niedofinansowane placówki badawcze - w wyniku czego kraj ten odczuł ją silniej niż inne. Ale rzuciła też światło na jeszcze jeden wymiar: przemysłowy model rolnictwa, pozbawiony nadzoru i regulacji.

W Meksyku nie istnieją żadne - żadne! - normy dotyczące hodowli trzody chlewnej. Tymczasem według niektórych specjalistów, wirus A/H1N1 - mający elementy wirusa ptasiego, ludzkiego i świńskiego - mógł zmutować na jednej z wielkoprzemysłowych ferm, gdzie hoduje się świnie. Fermy takie - działające również w Europie, zwłaszcza Wschodniej, także w Polsce - są swoistymi "piecami biologicznymi".

Co się stało w La Gloria?

W jakimś sensie to było nieuniknione: jako pierwsze potencjalne źródło wirusa wskazano zakłady Granjas Carroll niedaleko wioski La Gloria w stanie Veracruz. Są one filią Smithfield Foods - największego koncernu zajmującego się produkcją trzody chlewnej na świecie (swoje zakłady hodowlane ma on także w Polsce).

Mieszkańcy tej wioski od lat skarżą się nie tylko na dokuczliwy smród, ale i porzucane przez zakład odpadki zwierzęce, inne nieczystości i owady, które, jak twierdzą, są źródłem szerzących się tam różnych chorób skóry i górnych dróg oddechowych. Szukali pomocy u władz federalnych i stanowych - bez skutku. Odpowiedzią była nie tylko obojętność, lecz i represje. Dodatkowo, firma wytoczyła protestującym procesy o zniesławienie.

Choć co najmniej od początku marca notowano tam wzmożone i podejrzane przypadki zachorowań grypopodobnych (zachorowało ponad 60 proc. mieszkańców, a dwoje dzieci zmarło), władze bagatelizowały sytuację. Aż do pierwszych dni kwietnia, gdy u czterolatka Edgara Hernándeza potwierdzono obecność wirusa A/H1N1. Stał się on nie tylko meksykańskim "pacjentem 0", ale - po tym, jak przeżył chorobę - dodatkowo "cudownym dzieckiem" (wg innych danych pierwsze zachorowanie odnotowano już wcześniej, u innego mieszkańca La Gloria).

Víctor Suárez, były deputowany i dyrektor zrzeszenia producentów rolnych ANEC, zapytany przeze mnie o działalność koncernu, mówi: - Smithfield przeniósł się do Meksyku w 1994 r., wraz z wejściem w życie traktatu o wolnym handlu NAFTA, uciekając przed kosztownymi dla niego regulacjami oraz licznymi procesami w amerykańskich sądach za zatruwanie środowiska. W Meksyku znalazł wymarzone warunki: niskie standardy pracy, brak kontroli sanitarnej i protekcję władz.

Dla koncernu i dla gubernatora Veracruz choroba Edgara - podobnie jak i innych - także miała cudowne, niezwiązane z działalnością Granjas Carroll pochodzenie. Wioskę otoczono kordonem sanitarnym, ale ociągano się z przeprowadzeniem badań. Zdążono natomiast wynająć firmę specjalizującą się w ratowaniu wizerunku.

Biologiczny koktajl

Mike Davis, amerykański historyk i teoretyk urbanizacji, a także autor słynnej książki o ptasiej grypie ("The Monster at Our Door: The Global Threat of Avian Flu"), podkreślał w niej, że za tą epidemią, która wybuchła w Azji, stał sposób produkcji i wielkoprzemysłowy chów zwierząt. Dziś Davis napisał w "The Guardian", że wirus A/H1N1 powstał najprawdopodobniej gdzieś w morzu nieczystości ferm: dzisiejsze chlewy przypominają bardziej rafinerie niż sielskie zagrody. Davis przypomina, że specjaliści z czasopisma "Science", analizujący ryzyko związane ze sposobem produkcji zwierzęcej, już kilka lat temu ostrzegali przed możliwą epidemią świńskiej grypy.

Zapytany o możliwe zagrożenia, jakie niesie przemysłowy chów zwierząt, Víctor M. Toledo, biolog z Universidad Nacional Autónoma de México, mówi: - Człowiek trzyma ok. 2 miliardy świń, prawie 90 proc. z nich w Chinach, USA i Europie. Każdego tygodnia pochłaniamy 23 miliony sztuk, w większości pochodzących z wielkich ferm, gdzie warunki (jak niewielkie przestrzenie, brak higieny i rozkładające się martwe sztuki) są wymarzone do przenoszenia chorób i powstawania nowych. Takie miejsca to jeden wielki koktajl biologiczny.

Davis pisze, że 40 lat temu w USA 53 miliony sztuk trzody rozdzielonych było pomiędzy półtora miliona ferm. Dziś 65 milionów upchniętych jest w zaledwie 65 tys. zakładów przemysłowych.

Mimo że część poszlak wskazywało, iż "prosiak zero" mógł pochodzić z Veracruz, wirusolodzy z Center for Disease Control z Atlanty uważają, że prawdopodobnie pochodził on jednak z USA: już 10 lat temu wariant dzisiejszego wirusa zdziesiątkował populację trzody w Północnej Karolinie.

"Wirus pochodzi z Chin"

Przemysłowe fermy mogą działać tu jak wielkie akceleratory biologiczne: umożliwiać nie tylko mutacje, ale i przekraczanie granic gatunkowych. Jednak - jak przypomina Mike Davis - wszelkie ostrzeżenia czy próby zbadania ferm napotykają na sprzeciw ich właścicieli, wielkich koncernów. Np. tajlandzki potentat drobiowy Charoen Pokphand zdołał zablokować śledztwo w sprawie domniemanych związków z epidemią ptasiej grypy w południowo-wschodniej Azji.

Víctor Suárez uważa, że Smithfield i Granjas Carroll - dzięki swej pozycji ekonomicznej i politycznej - właściwie uzyskały teraz to samo: rząd Meksyku, zamiast wyjaśnić natychmiast wątpliwości co do ewentualnego pochodzenia wirusa i warunków panujących w La Gloria, zajął się odsuwaniem podejrzeń od koncernu. Nawet nie brał pod uwagę takiej możliwości, podczas gdy wirusolodzy z Atlanty - owszem. Gubernator stanu autorytatywnie stwierdził, że "wirus pochodzi z Chin" - i na prawo i lewo zaczął rozdawać z kieszeni 1000-pesowe banknoty (pochodzące rzekomo z "rządowego funduszu do zwalczania klęsk") każdemu, kto skarżył się na zdrowie. Prasa była zgodna: płacił, żeby zamknąć ludziom usta i żeby nazwa jego stanu zniknęła z gazet (w ogóle gubernatorzy prowadzili dziwaczną rywalizację: czyj stan jest "zdrowszy", polegającą w gruncie rzeczy na ukrywaniu informacji o zachorowaniach). Ale płacił też, żeby z gazet zniknęła nazwa firmy sponsorującej jego kampanie wyborcze i społeczne.

W końcu badania sanitarne, przeprowadzone w połowie maja przez ministerstwo rolnictwa w instalacjach Granjas Carroll, nie potwierdziły obecności wirusa. Nie wszyscy jednak uwierzyli: od początku zbyt gorliwie i stanowczo zaprzeczano, by nie wzbudzić i nie pozostawić podejrzeń (jeśli to nie wirus A/H1N1, to na co i dlaczego chorowała ponad połowa mieszkańców?).

Według prof. Antonia Lazcano, który zaprezentował wyniki badań naukowców z Universidad Nacional Autónoma de México, wirus nie pochodzi z Meksyku, lecz z Kalifornii, zmutował pół roku temu i występuje w dwóch podgatunkach (co może tłumaczyć różny przebieg choroby u różnych pacjentów). Jest produktem wielu wcześniejszych rekombinacji, co dowodzi - jak podkreślił Lazcano - istnienia określonego środowiska biologicznego, w którym do nich dochodziło.

Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła natomiast, że sprawdza, czy wirus nie powstał "przez przypadek" w laboratorium. Taką możliwą wersję przedstawił australijski wirusolog, pracujący nad lekiem przeciw A/H1N1.

Co z tym rolnictwem?

Víctor Suárez ze zrzeszenia producentów rolnych mówi mi, że epidemia A/H1N1 pokazała niebezpieczeństwa, jakie niesie wypromowany - wraz z falą globalizacji i "wolnego handlu" - model agro-przemysłowy, gdzie główną osią jest maksymalizacja zysku, koncentracja produkcji, delokalizacja i eksternalizacja kosztów, czyli przerzucanie ich na środowisko, państwo, na konsumentów i na wszystkich innych, cierpiących możliwe do uniknięcia "straty uboczne" procesu produkcji - jak mieszkańcy La Gloria.

To nie przypadek, że epidemia szczególnie dotknęła Meksyk, który wypełniał wymogi deregulacji w ostatnich dekadach, m.in. przez zmniejszanie nakładów na służbę zdrowia i instytuty badawcze. Fakt wart refleksji dziś, gdy tzw. konsensus waszyngtoński - powstały pod koniec lat 80. w USA model polityki gospodarczo-społecznej, mający zapewnić rozwój m.in. dzięki dyscyplinie finansowej, liberalizacji rynków i handlu oraz deregulacji rynku - umarł nawet w umysłach swych promotorów.

Víctor Suárez uważa, że epidemia wirusa A/H1N1 pokazała jeszcze jedno: brak bio-bezpieczeństwa w kraju, w którym w marcu, pod presją koncernu Monsanto, dekretem prezydenckim zniesiono panujące de facto moratorium na uprawę roślin zmodyfikowanych genetycznie (GMO): - Jeśli nie potrafiono wykryć wirusa, to co powiedzieć o monitoringu ewentualnych zanieczyszczeń wywołanych przez rośliny GMO?

Biolog Víctor M. Toledo ostrzega: - Monouprawy i monohodowle, wyabstrahowane od naturalnych cyklów biologicznych, są łakomym kąskiem dla wszelkich szkodników, pasożytów i wirusów. A dla człowieka i środowiska zagrożeniem o wiele większym niż rolnictwo tradycyjne. Monouprawy to większe zużycie nawozów i chemikaliów, a ogromne aglomeracje zwierząt, trzymanych w fatalnych warunkach, skarmianych osobnikami tego samego lub innego gatunku, to najlepsze miejsce do szerzenia się chorób i mutacji. Ratunkiem jest postawienie na różnorodność i zrównoważone rolnictwo ekologiczne, jak najbardziej możliwe z punktu widzenia rachunku ekonomicznego.

Podobnie uważa Suárez: - Nauka, jaką powinniśmy wyciągnąć z tej epidemii, jest taka, że ten model rolnictwa, m.in. chów wielkoprzemysłowy, jest niebezpieczny dla środowiska i człowieka. Należy zwrócić się ku rolnictwu zrównoważonemu.

Nawet jeśli nie potwierdzono pochodzenia wirusa? Suárez: - Tak. Nawet jeśli wykluczono Granjas Carroll, choć mam wątpliwości co do rzetelności przeprowadzonych tam badań. Dziś wiemy jedynie, że wirus pojawił się już kilka lat temu w Stanach, nieprzypadkowo na terenach związanych właśnie z produkcją zwierzęcą.

Po odwołaniu środków nadzwyczajnych prezydent Felipe Calderón powiedział, że "Meksyk ocalił ludzkość". W istocie Meksyk ani jej nie ocalił, ani jej nie zagroził. Wirus prawdopodobnie pochodzi z USA, gdzie zaraził się duży procent chorych na świecie, a dziś jest tam ich więcej niż w Meksyku (prawie 6 tys., wobec ok. 4 tys.).

Choć więc epidemia odwróciła uwagę od innych chorób - i przysłoniła choćby dziesiątki tysięcy ofiar "zwykłej" grypy na świecie - dzięki Meksykowi przypomniano sobie przynajmniej o takich miejscach jak Granjas Carroll, przez które ludzkość sama siebie stawia w stan możliwego zagrożenia.

Maciej Wiśniewski z San Cristóbal de las Casas (Meksyk)

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, korespondent "Tygodnika" z Meksyku. więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2009