Swawole młodego wodza

Ogłaszając stan wojny między obiema Koreami, Kim Dzong Un balansuje na krawędzi. Cierpliwość Seulu, Waszyngtonu i Tokio dawno się skończyła, nawet Pekin i Moskwa są zirytowane. Czy słowa przywódcy Korei Północnej trzeba traktować poważnie?

01.04.2013

Czyta się kilka minut

Kim Dzong Un ze swoimi generałami, 7 marca 2013 r. / Fot. KCNA / AFP / EAST NEWS
Kim Dzong Un ze swoimi generałami, 7 marca 2013 r. / Fot. KCNA / AFP / EAST NEWS

W przedostatni dzień marca Korea Północna ogłosiła, że jest w stanie wojny z Koreą Południową. Była to – jak uzasadniała północnokoreańska agencja informacyjna KCNA – reakcja Pjöngjangu na przelot nad Półwyspem dwóch amerykańskich bombowców strategicznych B-2, niewykrywalnych dla radarów i mogących dokonać uderzenia jądrowego. Choć znalazły się tylko w przestrzeni powietrznej Korei Południowej, gdzie zrzuciły ćwiczebne bomby na poligonie, działanie to miało rozdrażnić reżim Północy. Ale najnowsza kulminacja napięcia na Półwyspie nie zrodziła się nagle – eskalacja zaczęła się znacznie wcześniej.

WOJNA? TYLKO Z PRZYPADKU

Wszyscy zgodnie uważają, że rzecz jest poważna. Ale zagrożenie wynika bardziej z obawy, iż sytuacja wymknie się spod kontroli lub reżim przeholuje z działaniami zaczepnymi. Wprawdzie nie doszło jeszcze do otwartej konfrontacji ani nawet incydentów z ofiarami, ale atmosfera w regionie jest mocno nerwowa.

W końcu pod bronią znajdują się miliony żołnierzy. Od początku marca do końca kwietnia Południe przeprowadza manewry z udziałem wojsk USA, ćwicząc nie tylko zwalczanie północnokoreańskich okrętów nawodnych i podwodnych, ale symulując też atak na terytorium Północy. Z kolei Północ zmobilizowała swą armię i umocniła instalacje w pasie nadgranicznym oraz w obszarze wschodniego i zachodniego wybrzeża.

Ryzyko, że któremuś z dowódców polowych puszczą nerwy, albo że któryś z generałów nadgorliwie wyjdzie przed szereg – lub że dojdzie po prostu do przypadkowego wystrzału – niosłoby tym razem poważne skutki. Do wybuchu potrzeba jedynie iskry i nie wiadomo, czy Pjöng­jang zdążyłby z wyjaśnieniami, zanim ruszyłaby „odpowiedź” strony Południa i USA.

Wyjątkowo słusznie zauważył szef rosyjskiego MSZ Siergiej Ławrow, że „sytuacja może się po prostu wymknąć spod kontroli”. Pjöngjang doskonale wie, że siła ognia jest po stronie przeciwnika. Dlatego pierwszy świadomie nie zaatakuje. Ale ciągle pozostaje ów czynnik ludzki i efekt przypadkowości. Jak mówią, każda broń podobno kiedyś strzela sama...

„DOBRZE ZNANY WZÓR”

O co więc chodzi Kim Dzong Unowi? Wydaje się, że próbuje on prowadzić psychologiczną grę na wzór tej uprawianej przez swego ojca i dziadka. W przeszłości nie brakowało ostrych gróźb ze strony Północy. To w zasadzie stały element jej polityki: występujących na przemian prowokacji i gestów dobrej woli oraz chęci porozumienia.

Dziś Kim Dzong Un ogranicza się do gróźb, podczas gdy jego ojciec jeszcze trzy lata temu je spełniał. Starczy przypomnieć zatopienie w marcu 2010 r. południowokoreańskiej korwety „Cheonan” (zginęło 46 marynarzy) czy ostrzelanie w listopadzie 2010 r. spornej wysepki Yeonpyeong. Z kolei dziadek obecnego „wodza” zaczął w 1950 r. krwawą wojnę koreańską, a potem nie wahał się zlecać zamachów poza granicami kraju. W 1968 r. wysłał 31-osobowe komando, które niemal zdołało wykonać swą samobójczą misję zabicia Parka Chung-hee, prezydenta Korei Południowej. Kolejny zamach na Parka w 1974 r., już mniej spektakularny, też się nie udał, choć zginęła żona Parka (matka obecnej pani prezydent Południa). W 1983 r. Północ przeprowadziła zamach na delegację rządową Korei Południowej na terytorium Birmy (zginęło 17 delegatów Południa, w tym kilku ministrów). W 1987 r. północnokoreańska agentka Kim Hyung-hee wysadziła południowokoreański samolot pasażerski, zabijając 115 osób.

Mniejszych w skali ataków, działań sabotażowych, skrytobójczych morderstw ze strony tzw. uśpionych agentów Północy na terytorium Południa, a także „zaczepek” granicznych ze strony reżimu były dziesiątki tysięcy. Wszyscy dobrze znają grę klanu Kimów. Caitlin Hayden z Rady Bezpieczeństwa Narodowego USA mówi dziś, że choć nikt nie bagatelizuje zagrożenia ze strony Pjöngjangu, to opiera się ono „na dobrze znanym wzorze”.

NA 30 DNI WALKI

Kim Dzong Un chce więc pokazać światu, a zwłaszcza USA, że jest zdecydowanym i poważnym graczem na arenie międzynarodowej. Z kolei północnokoreańskiej generalicji i swemu narodowi chce zademonstrować determinację w działaniu i gotowość do podjęcia każdej decyzji. A przy okazji podtrzymuje w społeczeństwie poczucie zagrożenia z zewnątrz.

Gdyby Pjöngjang faktycznie chciał wojny, raczej zaatakowałby Południe czy bazy USA, wykorzystując element zaskoczenia – i to nie w chwili, gdy u swej granicy ma amerykańskie lotniskowce, okręty podwodne i zmobilizowaną armię Północy w trakcie ćwiczeń. Ale nawet zaczynając wojnę z zaskoczenia Kim Dzong Un – choć mógłby zadać Południu wielkie straty – koniec końców przypieczętowałby tak swój los.

Zamiast zaczynać wojnę, władze Północy publikują więc zdjęcia z centrum strategicznego, gdzie wisi mapa... celów na terytorium USA, co ma wydźwięk groteskowy. W ubiegłym tygodniu niejeden obserwator patrzył zdumiony na materiały zdjęciowe w północnokoreańskiej telewizji, na których w nieudolny sposób „doklejono” kilka nowoczesnych amfibii. Trudno poważnie traktować okrzyki ustrojonych medalami, zasuszonych generałów, znajdujących się pod batem irracjonalnie działającego przywódcy kraju, który obściskuje się z Dennisem Rodmanem, gwiazdą amerykańskiej koszykówki, a kilka dni później grozi zniszczeniem Stanów.

Północ nie ma nawet dość paliwa na dłuższą wojnę. Eksperci są zgodni: starczyłoby go maksymalnie na 30 dni walki, bez możliwości dostaw surowca – o ile w ogóle Północ byłaby w stanie tak długo sprostać siłom przeciwnika. Choć oczywiście w ciągu tych 30 dni ofiar byłoby mnóstwo, zwłaszcza wśród cywilów.

WASZYNGTON JEST ZIRYTOWANY

W retoryce Północy jest jednak coś nowego: po raz pierwszy Pjöngjang zagroził atakiem także na terytorium USA. Widząc, że dotychczasowe groźby ataku na Południe nie przynoszą efektów, Północ postanowiła najwyraźniej włączyć do swego werbalnego arsenału atak na Stany, atomowe mocarstwo.

Wcześniej Północ przeprowadziła dwa istotne testy: próbę rakietową w grudniu 2012 r. i przełomową, trzecią już próbę jądrową w lutym tego roku (z wykorzystaniem zminiaturyzowanego ładunku jądrowego na bazie uranu). Najwyraźniej Waszyngton traktuje zbrojenia Północy poważnie, przynajmniej w jakiejś perspektywie – amerykański plan przewiduje rozbudowę naziemnego systemu przechwytywania i wczesnego ostrzegania. Mowa o umieszczeniu, kosztem ponad miliarda dolarów, dodatkowych 14 wyrzutni rakiet przechwytujących na Alasce i w Kalifornii (obok 30 już istniejących). Wprawdzie dziś Amerykanie raczej nic sobie nie robią z gróźb Pjöngjangu, mówiących o ataku na Hawaje, Alaskę czy bazy USA na Guam i Okinawie. Ale cierpliwość i wojskowych, i polityków jest wyraźnie na wyczerpaniu.

Także Korea Południowa jest już zmęczona nieustannymi groźbami i prowokacjami, na które dotąd starała się odpowiadać jedynie delikatnie. Wielu wojskowych z Południa w swych komentarzach realnie rozważa wariant zbrojnego zajęcia Północy, zanim Kim Dzong Un nie straci kontroli nad sytuacją wewnętrzną lub zostanie zdominowany ekonomicznie przez Chiny, coraz śmielej inwestujące na Północy. Wśród wojskowych z Południa coraz częściej pobrzmiewają też głosy o zlikwidowaniu zagrożenia jądrowego z Północy. Dość ma też pobliska Japonia, żyjąca w stanie permanentnego zagrożenia, w cieniu rakiet Pjöngjangu, które na wyspy Japonii dolecą bez problemu.

RACJONALNOŚĆ IRRACJONALNOŚCI

Były szef Rady Bezpieczeństwa Narodowego USA Victor Cha wskazuje na pewną regularność: od 1992 r. po zaprzysiężeniu nowego prezydenta Południa ze strony Północy zawsze następowała jakaś prowokacja militarna, najpóźniej 14 tygodni od tego wydarzenia. Jeśli tak jest, zegar ruszył 25 lutego (wtedy pani Park Geun-hye została zaprzysiężona) – i możemy spodziewać się dalszej eskalacji, a może też zbrojnej prowokacji, której na razie wszyscy próbują uniknąć. Może Północ przeprowadzi też kolejną próbę rakietową, a nawet jądrową (choć tu pewnie nie wcześniej niż za kilka miesięcy, gdyż Północ nie może zużywać zasobów jądrowych na nieprzydatne pokazy, a analiza wcześniejszej próby zapewne jeszcze trwa).

Ale może też być inaczej: równie dobrze Kim Dzong Un może spuścić z tonu i... odtrąbić swe zwycięstwo. Wtedy obywatele jego niewolniczego obozu znów usłyszą o wielkim wodzu, który zażegnał ryzyko wojny i uratował naród przed zniewoleniem ze strony USA, przed uczynieniem z nich marionetek, jak stało się to z braćmi z Południa... Irracjonalne? Bynajmniej. Dlaczego mieszkańcy Północy mieliby w to nie uwierzyć, skoro dzięki zabiegom propagandy każdy z nich wie, że w 1950 r. to Północ stała się ofiarą agresji USA i marionetkowego Południa, po czym Kim Ir Sen pokonał agresora.

Tak czy inaczej, polityczny dialog jest teraz mało realny – Waszyngton i Seul uważają, że będzie on możliwy, jeśli Pjöngjang zrezygnuje wcześniej z broni masowego rażenia. Tego reżim zrobić nie może: ta broń jest dziś jedyną gwarancją jego nietykalności. Może okaże więc wobec Seulu jakiś gest dobrej woli, licząc w zamian na pomoc humanitarną? Może da na chwilę odetchnąć swym obywatelom, braciom na Południu i społeczności międzynarodowej? A potem znów wznowi testy rakietowe i jądrowe? W ten sposób ostatnie wydarzenia wpiszą się w znany schemat działań Kimów – dziadka, ojca i wnuka.

Żal budzi tylko świadomość, że 24 mln mieszkańców Północy muszą grać rolę statystów w tym spektaklu. Bo tylko to daje im szansę przeżycia. 


Dr ANDRZEJ BOBER (ur. 1984) jest ekspertem do spraw Korei w ISP PAN; w kwietniu ukaże się jego książka pt. „Korea zjednoczona – szansa czy utopia”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2013